Wygląda na to, że lata rekordowego socjalu w Polsce sprawiło, że poparcie dla podatku liniowego rośnie do rekordowego poziomu. Co ciekawe, w trakcie rządów PiS coraz mniej Polaków popiera progresję podatkową. I to pomimo faktycznej degresywności całości polskiego systemu podatkowego.
Polacy od szesnastu lat stopniowo przekonują się do podatku liniowego
Business Insider opublikował dane dotyczące poparcia Polaków dla podatku liniowego i progresji podatkowej zbierane przez CBOS od 2005 r. Jak się okazuje, poparcie dla podatku liniowego jest dzisiaj najwyższe w historii. Taką formę opodatkowania popiera 32 proc. ankietowanych. To wciąż niewiele, biorąc pod uwagę poparcie dla progresywnego opodatkowania deklarowane przez 56 proc. respondentów.
Tyle tylko, że szesnaście lat temu różnica była dramatycznie wręcz większa. Wprowadzony w 2005 r. podatek liniowy – mowa o podatku dla osób prowadzących działalność gospodarczą – cieszył się poparciem raptem 15 proc. ankietowanych. Progresję podatkową popierało wówczas 73 proc. badanych. Co się zmieniło?
Z opublikowanych danych wynika, że o ile podatek liniowy stopniowo przekonywał do siebie Polaków, o tyle w przypadku progresji podatkowej widać wyraźne tąpnięcie od roku 2016. Nastąpiło to na krótko po dojściu do władzy przez Zjednoczoną Prawicę i rozpoczęcia reform spod znaku rekordowych świadczeń socjalnych.
Co ciekawe: w samym 2016 r. poparcie dla progresywnego opodatkowania dochodu wzrosło względem roku poprzedniego – z 64 do 65 proc. Od tego jednak momentu sprawy potoczyły się błyskawicznie i już w 2019 r. tendencja wzrostowa wyraźnie się odwróciła. Poparcie dla progresji spadło do poziomu 57 proc.
Trudno nie dostrzec związku między wynikami badania a dojściem do władzy PiS i uskutecznienia prosocjalnych pomysłów tej partii
Interesujące jest również szybko rosnące od 2019 r. poparcie dla podatku liniowego. Dwa lata temu wynosiło ono 27 proc. To wzrost o 5 punktów procentowych. Warto przy tym zauważyć, że istniejący system podatkowy wciąż można określić mianem degresywnego. Bardziej zamożni obywatele oddają w różnych podatkach, opłatach i daninach mniejszą część swoich dochodów, niż Polacy zarabiający gorzej. Być może właśnie w tym tkwi klucz do zmiany nastawienia społeczeństwa do sposobów opodatkowania dochodu.
Nie da się ukryć, że polityka podatkowa Zjednoczonej Prawicy ostatnich sześciu lat opiera się przede wszystkim o agresywną redystrybucję. Owszem, PiS obniżył w 2019 r. najniższą stawkę podatku PIT. Wprowadził również daninę solidarnościową pobieraną od garstki najlepiej zarabiających. Równocześnie państwo przeznaczyło ogromne pieniądze na transfery socjalne, głównie do osób posiadających dzieci i emerytów. Polski socjal jest właściwie ewenementem na skalę światową.
Jest jednak bardzo poważne „ale”. System podatkowy to nie tylko podatek dochodowy od osób fizycznych. Fiskus sięga do kieszeni obywateli na wiele sposób. Najskuteczniejszym z nich i zarazem będący głównym źródłem dochodów podatkowych państwa jest oczywiście podatek VAT. Do tego dochodzi akcyza, czy wszelkiej maści nowe podatki i opłaty: opłata cukrowa, mocowa, podatek handlowy, abonament RTV, czy wreszcie składki ZUS.
Rosnące poparcie dla podatku liniowego sugerowałoby raczej zniechęcenie etatyzmem, niż wzrost popularności liberalizmu gospodarczego
Wygląda też na to, że Polski Ład – projektowany przecież w ruchu walki z degresywnością systemu podatkowego i mający uderzyć po kieszeni bogatych – nie zyskał uznania Polaków. Wielu podatników obawia się, że przez pomysły w rodzaju liniowej składki zdrowotnej po prostu stracą. Nie wspominając nawet o karygodnym wręcz przekombinowaniu podatku PIT będącego nieuchronnym skutkiem rządowego projektu.
W tej sytuacji rosnące poparcie dla podatku liniowego nie wydaje się niczym dziwnym. Może być wyrazem sprzeciwu wobec polityki polityki rządu. Zwłaszcza, że Polski Ład ma w praktyce zlikwidować podatek liniowy dla przedsiębiorców w obecnej postaci. Spadające poparcie dla progresji podatkowej może wręcz świadczyć o zmęczeniu przynajmniej części społeczeństwa kolejnymi transferami socjalnymi. W końcu Polacy coraz częściej przekonują się, że koniec końców to oni zapłacą za rządową hojność.
Nie oznacza to jednak, że staliśmy się w ciągu tych szesnastu lat liberałami gospodarczymi jako społeczeństwo. 32 proc. to wciąż nie większość, w przeciwieństwie do 56 proc. Polacy ewidentnie wciąż preferowaliby system podatkowy, w którym bogaci oddawaliby proporcjonalnie więcej pieniędzy na rzecz państwa, niż biedni.
Co ciekawe: badanie CBOS wykazuje także wzrost poparcia dla prywatyzacji, z 13 proc. w 2015 r. do 22 proc. obecnie. Odsetek respondentów chcących utrzymania własności państwowej w przypadku „znacznej liczby przedsiębiorstw” spadł z 67 do 55 proc. Być może więc Polacy po prostu zaczynają odrzucać etatyzm proponowany nam przez Zjednoczoną Prawicę, która dzisiaj nie jest ani zjednoczona, ani – pod względem gospodarczym – prawicowa?