Nasz rząd pracuje nad wprowadzeniem opodatkowania aut spalinowych. Teraz Ministerstwo Klimatu i Środowiska zarzeka się, że kierowcy nie odczują zmian. Opłata rejestracyjna, która na początku ma dotyczyć tylko nowych aut, ma bowiem po prostu zastąpić akcyzę na samochody. Sformułowaniem kluczowym jest jednak „na początku”. Później czeka nas po prostu podatek od posiadania auta spalinowego.
Rząd Mateusza Morawieckiego naobiecywał, obecny musi te obietnice jakoś zrealizować
Zanim zacznę wbijać szpileczki obecnej władzy w sprawie planów opodatkowania aut spalinowych, wypadałoby nakreślić nieco historię tego problemu. Otóż konieczność wprowadzenia nowych danin uderzających we właścicieli mało ekologicznych aut to zobowiązanie wobec Unii Europejskiej, jakie nałożył w imieniu Polski rząd Mateusza Morawieckiego. Chodzi oczywiście o tzw. kamienie milowe w KPO.
Nasza poprzednia władza najwyraźniej naobiecywała Brukseli złote góry. Ktoś dostatecznie złośliwy mógłby zaryzykować stwierdzenie, że plan zakładał przekupienie Unii obietnicami, by ta przestała tak skrupulatnie przyglądać się kwestiom związanym z łamaniem praworządności przez Zjednoczoną Prawicę. Jeżeli taki zamysł rzeczywiście istniał, to skończył się kompromitującą wręcz porażką. Koniec końców zostaliśmy jednak z zobowiązaniami, które teraz nasz kraj musi jakoś zrealizować. To tyle w kwestii ustalania, kto jest winowajcą całego zmieszania.
Rząd koalicji 15 października” rzeczywiście pracuje obecnie nad wprowadzeniem opodatkowania aut spalinowych. Jego sensem jest rzecz jasna konieczność ograniczania emisji gazów cieplarnianych przez indywidualny transport. Wszyscy jednak doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że takie postawienie sprawy nie spotka się z choćby cieniem zrozumienia ze strony kierowców.
Zwracałem jakiś czas temu na łamach Bezprawnika uwagę na kurczącą się cierpliwość europejskich społeczeństw. Ponoszenie kosztów walki ze zmianami klimatu przez zwykłych obywateli Unii jest coraz mniej akceptowane w sytuacji, gdy ulgowo traktuje się znanych, zamożnych i wpływowych. Symbolem problemu stały się prywatne odrzutowce bogaczy, ale jest on dużo szerszy. Nikogo nie zdziwi stwierdzenie, że w Polsce poziom akceptacji dla dodatkowych ciężarów będzie jeszcze niższy niż na zachodzie Europy.
Dlatego rząd musiał wymyślić jakiś sprytny sposób na to, jak zjeść ciastko i dalej je mieć. Rzeczywiście, jak podaje Radio ZET, takowy udało się znaleźć. Ministerstwo Klimatu i Środowiska zapewnia: nowa opłata rejestracyjna zastąpi akcyzę, kierowcy nie poniosą dodatkowych kosztów. Diabeł tkwi w szczegółach. Opłata na początku ma dotyczyć wyłącznie nowych aut. Co będzie później?
Rządzący nie mówią nam całej prawdy: najpierw będzie nowa opłata, a zaraz po niej nowy podatek
Bardzo istotny niuans całej sprawy ujawniła Rzeczpospolita, która również rozmawiała z przedstawicielami Ministerstwa. Okazuje się, że opłata rejestracyjna ma wejść w życie w pierwszym kwartale 2025 r., natomiast od 2026 r. czeka nas podatek od posiadania auta spalinowego. Chodzi więc o nie tylko o jednorazową opłatę ponoszoną przy zakupie samochodu. Zaraz po niej rząd wprowadzi klasyczny podatek majątkowy.
Konstrukcja zarówno podatku, jak i opłaty ma być podobna. W założeniu obydwie daniny będą uwzględniać normy Euro oraz CO2. Wiceminister Krzysztof Bolesta ma także pomysł na kolejny element konstrukcyjny.
Będę proponował dodanie jeszcze jednego elementu, mianowicie wagi. Problem z dużymi SUV-ami narasta, SUV-izacja motoryzacji to bardzo złe zjawisko. Jeśli będzie można zmusić właścicieli tych samochodów do wzięcia, przynajmniej finansowo, większej odpowiedzialności za zajmowanie większej przestrzeni, to skłaniałbym się do tego, by to zrobić.
Prawdę mówiąc, miejsca parkingowe zazwyczaj są wytyczane w taki sposób, by zmieściło się na nich praktycznie każde typowe auto. Dotyczy to zarówno SUV-ów, jak i kompaktowych miejskich autek. Dlatego można zaryzykować stwierdzenie, że mamy do czynienia albo z uleganiem europejskiej modzie na obwinianie SUV-ów o wszelkie możliwe komunikacyjne zło, albo po prostu z kolejnym sposobem dygnitarzy na wyciśnięcie większej ilości pieniędzy z kierowców. Myślę, że podatek od posiadania auta spalinowego w ogóle sprowadza się do kolejnego elementu podatkowej opresji.
Powód tak postawienia przeze mnie tak radykalnej tezy jest prosty. Tak się składa, że przytłaczająca większość samochodów w Polsce to auta spalinowe. Owszem, rynek elektromobilności stopniowo rośnie. Z danych podanych przez Auto Świat wynika, że w zeszłym roku zarejestrowano w Polsce 19 612 nowych samochodów elektrycznych, co stanowiło 3,6 proc. udziału w całym rynku. To jednak wciąż bardzo mało. Ot, kropla w morzu potrzeb, bez większego przełożenia na pełny przekrój aut jeżdżących po naszym kraju.
Podatek od posiadania auta spalinowego można jeszcze zatrzymać
Chyba każdy zdaje sobie sprawę z powodów, dla których elektromobilność w Polsce rozwija się wolniej niż w bogatych krajach zachodniej Europy. Zgadza się: chodzi o pieniądze. Elektryki są po prostu za drogie jak na kieszeń przeciętnego Kowalskiego. W ogóle nowe samochody to na tyle duży wydatek, że praktycznie od zawsze popularniejsze są auta używane. Warto dodać: stosunkowo stare. Średnia wieku pojazdu wynosi w naszym kraju ok. 14,5 lat. Przez najbliższe dwa lata nic się w tej sprawie nie zmieni. Samochody elektryczne nie stanieją. Do tego sami Polacy ledwo zaczęli wychodzić ze skutków kryzysu inflacyjnego ostatnich lat.
W tej sytuacji podatek od posiadania auta spalinowego będzie de facto podatkiem powszechnym obejmującym niemalże wszystkie samochody w Polsce. Konieczność odprowadzania corocznej daniny państwu podatnicy już jak najbardziej odczują. To już kolejny klimatyczny ciężar, który czeka nas w ciągu nadchodzących trzech lat. Jak właściwie mamy wychodzić z kryzysu w sytuacji, gdy prawodawcy oderwali się do reszty od realiów typowego polskiego gospodarstwa domowego?
Warto przy tym podkreślić, że obecny rząd dopiero przygotowuje stosowne projekty przepisów. Nie wiemy więc, jak dokładnie będzie wyglądał podatek od posiadania auta spalinowego. Wydaje się więc, że teraz jest dobry moment na okazanie niezadowolenia dygnitarzom.
Przykład protestów rolników pokazuje, że dostatecznie silna presja jednak potrafi czynić cuda i skłonić polityków do reprezentowania interesów własnych obywateli. Podobnie jest z podatkiem katastralnym. Nawet przychylni temu rozwiązaniu politycy bardzo szybko są zmuszani do wygłoszenia rytualnych zapewnień, że takiej daniny w Polsce nie będzie. Być może więc nie jest za późno, by wybić im podatek od posiadania auta spalinowego z głowy.