Szalejąca inflacja sprawia, że posiadane przez Polaków oszczędności topnieją w oczach. Ci wciąż dysponujący jakimś kapitałem może i chcieliby go uchronić przed stopniową utratą wartości. Problem w tym, że nie bardzo jest jak. Oferta banków, delikatnie mówiąc, nie zachwyca. Jakby tego było mało: podatek Belki podkopuje sens inwestowania w lokaty, akcje czy nawet obligacje.
Oszczędzanie w 2022 r. to bardziej mozolna próba minimalizowania strat niż szukanie zysków
Dla przeciętnego Kowalskiego sytuacja gospodarcza Polski wcale nie jest zbyt dobra. Przechodząca powoli w galop inflacja, wynosząca w marcu 10,9 proc., oznacza wszechobecną drożyznę. Rosną ceny paliwa, nośników energii. W ostatnich latach bardzo podrożała żywność. Pod tym względem, z powodu wojny w Ukrainie, najgorsze może wciąż być przed nami. Regularne podwyżki stóp procentowych oznaczają często prawdziwy dramat posiadaczy kredytów ze zmienną stopą oprocentowania. Co jednak, jeśli ktoś posiada jakieś oszczędności? Niewiele lepiej. Sytuację pogarsza dodatkowo polityka podatkowa naszego państwa.
Cóż bowiem możemy teraz zrobić z pieniędzmi? Możemy oczywiście spróbować kupić mieszkanie w dużym mieście, dokładając tym samym swoją cegiełkę do spirali cenowej na rynku nieruchomości. To jednak wydatek często przekraczający możliwości drobnych ciułaczy. Drugą oczywistość stanowią konta oszczędnościowe, lub lokaty w bankach. Niestety, te wciąż zachowują się, jakbyśmy wciąż mieli niemalże zerowe stopy procentowe a inflacji wcale nie było. Oferowane dzisiaj oprocentowanie nie jest w stanie zrekompensować nam wzrostu cen.
Jakby tego było jednak mało, Polska wciąż utrzymuje tzw. podatek Belki. To podatek pobierany od dochodów kapitałowych – oprocentowania kont oszczędnościowych, lokat, ale także zysków z pożyczek, dywidend, czy ze sprzedaży akcji oraz obligacji. W tym także tych Skarbu Państwa. Stawka tej daniny wynosi 19 proc. W większości przypadkach mamy do czynienia ze zryczałtowanym podatkiem, w niektórych trzeba dodatkowo złożyć stosowne zeznanie podatkowe.
Podatek od dochodów kapitałowych to konieczność oddania państwu 19 proc. zysków
Popularna nazwa podatku od dochodów kapitałowych wzięła się od nazwiska Marka Belki, pełniącego w 2002 r. funkcję ministra finansów w rządzie Leszka Millera. Trzeba przyznać, że nigdy nie była to danina szczególnie ceniona przez Polaków. Teraz jednak jej dalsze utrzymywanie w systemie podatkowym to wręcz żerowanie Fiskusa na inflacyjnych problemach obywateli.
Podatek Belki dzisiaj oznacza, że nawet jeśli obywatelowi uda się znaleźć sposób na to, by jego pieniądze nie traciły na wartości, to państwo i tak zabierze mu 19 proc. „zysków”. Czyli na przykład 19 proc. odsetek od pieniędzy zgromadzonych na lokacie, która najprawdopodobniej będzie oprocentowana zauważalnie poniżej inflacji. Dla państwa nie ma zmiłuj: podatnik zarobił, więc trzeba go złupić. Że w praktyce możemy co najwyżej mówić o minimalizowaniu strat? To już ustawodawcy najwyraźniej nie interesuje.
Obecnie dość bezpiecznym sposobem ochrony posiadanych pieniędzy przed inflacją są obligacje Skarbu Państwa. Nie wszystkie, bo głównie te indeksowane inflacją. Dają one rzeczywiście jakąś gwarancję, że ulokowane w ten sposób środki nie stracą w międzyczasie na wartości. Tyle tylko, że nawet w tym przypadku inwestor musi oddać państwu 19 proc. tego, co zarobił na pożyczeniu temu samemu państwu pieniędzy. Trudno takie podejście byłoby nazwać uczciwym.
Trudno znaleźć jakiś rozsądny powód, dla którego podatek Belki wciąż obowiązuje
Oczywistym rozwiązaniem problemu jest zlikwidowanie podatku od dochodów kapitałowych. Danina ta w dzisiejszych czasach nie ma wielkiego znaczenia budżetowego. Zresztą, nie jest żadną tajemnicą stwierdzenie, że cały podatek dochodowy od osób fizycznych jest dla Fiksusa dużo mniej istotny, niż podatki pośrednie – VAT i akcyza.
Alternatywę stanowi jego zamrożenie dopóki w Polsce szaleje inflacja. Czyli najprawdopodobniej na parę kolejnych lat. Można byłoby również ograniczyć jego zakres przedmiotowy. W szczególności jeśli chodzi o popularne formy oszczędzania i inwestycje wieloletnie, w tym właśnie obligacje Skarbu Państwa.
Znamiennym jednak jest to, że we wszystkich rządowych tarczach antyinflacyjnych i antyputinowskich podatek Belki pozostał nienaruszony. Najwyraźniej państwo wcale nie chce, by Polacy próbowali oszczędzać. Alternatywę stanowi bowiem konsumpcja. W końcu naszych oszczędności inflacja nie ruszy, jeśli zdążymy je wcześniej wydać do ostatniej złotówki.
Stymulacja konsumpcji dla rządu oznacza większe wpływy z tytułu wspomnianych podatków pośrednich. Pozwala również podtrzymywać wizję państwa dobrobytu i rozwoju gospodarczego. Problem tylko w tym, że ciągła stymulacja konsumpcji może dodatkowo nakręcać problemy z inflacją. Najważniejszą konsekwencją upartego trzymania się koncepcji opodatkowania oszczędności jest jednak to, że przyczynia się ona do ubożenia Polaków. Dziwi więc, że rządzący nie zdobyli się na decyzję, która może im tylko pomóc. Likwidacja powszechnie znienawidzonego podatku Belki byłaby w końcu bardzo popularna.