Członkini Rady Medycznej przy premierze ma swój pomysł na to jak przekonać ludzi do szczepień przeciwko Covid-19. Byłoby nim… płatne leczenie dla niezaszczepionych. Oczywiście wprowadzone dopiero po tym, jak każdy Polak dostanie możliwość zapisania się na zastrzyk. Pomysł brzmi ciekawie, choć mocno kontrowersyjnie. Ale przede wszystkim jest właściwie niemożliwy do wdrożenia.
Płatne leczenie dla niezaszczepionych
Profesor Anna Piekarska była gościem Faktów po Faktach w TVN24. Lekarka z Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi była pytana o to, czy w przyszłości powinny być wyciągane jakieś konsekwencje wobec osób odmawiających przyjęcia szczepionki przeciw Covid-19…
Uważam, że zamiast penalizować (brak) szczepienia, to po momencie, kiedy udostępnimy wszystkim szczepienia, powinno się wprowadzić odpłatność za leczenie COVID-19.
Profesor Piekarska zapowiedziała, że doradzi taki ruch premierowi. „Jeżeli ktoś się nie chce zaszczepić i jeżeli nie zachoruje, to w porządku, to jego sprawa. Ale jeżeli zachoruje, to niech płaci te dziesiątki tysięcy złotych za terapię, za naszą ciężką pracę i za nasze narażanie się przez półtora roku”, dodała specjalistka do spraw chorób zakaźnych.
Rozwiązanie trudne, a być może niemożliwe
Trudno dziwić się temu, że taką opinię wyraża lekarka, która od ponad roku walczy na pierwszej linii frontu walki z pandemią Covid-19. To medycy, widzący ogromne cierpienie pacjentów, doświadczający niedofinansowania służby zdrowia na własnej skórze, mają najwięcej powodów do tego, by wściekać się na ludzi celowo ignorujących darmową szczepionkę na koronawirusa. Problem w tym, że nie ma i nigdy nie będzie żadnego „rejestru” antyszczepionkowców. A przez to właściwie niemożliwe będzie określenie tego, co kieruje osobą odmawiającą przyjęcia preparatu.
Dodatkowo wprowadzenie opłaty za leczenie Covid-19 otworzyłoby dyskusję dotyczącą odmowy szczepień przeciwko innych chorobom. Bo skoro powinno się płacić za leczenie tej wywołanej SARS-CoV-2, to dlaczego w podobny sposób nie traktować osób z ciężkim przebiegiem grypy, które nie chciały się szczepić? To by sprowadziło dyskusję na coraz bardziej absurdalne tory. Nie mówiąc już o tym, w jaki sposób miałoby to funkcjonować w przypadku opłacania przez danego niezaszczepionego pacjenta składek na NFZ.
Kluczowa pozostaje rzetelna wiedza
Podstawowym problemem jest dziś natłok informacji, którymi torpedowani są ludzie. Większość naszego społeczeństwa wsłuchuje się w głos ekspertów i rozumie, że bez zaszczepienia się będziemy męczyć się z tą pandemią przez lata. Ale w sytuacji, w której polscy lekarze muszą przekonywać, że AstraZeneca jest bezpieczna, bo w wielu krajach uznawanych za lepiej rozwinięte od nas ten preparat zaczyna iść w odstawkę, to po prostu musi wygenerować u ludzi niepewność. Czy za taką niepewność powinni oni być „karani” płatnym leczeniem? A pamiętajmy, że ci sami ludzie, jeśli są głęboko wierzący, mogą mieć dodatkowe wątpliwości, bo przecież – jak wiemy – episkopat sabotuje szczepienia. Czy ci, którzy wysłuchują bzdurnych argumentów przedstawicieli polskiego kościoła, bo wierzą w słowa duchownych przez całe życie, są tutaj winni?
Zarówno kwestia płatnego leczenia dla niezaszczepionych, jak i przymusowości szczepień, to dyskusja na styku prawa, medycyny i moralności. A żyjemy w czasach zbyt niespokojnych, by móc ją w tej chwili rzetelnie przeprowadzić. Dlatego, w pełni rozumiejąc dlaczego lekarze chcą w jakiś sposób zdyscyplinować antyszczepionkowców, trzeba jasno stwierdzić, że niemal na pewno nie uda się tego zrobić w sposób proponowany przez profesor Piekarską. Głównie z powodów systemowych. Choć z drugiej strony pamiętajmy, ze Unia Europejska już pracuje nad pewnego rodzaju „segregacją” swoich obywateli na zaszczepionych i niezaszczepionych. „Zielone certyfikaty” co prawda wprowadzają głównie ograniczenia w podróżowaniu, ale czy ktoś jeszcze w 2019 roku pomyślałby, że kiedykolwiek powstanie taki pomysł? No właśnie.