Betonoza od lat stanowi prawdziwe utrapienie dla mieszkańców polskich miast. Niezależnie od poglądów na sprawy ekologiczne, Polacy mają już serdecznie dosyć wątpliwej jakości rewitalizacji miejskich rynków. Problem jest zresztą dużo szerszy i przynosi ludziom same kłopoty. Jak go rozwiązać? Odpowiedź jest prosta: drakoński podatek od betonozy. Mamy już jego zalążek.
Nadmiar betonu w miastach stanowi poważny problem dla mieszkańców
Kogo z nas nie cieszy sukcesywne likwidowanie w polskich miastach jakiejś tam zieleni i zastępowanie jej dostojną szarością betonowej kostki? Oczywiście sobie w tym momencie kpię. W całym kraju są chyba tylko dwie grupy, które cieszą te wszystkie „rewitalizacje” miejskich rynków. Są to przede wszystkim włodarze poszczególnych miast, którzy z jakiegoś powodu upodobali sobie księżycowy krajobraz. Producenci kostki brukowej i betonu na pewno cenią sobie dodatkowy zbyt na swoje produkty.
Cała reszta Polaków prawdopodobnie ma serdecznie dosyć betonozy. To wręcz jedna z tych kwestii, która jest w stanie połączyć przedstawicieli zazwyczaj wrogich sobie opcji politycznych i ideologicznych. Nie ma się co dziwić. Przede wszystkim, morze betonu w samym centrum miasta zazwyczaj jest po prostu szpetne. Zwykle zastępuje elementy miejskiej zieleni, która cieszy oko. Kolejny problem pojawia się w cieplejszych miesiącach. Beton bardzo szybko się nagrzewa, sprawiając, że przebywanie na takim placu jest nie do zniesienia. Niektórzy nawet skutecznie smażyli na takim placu jajko.
Nie da się także ukryć, że betonoza fatalnie wpływa na gospodarowanie zasobami wodnymi. Beton sprawia, że deszczówka nie bardzo ma jak wsiąknąć w glebę. Trzeba ją jakoś odprowadzić, co zwiększa obciążenie miejskich systemów kanalizacyjnych. W okresie upałów woda po prostu momentalnie paruje po zetknięciu z gorącą nawierzchnią. Tym samym jeszcze trudniej jest wytrzymać na zabetonowanej powierzchni.
Polska od lat boryka się z suszą i względnie kiepskim stanem wód gruntowych. Być może warto byłoby coś zrobić? Doświadczenie opłaty cukrowej podpowiada, że nawet radykalne rozwiązania poczynione w złej wierze mogą czasem przynieść pozytywne rezultaty. Moglibyśmy więc ustanowić podatek od betonozy. Czy jest coś, co skuteczniej zniechęciłoby władze miast przed zalaniem betonem kolejnego rynku niż wysoka danina na rzecz państwa? Mam dobrą wiadomość. Okazuje się, że obowiązuje już w naszym kraju dokładnie taki podatek.
Słynny podatek od deszczu akurat jest całkiem sensownym instrumentem do walki z betonozą
Z pewnością każdy z nas słyszał o podatku od deszczu. Wielu z nas ogarnął pusty śmiech na samo wspomnienie tej konkretnej daniny. Jak to tak: opodatkowywać deszcz? Niektórzy czytelnicy Bezprawnika zdziwią się, że w swoim zestawieniu najgłupszych podatków obowiązujących w Polsce tej konkretnej daniny nie uwzględniłem. Zagadkę wyjaśnia przyjrzenie się bliżej temu nieoszlifowanemu diamentowi.
Podatek od deszczu powinniśmy nazywać „opłatą za zmniejszenie naturalnej retencji terenowej”. Oficjalna nazwa daniny idealnie oddaje jej sens. To jest właśnie ten nasz podatek od betonozy, który odprowadzają właściciele nieruchomości o powierzchni powyżej 3500 mkw. Są oczywiście pewne warunki. Zabudowa takiej działki powinna mieć wpływ na zmniejszenie retencji wody przez wyłączenie ponad 70 proc. powierzchni nieruchomości z powierzchni biologicznie czynnej na obszarach nieujętych w systemy kanalizacji deszczowej.
Ktoś mógłby teraz powiedzieć, że chodzi o zakłady przemysłowe, przesadnie rozbudowane parkingi, centra handlowe oraz inne tego typu elementy miejskiej i pozamiejskiej architektury. Miałby rację. Czy jednak istnieje jakaś różnica co do tego, kto zabetonowuje nam przestrzeń, w której żyjemy? Z tym są tylko problemy. Dotyczy to także kierowców, którzy muszą wsiadać do nagrzanego auta, bo próżno byłoby znaleźć jakiś cień, w którym można by je zaparkować.
Jedynie dotkliwy podatek od betonozy dałby pewność, że włodarze miast przestaną zamieniać je w pustynie
Niestety, istniejący podatek od betonozy nie jest pozbawiony wad. Od lat rządzący przebąkują o tym, by zmniejszyć ustawowe minimum powierzchni. Oznaczałoby to, że w szczególnie niesprzyjających okolicznościach zapłaciłyby go także osoby fizyczne będące entuzjastami zabetonowywania swojego własnego ogródka. Zapewne z uwagi na niepopularność takiego posunięcia prace w tym kierunku nie przynoszą na razie efektów.
Przede wszystkim jednak, prawo wodne pozwala gminom zatrzymać 10 proc. opłaty pobieranej na ich terenie. Nie jest to złe rozwiązanie samo w sobie. W końcu samorządy również powinny dbać o zapewnienie właściwej retencji na swoim terenie. Do tego gminy ponoszą koszty związane z poborem daniny. Warto też podkreślić, że od początku prac nad wprowadzeniem podatku od betonu zakładano, że będą go płacić także samorządy.
Tylko, że te 10 proc. udziału nie pozwala skutecznie mitygować betonozy wywoływanej przez same gminy. Problem ten mogłaby jednak rozwiązać specjalna podwyższona stawka na zabetonowane place należące do samorządu. Wyższy koszt inwestycji przyniósłby kres bajeczek o „przywracaniu historycznego kształtu”.