Szanowni rządzący. Każdej dotychczasowej ekipy. Wasza próba budowania e-państwa nie zakończyła się sukcesem.
Powiem wprost, wygląda to dla was co najmniej niekorzystnie. Wydajecie miliony, zatrudniacie specjalistów, po czym całość albo nie działa, albo działa ledwo, albo nawet działa, ale została zaprojektowana tak idiotycznie, bez cienia znajomosci zagadnień z pogranicza UX i UI, że nie tyle gubi się w tym przeciętny Kowalski. Gubią się w tym ludzie żyjący z technologii, bo wasze systemy nadal od lat projektuje brodacz z przykładowego Comarchu, który przykuty do biurka w swojej piwnicy nie uznaje niczego, co w technologiach użytkowych wydarzyło się po premierze Windows 3.11.
Dlaczego ja, człowiek który przez internet załatwia niemalże wszystko, wolę stawić się w urzędzie zamiast użerać z ePUAP?
Dlaczego wolę zadzwonić na fantastyczną infolinię ZUS, niż przebijać się przez chaotyczny system zakładek PUE?
Owszem. To w dużej mierze wina rządzących, ze tych zakładek jest tam aż tyle. Nie mam jednak zamiaru litować się nad losami rządowych informatyków lub ich zleceniodawców, ponieważ e-państwo jest złe. Zdecentralizowane na kilka różnych systemów, rozrzucone po stronach ministerstwa finansów, CEIDG, ZUS, ePUAP, NFZ i innych. To jest właśnie ta kamieni kupa, o której naprawdę mówił Bartłomiej Sienkiewicz. Tutaj się uwydatnia państwo teoretyczne. Przyszła Anna Streżyńska, ceniona specjalistka. Nadała temu trochę PR-owej ogłady, miała kilka dobrych pomysłów, jednak organizm pod jej rządami był po prostu zepsuty.
E-Państwo teoretyczne
Doszliśmy do ściany z tego powodu, że na e-państwo poszły już miliardy wydane z publicznych pieniędzy. Miliardy. Właśnie rodzi się kolejny system informatyczny ZUS – za miliard złotych.
Więc trochę głupio przyznać się do tego, ze od strony technologicznej cały projekt ledwo działa. A jeszcze głupiej wyrzucić go do kosza i zacząć od zera. Poza tym jaka jest gwarancja tego, że jesteśmy w stanie zrobić to tym razem dobrze? Mam smutne przeczucie, że rządowi informatycy zarabiają znacząco mniej od swoich kolegów z sektora prywatnego. Wszak informatyka to jedna z lepiej rozwijających się segmentów rynku, więc nawet jeśli w szeregach rządowych organów wykształci się jakiś świetny specjalista, po chwili będzie siedział już w, daj Boże, polskiej firmie.
Mam wiele wątpliwości. Czy Polska będzie istnieć za 20 lat, czy będzie w Unii Europejskiej, jaką będziemy mieli walutę, czy warto inwestować w nieruchomości, czy Polska się otwiera, czy brunatyzuje, a może znajdzie swoją trzecią drogę ludowej mądrości. Elektroniczna państwowość, na dodatek o postępującym charakterze jest faktem, a nie dylematem. A na faktach nie da się oszczędzać. Musimy coś z tym zrobić, nie da się wiecznie udawać, ze to atrakcja resortu trzeciego sortu.
E-państwo oligarchów
Wdałem się dziś w krótką dyskusję na ten temat na łamach Twittera z mecenas Ewą Fabian. Skłoniło mnie to do refleksji na temat tego dokąd powinno zmierzać e-państwo, gdyż osobiście jestem ogromnym pesymistą w tym zakresie. Ono oczywiście działa. Karta EKUZ przychodzi w dwa dni. Można zastrzec dowód i sprawdzić stan konta ZUS. Ale to nie jest to. Nie tak to powinno wyglądać.
Pierwszym rozwiązaniem, które przyszło mi do głowy, było powierzenie przygotowania części zadań firmom prywatnym w zamian za, jeśli nie wynagrodzenie, ulgi podatkowe oraz możliwość stworzenia dość daleko idącego partnerstwa, pozwalającego na promowanie danej instytucji. Moim zdaniem byłby to łakomy kąsek dla paru firm informatycznych działających w naszym kraju. Wcale nie dla przetargowych dinozaurów, tylko młodych wilków.
Od paru dni media krajowe podbija Jarosław Królewski. Jest to właściciel firmy informatycznej, który zbudował wokół siebie niezwykle intrygujący wizerunek inteligenta-filantropa, który ze świata IT, bezkompromisowo pozostając w schematach tego świata, idzie z odsieczą polegającą na wyciąganiu Wisły Kraków z bardzo poważnej choroby bandytyzmu i kibolstwa. Nie wiem jeszcze co tam jest grane, bardzo jestem tego ciekawy, faktem jest natomiast, ze szef dużej firmy przyszłości stał się w ciągu kilku dni jedną z najważniejszych osób w kraju. W dobrym, a przynajmniej intrygującym stylu. Na pewno nie sposób pomyśleć, ze to kolejny Robert Gryn.
Otóż e-administrację trawi choroba nie mniejsza od tej, która trawi Wisłę Kraków. Być może to jest recepta.
Są to jednak działania doraźne i niekoniecznie mam pomysł na ich instytucjonalną realizację. Niewykluczone zresztą, że gdyby do gry ruszył system przetargowy, ponownie zostalibyśmy skazani na tych samych informatyków od flanelowej koszuli i kultu Windows 3.11. Nie sposób też pominąć fakt, ze branża startupów to wydmuszka. W 90 procentach składa się z fałszywych proroków i złudnych nadziei, nastawionych na głośne snucie swoich nierealistycznych marzeń czy fachowe wyciąganie dotacji. „Nie sztuką jest złapać króliczka” to chyba koronne guru startupów w naszym kraju.
Jest to metoda, którą sam określam modelem oligarchicznym. Ponieważ nigdy nie kryłem się ze swoimi neoliberalnymi sympatiami, nie mogę ukryć swojego (sami oceńcie czy słusznego) entuzjazmu dla możliwości rozwiązania problemów w sposób prawdziwie, cóż, wolnorynkowy.
Niech żyje wolne e-państwo
Zapewne kojarzycie dyrektywę unijną PSD2, która w ostatnim czasie przyniosła sporo zmian w sektorze bankowym (sporo z nich omawialiśmy na Bezprawniku). Nas interesuje dziś prawne otwarcie chyba najcenniejszej z punktu bezpieczeństwa instytucji na podmioty zewnętrzne – banki. Od jakiegoś czasu prywatne firmy informatyczne mogą tworzyć aplikacje w oparciu o udostępnioną infrastrukturę bankową. I nagle banki mogą robić dużo więcej, niż tylko trzymać pieniądze.
Przykładowo, korzystam z aplikacji Spendee, która pomaga mi śledzić moje wydatki. I tak oto dzięki integracji z kontem płatniczym wie ona co kupuje i stara się klasyfikować to tematycznie. Na bazie takiej informacji jestem w stanie oszacować o wiele lepiej, w których aspektach życia potrzebne są cięcia. Myślę, ze to dopiero początek dalece idącej integracji.
Moim zdaniem rząd powinien wyjść z inicjatywą w myśl której otwiera e-państwo. Niech nawet mają te swoje ledwo działające ePUAP-y i systemy ZUS za miliard złotych. Ale niech otworzą się na integracje, niech prywatni przedsiębiorcy dostaną wejście do systemów na tyle, na ile to tylko możliwe. Wystarczy przecież, ze ktoś dla ePUAP-u zbuduje swoją własną powłokę. Swoją własną wyszukiwarkę, swoją własną szatę graficzną, swoje przystępnie zbudowane i inteligentne formularze. Już dziś działa to w ten sposób w aplikacjach typu Fill UP. To jest mniej więcej przykład tego, choć tez nieidealny, co powinno być robione. Prywatny przedsiębiorca zbudował sensowne narzędzie do wypełniania druczków online, bo państwo wymaga druczków na każdą okazję, ale nadal mentalnie tkwi w erze długopisu, PDF-a i pobierania bibliotek na dysk żeby to wszystko w ogóle spróbowało zadziałać.
Widzę oczyma wyobraźni takiego np. SmartZUS
Zaprojektowałoby go, popuśćmy wodze fantazji, CD Projekt, bazując na doświadczeniach z tworzenia GOG.com. Użytkownik w dwóch kliknieciach przesyła deklarację, którą mądry program wypełnia datami, kwotami i tytułami. Po wejściu na stronę główną SmartZUS witają cztery wielkie ikonki, bo i tak tylko z tych czterech opcji się korzysta (co prosty skrypt AI doskonale wie, bo poznał swojego użytkownika i status konta). Płatnik ma jeszcze dodatkową, piątą zakładkę.
A w ogóle to SmartZUS ma dostęp do konta w banku i sam przelewa składki. Ma tez dostęp do NFZ, więc widzimy czy wszystko się swieci na zielono. I jeszcze pokazuje nam na dole wysokość naszej planowanej emerytury. Trochę złośliwie, a trochę cynicznie, bo obok oferty ubezpieczeń emerytalnych od Nationale Nederlanden, Warty i PZU. No co? Prywatna firma, musi zarabiać.
Na szczęście prowizje są fantastyczne, więc wersja konsumencka jest darmowa. Płacą tylko przedsiębiorcy, ale niewiele, dwie dychy, bo za aplikację chce płacić pół miliona Polaków. Mobilna aplikacja przypomina o terminach, choć wcale nie musi, bo ja sobie ustawiłem automatyczne składki i deklaracje. Program dobrze to ogarnia, więc nie mam z tym żadnego problemu.
Brzmi cudownie? Tak to powinno wyglądać.
E-państwo na 105-lecie niepodległości
Prezentuje tutaj pewien model, do którego powinniśmy dążyć. Niech państwo i jego informatycy, jeśli muszą, katują nas tymi swoimi systemami, których pokrętnej logiki nie rozumiem. Zakładam, ze całkowite oddelegowanie e-państwa w ręce sektora prywatnego nie ma szans. Jednak użyczenie go dla swoistego wyścigu kompanii kolejowych?
Komunikacja mojej mamy z ePUAP wygląda tak:
Moja mama to wspaniała osoba, jedna z najmądrzejszych jakie spotkałem. Ale skąd ona ma wiedzieć czym są jakieś XML-e i dlaczego państwo ją nimi bombarduje? Coś w tej materii poszło nie tak. Końcowy użytkownik nie ma prawa tego zrozumieć i tak samo nie ma prawa takich rzeczy widzieć w ogóle na oczy. To jest system administracji publicznej, a nie system programisty, który zostawia po sobie okruszki.
Ten tekst nie jest analizą prawną, zresztą prawo można w dużej materii zmienić. To bardziej rozpaczliwy manifest, próba rozpoczęcia dyskusji. Powiedzmy sobie wreszcie dobitnie i wprost, że e-administracja wygląda skrajnie nieadekwatnie do czynionych nakładów finansowych. I nie, nie jest lepiej. To co teraz dzieje się w e-administracji to raczej próby podchodzenia z optymizmem do Roberta Matei, który poprawił swój skok w Planicy o 30 metrów, skacząc na 120 metrów. Porażka.
Stąd mój apel do rządzących. Zostawcie sobie infrastrukturę końcową. Wy pilnujcie bezpieczeństwa danych obywateli, pilnujcie bezpieczeństwa instytucji i cyberbezpieczeństwa Państwa. Przerzućcie na to budżety z tych wszystkich mObywateli itd. A potem otwórzcie się tak bardzo, jak to tylko możliwe. Bo to jest gigantyczny rynek o niewyobrażalnym potencjale komercyjnym. Może nawet trzęsienie ziemi dla gospodarki i jeszcze większy pivot na usługi.
Młodzi polscy twórcy zasypią was narzędziami, o których wam się jeszcze nie śniło. I jeśli wy chcecie się grzebać w XLM-ach, to cudownie. Rujnujcie tym też życie oraz wydajność swoich urzędników. Nam pozwólcie jednak komunikować się z wami jak ludzie, a nie boty z czasów wczesnego IBM-a.