Poseł Maciej Kopiec z Lewicy twierdzi, że poseł Dobromir Sośnierz z Konfederacji stwierdził, iż pijani kierowcy powinni być traktowani jak pijani piesi. Skoro ci drudzy mogą chodzić pod wpływem po chodniku, to ci pierwsi powinni móc jeździć w tym stanie po drogach. Coś niedobrego dzieje się z debatą o prawach i obowiązkach uczestników ruchu drogowego.
Pijani kierowcy z rzekomej wypowiedzi posła Dobromira Sośnierza wydają się być raczej ironią a nie próbą negacji podstaw fizyki
Według posła Macieja Kopca w trakcie posiedzenia sejmowej komisji infrastruktury padła dość osobliwa wypowiedź. Na swoim koncie na Twitterze oznajmił, że poseł Dobromir Sośnierz z Konfederacji stwierdził, jakoby pijani kierowcy powinni móc prowadzić samochód po alkoholu, skoro pijani piesi mogą poruszać się po chodniku.
Jeżeli taka wypowiedź rzeczywiście padła, to trudno byłoby traktować ją wypowiedzianą ze śmiertelną powagą. Z jednej krótkiej wzmianki trudno byłoby poznać szerszy kontekst. Wydaje się, że porównanie pijanych pieszych i kierowców to zwykła ironia, mająca zwrócić uwagę na zupełnie inny problem. W końcu pijani piesi i pijani kierowcy różnią się od siebie już na pierwszy rzut oka.
Przede wszystkim właściwościami fizycznymi. Przeciętny pieszy w Polsce waży ok. 80 kilogramów i nawet wbiegając na jezdnię porusza się z prędkością jakichś 8 kilometrów na godzinę. Samochody z kolei ważą przeszło tonę, w mieście powinny poruszać się z prędkością do 50 kilometrów na godzinę.
O co w takim razie mogło chodzić naprawdę, przy założeniu że cała sytuacja rzeczywiście miała miejsce? Nie da się ukryć, że w ostatnich latach zmieniło się zupełnie podejście państwa do kierowców. Jakby się tak na spokojnie zastanowić, to wchodzi, że posiadanie samochodu we współczesnej Polsce stanowi w gruncie rzeczy ciężki kawałek chleba.
W ostatnich latach potrzeby kierowców przestały być najważniejsze – to nie do końca dobra wiadomość
Własne auto stanowi często finansową dziurę bez dna. Ceny paliwa są wysokie, w dużej mierze wysokim stawkom akcyzy, oraz dodatkowej opłacie paliwowej. Do tego należałoby doliczyć obowiązkowe ubezpieczenie OC, koszty przeglądów technicznych – w przypadku nieco starszych aut dokonywanych co roku.
To jednak nie wszystko. Kierowcy w centrach dużych, czy nawet średnich, miast są coraz mniej mile widziani. Zarówno władze centralne, jak i samorządy, zwracają coraz większą uwagę na konieczność ochrony środowiska naturalnego, zwłaszcza przed skutkami zmian klimatycznych. Ruch samochodowy w jakimś stopniu do emisji dwutlenku węgla do atmosfery się dokłada. Stąd pomysły, by za jakiś bliżej nieokreślony czas w ogóle zakazać sprzedaży nowych aut benzynowych.
Do tego dochodzi kwestia bezpieczeństwa. Samochodów w Polsce jest dużo więcej, niż przed laty. Dróg też przybyło, jednak te miejskie i podmiejskie projektowane są często z myślą także o innych uczestnikach ruchu drogowego. Kierowcy przestali być z punktu widzenia ustawodawcy najważniejsi. Kolejne przepisy zmuszają ich do podporządkowania się potrzebom pieszych i rowerzystów. Wprowadzono obowiązek ustąpienia pierwszeństwa pieszemu zbliżającemu się do przejścia. Zlikwidowano też nocną wyższą maksymalną dozwoloną prędkość w terenie zabudowanym.
Pijani kierowcy cały czas stanowią poważne zagrożenie dla siebie i innych – dlatego należy karać ich z całą surowością przewidzianą przez prawo. A jednak mnożenie kolejnych utrapień dla trzeźwych kierujących to zły pomysł. Epidemia koronawirusa pokazała, że rezygnacja z transportu indywidualnego to mrzonka. Podobnie zresztą nie da się wypchnąć samochodów ciężarowych z miast i mieć sprawnie funkcjonującą logistykę. Dlatego całkowite lekceważenie potrzeb kierowców przez prawo, państwo i samorządy to droga donikąd.