Od 1994 roku tylko w ośmiu latach S&P 500 kończył rok na minusie. Reszta to w dużej mierze dwucyfrowe wzrosty – w 1995 roku +38,1%, w 2013 +32,3%, a w pandemicznym 2020 aż +18,4%. Nawet 2023 i 2024 przyniosły bardzo solidne stopy zwrotu – odpowiednio +26,2% i +24,9%. Nic dziwnego, że ETF-y odzwierciedlające ten indeks jawią się wielu jako „maszyna do pomnażania kapitału”.
Ale tu zaczynają się schody
Bo jak zwykle – historia nie daje żadnych gwarancji na przyszłość. I choć S&P 500 jest ikoną amerykańskiego kapitalizmu, to obecne wskaźniki wyceny każą zachować odrobinę sceptycyzmu. Wystarczy zerknąć na kilka faktów, które podkreślają analitycy.
Czytaj też: Skoro Warren Buffett inwestuje w chińską motoryzację, to ja mu wierzę. To jest naprawdę niesamowity świat
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Po pierwsze, wskaźnik cena/zysk (P/E) dla S&P 500 jest podwyższony. Historycznie rzecz biorąc, oznacza to, że inwestorzy płacą dziś bardzo dużo za jednego dolara zysku spółek z indeksu. Według danych „Financial Times”, akcje te wyceniane są na ponad 3,3-krotność sprzedaży – to absolutny rekord. Do tego dochodzi tzw. „equity-euphoria indicator” Barclays, który bije na alarm, pokazując poziomy typowe dla baniek spekulacyjnych.
Po drugie, również ulubiony wskaźnik Warrena Buffetta – relacja łącznej kapitalizacji amerykańskich spółek do PKB USA – osiągnął historyczne maksima. Innymi słowy, giełda wyprzedza realną gospodarkę tak mocno, że rodzi się pytanie, czy nie doszliśmy do ściany.
Po trzecie, rośnie rozdźwięk między rentownościami obligacji skarbowych USA a dywidendami spółek z S&P 500. Taki układ w przeszłości często sugerował przewartościowanie akcji. A jeśli dodamy jeszcze fenomen tzw. „meme stocks”, czyli papierów pompowanych przez drobnych inwestorów z internetowych forów, to mamy mieszankę, która bardziej pachnie euforią niż chłodną kalkulacją.
I wreszcie spready obligacyjne – czyli dodatkowy zysk, jakiego inwestorzy oczekują w zamian za rezygnację z bezpiecznych obligacji skarbowych i wejście w dług korporacyjny – są dziś rekordowo niskie. To znak, że rynek w zasadzie ignoruje ryzyko i kupuje wszystko, co się rusza. Historia pokazuje, że takie okresy rzadko kończą się spokojnie.
Czy więc warto kupować ETF na S&P 500 teraz?
To zależy od perspektywy. Jeśli ktoś inwestuje długoterminowo – na dekadę lub dwie – to prawdopodobnie trudno znaleźć lepszy wehikuł do pasywnego pomnażania oszczędności. Amerykańska giełda od lat bije na głowę większość innych rynków, a ETF-y dają prostą i tanią drogę, żeby w tym uczestniczyć. Ale jeśli ktoś liczy na szybki zarobek i boi się korekt – powinien być ostrożny. Bo o ile historia S&P 500 to historia sukcesu, o tyle lata 2000–2002 czy 2008 pokazały, że potrafi też boleśnie sprowadzić inwestorów na ziemię.
Tym niemniej, raz jeszcze, historia pokazywała dotąd, że ETF na S&P 500 to świetny sposób na długofalowe budowanie kapitału, ale obecne wyceny sugerują, że łatwych okazji już nie ma. Kto wejdzie dziś, może jeszcze przez chwilę cieszyć się wzrostami, ale równie dobrze może trafić na moment, gdy rynek wreszcie upomni się o swoje prawa. A wtedy cierpliwość będzie kluczem.