Brzoska zestawił w niej przychody zagranicznych korporacji z podatkiem CIT, jaki faktycznie wpłacają do polskiego budżetu. Dane okazały się szokujące: wszystkie zagraniczne firmy kurierskie działające w Polsce zapłaciły za 2024 rok łącznie zaledwie 89,8 mln zł CIT. Dla porównania sam InPost odprowadził w tym czasie rekordowe 380 mln zł CIT przy 10,9 mld zł przychodu.
W przypadku polskich spółek niemieckiego DHL relacja podatku do obrotów wyniosła tylko 0,4% (20 mln zł CIT od 5,5 mld zł przychodów). Jeszcze dobitniej wygląda przykład DHL eCommerce, który przy 2,8 mld zł przychodu zapłacił równe 0 zł CIT. Brzoska nazwał te wyliczenia „prawdziwą listą wstydu branży kurierskiej” i zarzucił zagranicznym konkurentom unikanie opodatkowania w Polsce kosztem uczciwych firm krajowych.
Jak to możliwe, że międzynarodowe korporacje o miliardowych obrotach niemal nie płacą podatku dochodowego nad Wisłą?
Kluczem są tzw. ceny transferowe i kreatywna księgowość.
Zagraniczne spółki często zawyżają opłaty wewnątrz swojej grupy kapitałowej - np. każą polskiej filii słono płacić za korzystanie ze znaku towarowego, „usługi doradcze” czy inne świadczenia od podmiotów powiązanych. Wszystko po to, by sztucznie zredukować wykazywany zysk w Polsce.
W efekcie polski oddział wykazuje minimalny dochód albo wręcz stratę i CIT (podatek dochodowy od osób prawnych) jest bliski zeru, podczas gdy realne zyski trafiają do centrali za granicą. Minister Finansów Andrzej Domański przyznał, że agresywne wykorzystanie cen transferowych zaburza konkurencję i powoduje miliardowe ubytki dochodów państwa.
Rząd zapowiada walkę z tym zjawiskiem, ale Brzoska idzie krok dalej - proponuje podatek przychodowy jako radykalne remedium na wyprowadzanie zysków z Polski. Na czym polega ten pomysł i czy rzeczywiście uzdrowi system?
Czytaj też: Rząd rozważa nowy podatek, który uderzy w polskie sklepy internetowe
Czym jest podatek przychodowy?
Podatek przychodowy to danina naliczana od osiągniętych przychodów brutto, bez pomniejszania o koszty ich uzyskania. W odróżnieniu od klasycznego CIT, opodatkowaniu nie podlega dochód. czyli zysk, który pozostaje po odjęciu kosztów, lecz całość wpływów ze sprzedaży towarów i usług.
Innymi słowy, firma płaciłaby podatek nawet wtedy, gdy wykazuje zerowy lub niski zysk - liczy się sama wielkość obrotu. Taki system podatkowy byłby znacznie prostszy na papierze, a zarazem trudniejszy do obejścia za pomocą kreatywnej księgowości, bo eliminuje całą dyskusję o kosztach uzyskania przychodu. Skoro podstawą opodatkowania są czyste przychody, międzynarodowe korporacje nie mogłyby legalnie "wyzerować" podatku poprzez windowanie kosztów usług wewnątrz grupy kapitałowej.
Pomysł wprowadzenia podatku przychodowego w Polsce pojawia się cyklicznie od lat, najczęściej jako odpowiedź na niską skuteczność poboru CIT. Postulowały go m.in. takie organizacje jak Związek Przedsiębiorców i Pracodawców czy Centrum im. Adama Smitha. Temat wrócił także przy okazji prac nad Polskim Ładem, gdzie rząd zapowiedział tzw. minimalny CIT – rozwiązanie mające uderzyć w firmy od lat wykazujące symboliczne zyski.
Ów minimalny podatek dochodowy od firm polega na tym, że przedsiębiorstwo wykazujące zbyt niski zysk lub stratę zapłaci 10% od specjalnie wyliczonej podstawy opodatkowania, obejmującej m.in. ok. 1,5% przychodów firmy.
Celem jest właśnie uniknięcie sytuacji, gdy firma o dużych obrotach całkowicie unika CIT – minimalny podatek działa jak bezpiecznik, wymuszając minimalną daninę od przychodów tych podmiotów. Rafał Brzoska z aprobatą wypowiadał się o tym pomyśle i zapowiedział gotowość do rozmów z Ministerstwem Finansów na temat podobnych reform. Można zatem powiedzieć, że podatek przychodowy w pełnej skali lub w formie minimalnego CIT to realnie rozważany kierunek zmian w polskim systemie podatkowym.
Czytaj też: A już od przyszłego miesiąca zapłacimy minimalny podatek dochodowy, koniec taryfy ulgowej
Co zyska państwo? Potencjalne zalety podatku przychodowego
Najmocniejszym argumentem zwolenników podatku przychodowego jest radykalne zwiększenie dochodów podatkowych państwa. Skala unikania CIT jest bowiem duża. Według Polskiego Instytutu Ekonomicznego tzw. luka CIT sięgała w Polsce ponad 22–30 mld zł rocznie w ostatnich latach. Szacuje się, że ponad 60% podatników CIT w ogóle nie płaci tego podatku.
Wprowadzenie opodatkowania obrotu mogłoby znacząco zmniejszyć tę lukę. Eksperci wyliczyli, że już w 2018 r. wpływy budżetowe zamiast 45,3 mld zł mogłyby wynieść 86,6 mld zł, czyli o 91% więcej, gdyby stosowano podatek od przychodów zamiast CIT. To niemal podwojenie dochodów z podatku od firm: środki, które zasiliłyby budżet państwa i samorządów. Państwo mogłoby przeznaczyć je na inwestycje publiczne czy ważne programy społeczne. Co więcej, takie dodatkowe wpływy byłyby stosunkowo pewne i stabilne, bo zależne od wielkości sprzedaży na rynku krajowym, a nie od księgowych manewrów z zyskiem.
Brzoska i inni zwolennicy podkreślają moralny wymiar: wszyscy działający w Polsce powinni dokładać się do publicznej kasy proporcjonalnie do skali biznesu.
Obecnie duże międzynarodowe korporacje - dzięki optymalizacjom - często płacą efektywnie znacznie niższy podatek od swoich przychodów niż lokalne firmy, co zaburza konkurencję. Podatek przychodowy przywróciłby bardziej wyrównane warunki gry. Rodzime przedsiębiorstwa, które dziś czują się poszkodowane, zyskałyby szansę konkurować na sprawiedliwszych zasadach. Według założeń promotorów reformy najbardziej skorzystałyby właśnie polskie podmioty, które nie mogły dotąd konkurować z międzynarodowymi graczami stosującymi agresywną optymalizację.
Również lokalne budżety (gminy, powiaty) odczułyby pozytywny efekt, bo część wpływów z CIT/przychodowego trafia do samorządów. Obywatele mogą zaś oczekiwać, że wielkie korporacje w końcu zaczną płacić "uczciwą dolę" na wspólne potrzeby kraju, zamiast traktować Polskę jak kolonię podatkową.
Prostota i koniec kreatywnej księgowości
Inną zaletą jest upraszczanie systemu podatkowego. Skoro podatek liczy się od przychodu, znika problem kosztów uzyskania - a wraz z nim tony interpretacji podatkowych, sporów z fiskusem o to, co wolno wliczyć w koszty, a co nie. Urzędy skarbowe nie musiałyby już arbitralnie oceniać, czy dany wydatek firmowy jest uzasadniony - co dziś bywa kością niezgody między przedsiębiorcami a fiskusem.
Zmniejszyłaby się pokusa tzw. „pompowania kosztów” przez firmy (np. przez zakupy luksusowych samochodów „na firmę” czy fikcyjne usługi doradcze), bo nie dawałoby to tarczy podatkowej. Podatek przychodowy jest przejrzysty: każda firma wie, że np. 1% czy 3% od jej obrotu należy się państwu, koniec kropka.
Dla mniejszych przedsiębiorców mogłoby to być nawet ułatwienie: jak zauważają doradcy, wielu drobnych biznesmenów przestałoby kombinować z kosztami, skupiając się na realnym rozwoju działalności zamiast na optymalizacjach. Zniknąłby też stres przed drobiazgową kontrolą skarbową w zakresie zasadności kosztów – fiskus miałby mniejszą motywację do polowania na faktury, skoro wysokość podatku i tak nie zależy od kosztów. Innymi słowy, system ryczałtu od przychodów premiuje uczciwość i upraszcza rozliczenia podatkowe.
Choć podatek obrotowy kojarzy się z obciążeniem, są przykłady, że odpowiednio skonstruowany może sprzyjać rozwojowi biznesu. Przykładem jest Rumunia, która od kilku lat stosuje dla mikroprzedsiębiorstw symboliczny podatek 1% od przychodu (dla firm z pracownikiem) lub 3% (bez pracowników) zamiast klasycznego CIT.
Rozwiązanie to przyciągnęło wielu freelancerów i małe firmy – doradcy podatkowi określają wręcz Rumunię „podatkowym rajem w UE” dla drobnego biznesu. Mirkospółki w Rumunii mogą oddawać fiskusowi tylko 1–3% obrotu i nie martwić się resztą, co znacznie upraszcza im życie. Według analiz po wdrożeniu takiego reżimu rumuńskie PKB zanotowało dodatkowy wzrost rzędu 4,1%. Oczywiście mówimy tu o preferencyjnych stawkach dla małych firm – lecz przykład pokazuje, że podatek przychodowy nie musi zahamować rozwoju, jeśli jego poziom zostanie rozsądnie dostosowany. Potencjalnie mógłby on nawet poprawić konkurencyjność gospodarki poprzez eliminację firm działających tylko dla optymalizacji, a promowanie tych realnie tworzących wartość i miejsca pracy.
A jak podatek przychodowy wpłynie na firmy i pracowników w sposób negatywny?
Podatek od przychodu ignoruje koszty działalności i poziom marży, co uderza w firmy o niskiej rentowności.
Różne sektory mają naturalnie różne marże. Choćby handel detaliczny czy dystrybucja elektroniki operują na minimalnych narzutach i wysokich obrotach, podczas gdy firmy technologiczne czy farmaceutyczne mogą mieć mniejsze obroty, ale za to wysokie zyski. Jedna stawka podatku przychodowego dla wszystkich oznacza nieproporcjonalne obciążenia dla tych pierwszych. Przedsiębiorstwa działające na ciasnych marżach mogłyby znaleźć się w sytuacji, gdzie podatek zjada im znaczną część zysku, a nawet zamienia zysk w stratę.
Czytaj też: Luksusowe BMW w leasingu pozwala „uciec” od podatków? Nie, to jest mit rozpowiadany przez internautów
To szczególnie groźne dla branż takich jak sprzedaż żywności, hurtownie, transport, które obracają dużymi kwotami przy minimalnej prowizji. Dla zobrazowania: jeśli sklep spożywczy ma marżę 2% na sprzedaży, a wprowadzimy 1% podatek od przychodu, to połowa jego zysku znika na podatek. Przy 2% podatku już cały zysk zostałby pochłonięty przez fiskusa. Firmy o niskiej rentowności stanęłyby więc przed wyborem: podnieść ceny (co uderzy w konsumentów), ciąć koszty (np. redukcja etatów, tańsze materiały) lub... zamknąć działalność, jeśli biznes przestanie się opłacać.
To właśnie główny powód, dla którego na świecie nie zastąpiono CIT prostym podatkiem obrotowym: żaden rozwinięty kraj nie zdecydował się opodatkować identycznie np. supermarketu i firmy software’owej, bo skutki dla tego pierwszego byłyby dewastujące. To nie jest argument przeciwko podatkowi przychodowemu, tylko wskazanie, że warto wprowadzać go z głową.
Co prawda, proponenci podatku przychodowego sugerują czasem zróżnicowanie stawek dla poszczególnych branż (np. niższa dla handlu, wyższa dla usług wysokomarżowych). Jednak takie ręczne sterowanie stawkami oznaczałoby utratę prostoty systemu, a poza tym ustalanie urzędowych marż dla branż jest trudne i wprowadza element uznaniowości. Dzisiejsza gospodarka jest dynamiczna i wiele firm działa jednocześnie w różnych sektorach – jak wtedy przypisać właściwą stawkę?
To rodzi kolejne problemy i potencjalne furtki. W efekcie uniwersalny podatek przychodowy mógłby wymusić konsolidację rynku: przetrwają tylko najwięksi i najbardziej rentowni, którzy zdołają przerzucić koszty, podczas gdy mniejsi i słabsi mogą wypaść z gry.
Jedną z zalet CIT jest to, że zachęca on do inwestowania
Wydatki na rozwój, maszyny, badania można odliczyć od dochodu, dzięki czemu firma płaci mniejszy podatek, gdy intensywnie się rozwija. Podatek przychodowy ten mechanizm eliminuje. Przedsiębiorca płaci podatek niezależnie od tego, czy wygenerował zysk, czy wszystko zainwestował w powiększenie przychodów.
To może zniechęcać do podejmowania ambitnych, kosztownych projektów rozwojowych, bo każda złotówka sprzedaży jest opodatkowana nawet jeśli na siebie jeszcze nie zarabia. Szczególnie start-upy i firmy technologiczne mogą mieć pod górkę . Typowy cykl życia startupu to najpierw lata inwestowania i budowania produktu (koszty, brak przychodów), potem w fazie ekspansji – rosnące przychody, lecz wciąż brak zysków, bo wszystko idzie na rozwój. Zwykle dopiero po kilku latach pojawiają się trwałe dochody.
CIT „czeka”, aż firma zacznie zarabiać, by pobrać podatek, natomiast podatek obrotowy kazałby płacić już na etapie wzrostu przychodów bez zysków. Może to zdusić wiele startupów w zarodku i ograniczyć ich płynność w kluczowej fazie skalowania biznesu. Innowacyjne branże wymagające dużego kapitału (np. biotechnologia, nowe technologie) również straciłyby ulgę w postaci tarczy podatkowej na badania B+R czy inwestycje w park maszynowy.
W skrajnym razie Polska stałaby się mniej atrakcyjnym miejscem do lokowania nowych inwestycji produkcyjnych – inwestor zagraniczny kalkulowałby, że u nas zapłaci podatek od całego obrotu fabryki, a np. w Czechach tylko od realnego zysku, więc lepiej ulokować kapitał tam.
Kolejnym zagrożeniem jest tzw. efekt kaskadowy
Podatek przychodowy pobierany jest na każdym etapie obrotu gospodarczego - od producenta, hurtownika, detalisty - każdy płaci od swojego obrotu. W rezultacie, gdy produkt przechodzi przez wiele ogniw pośrednich, podatek nalicza się wielokrotnie, podbijając cenę końcową lub obniżając wszystkim marże. Im więcej podmiotów w łańcuchu wartości, tym wyższe sumaryczne obciążenie.
To daje premię gigantycznie zintegrowanym koncernom: jeśli jedna firma sama wytwarza, dystrybuuje i sprzedaje produkt, zapłaci podatek od przychodu tylko raz (przy sprzedaży finalnej). Natomiast gdy te same czynności wykonują oddzielne wyspecjalizowane firmy, podatek zostanie pobrany na każdym etapie.
Taki system sprzyja koncentracji i przejmowaniu mniejszych firm przez większe - bo po fuzji zniknie jedno ogniwo obłożone podatkiem. Małe i średnie przedsiębiorstwa mogą więc zostać wypchnięte z rynku lub zmuszone do łączenia się w większe grupy kapitałowe, by przetrwać. Ekonomiści ostrzegają, że podatek przychodowy mógłby paradoksalnie zmniejszyć konkurencję i umocnić pozycję wielkich „molochów” kosztem MŚP.
To zjawisko byłoby odwrotnością zamierzeń – zamiast wspierać mały polski biznes, system podatkowy znów promowałby największe podmioty, które jako jedyne poradzą sobie z nową daniną. Co więcej, opisane łączenie spółek w celu unikania kaskady podatku to nic innego jak obejście nowego prawa, które pokazałoby, że nawet podatek przychodowy nie jest w 100% szczelny.
Warto też rozważyć skutki społeczne
Dla przeciętnego pracownika zmiana systemu podatkowego może wydawać się abstrakcyjna, ale konsekwencje mogą go dotknąć pośrednio. Jeśli firma zagraniczna, która dotąd płaciła minimalny CIT, nagle będzie musiała oddawać np. 1–2% swoich obrotów, może zechcieć zrekompensować sobie ten koszt.
Typowe reakcje biznesu to: podniesienie cen (a więc konsumenci zapłacą więcej za produkty/usługi) albo cięcia kosztów operacyjnych, w tym ograniczenie zatrudnienia czy zamrożenie płac. Pracownicy mogą odczuć presję na wynagrodzenia, zwłaszcza w firmach o niskiej marży, którym spadnie rentowność - trudniej będzie o podwyżki, mogą pojawić się redukcje etatów, by firma odzyskała równowagę finansową. W skrajnym przypadku, jeżeli któryś duży zagraniczny gracz uzna polski rynek za mniej opłacalny, może wycofać część działalności (np. zamknąć centra usług, ograniczyć inwestycje w rozwój). To oznaczałoby utracone miejsca pracy dla Polaków.
Oczywiście, z perspektywy państwa wyższe wpływy podatkowe mogą posłużyć finansowaniu usług publicznych, edukacji, służby zdrowia – co pośrednio poprawia dobrobyt społeczeństwa. Jednak krótkoterminowo koszty nowego podatku mogą być przerzucone na klientów i pracowników przez firmy starające się utrzymać swoje wyniki finansowe.
Należy wspomnieć, że wprowadzenie podatku przychodowego rodziłoby też pewne wyzwania legislacyjne.
Jeśli miałby on dotyczyć tylko wybranych podmiotów (np. wyłącznie zagranicznych korporacji), pojawia się ryzyko zarzutu o dyskryminację i naruszenie unijnej swobody przedsiębiorczości. Polska już raz próbowała opodatkować duże sieci handlowe obrotowym podatkiem od sprzedaży detalicznej, co skończyło się sporem z Komisją Europejską - ostatecznie podatek obroniono przed Trybunałem UE, ale wprowadzono z opóźnieniem i w ograniczonej formie. Trzeba by zatem bardzo precyzyjnie zaprojektować nowe przepisy, by równo traktowały wszystkich podatników i nie stały w sprzeczności z regulacjami unijnymi.
Od strony technicznej administracja skarbowa musiałaby dostosować systemy do rozliczania nowego podatku; firmy - przebudować swoje modele finansowe i raportowanie. To duża zmiana, swoista rewolucja podatkowa, która z definicji niesie okres przejściowy pełen niepewności co do interpretacji i skutków. Krótko mówiąc: podatek przychodowy to ryzykowny eksperyment, który może przynieść tyle samo problemów, co rozwiązań, jeśli nie zostanie wdrożony ostrożnie i z uwzględnieniem głosu przedsiębiorców.
Jak to wygląda za granicą?
Problemy z międzynarodowymi korporacjami unikającymi opodatkowania nie są unikalne dla Polski - to wyzwanie globalne. Większość krajów jednak ostrożnie podchodzi do pomysłu całkowitego zastąpienia CIT podatkiem od przychodów. Zamiast tego szuka się innych rozwiązań: uszczelniania istniejącego CIT, wprowadzania minimalnego globalnego CIT czy też podatków sektorowych od przychodu tam, gdzie unikanie jest największe.
W ostatnich latach głośno było o podatku cyfrowym. Szereg państw wprowadziło specjalne daniny od przychodów wielkich firm technologicznych (tzw. Big Tech), które globalnie zarabiają miliardy, a lokalnie płacą symboliczne podatki. Francja jako pierwsza w UE uchwaliła w 2019 r. 3% podatek od przychodów z usług cyfrowych, wymierzony w gigantów internetowych (Google, Facebook, Amazon i inni). W 2023 r. francuski fiskus dzięki tej daninie zebrał ok. 700 mln euro dodatkowych wpływów.
Podobny digital services tax wprowadziły Włochy (3% od przychodów z usług cyfrowych) oraz Hiszpania (3% od wybranych usług dla dużych firm). Wielka Brytania od 2020 r. stosuje 2% podatek od przychodów firm cyfrowych przekraczających 500 mln funtów globalnych obrotów. Poza Europą przykładem są Indie z tzw. „Google tax” - podatkiem od przychodów zagranicznych firm cyfrowych uzyskiwanych na rynku indyjskim.
Wspólnym mianownikiem tych rozwiązań jest to, że opodatkowują one przychody tam, gdzie trudno uchwycić zyski, aby globalni gracze płacili choć ułamek swoich globalnych wpływów w krajach, gdzie generują ruch biznesowy. To jednak rozwiązania sektorowe, dotyczące głównie usług online i reklam – żaden duży kraj nie wprowadził powszechnego podatku obrotowego dla wszystkich branż. No i pewnie fajnie się wam to czyta, gdy sami płacicie 19 czy 32% podatku dochodowego.
Podatek przychodowy jest warty rozważenia - w jakiejś formie
Pomysł opodatkowania przychodów przedsiębiorstw zamiast ich dochodów zyskuje poklask, gdy patrzymy na rażące przykłady unikania CIT przez wielkie korporacje. Dla polskich finansów publicznych mogłoby to oznaczać miliardy złotych dodatkowych wpływów i sprawiedliwszy system, gdzie każdy płaci "coś" od swojej sprzedaży w Polsce. Państwo zyskałoby narzędzie do złapania globalnych gigantów, którzy dziś sprytnie wymykają się fiskusowi.
Jednak diabeł tkwi w szczegółach - podatek przychodowy to broń obosieczna. Jego wady mogą w dłuższym horyzoncie przynieść skutki odwrotne do zamierzonych: osłabić inwestycje, zadusić część firm o niższych marżach, spowodować wzrost cen lub redukcje etatów, a nawet sprzyjać monopolizacji rynku.
Możliwe, że optymalnym rozwiązaniem okaże się hybryda – zachowanie klasycznego CIT, ale z mocniejszymi zabezpieczeniami (jak minimalny podatek od przychodów dla tych, którzy latami nie wykazują zysków). Taki mechanizm już zresztą wprowadzono w Polskim Ładzie. Równolegle rząd może uszczelniać system, walcząc z cenami transferowymi i publikując „listy wstydu”, co zresztą postulował sam Brzoska. Debata trwa – interes obywateli wymaga, by podatki były płacone uczciwie, ale też by nie zadusić kury znoszącej złote jaja.
Teraz żyjemy w absurdalnej rzeczywistości, gdy firmy o polskim kapitale, zarządzie lub przynajmniej tożsamości nawet na polskim gruncie muszą grać na nierównych warunkach. Często gorszych od zagranicznej konkurencji.