Prawo do bycia zapomnianym to koncepcja, której istnienie w 2014 roku potwierdził wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Jak działa ono w praktyce?
W sieci pojawiają się różne informacje, czasem nieprawdziwe, czasem prawdziwe. Ale nawet jeśli są one prawdziwe, to Google nie ma prawa, by ciągnęły się za nami przez lata. Wszak nawet w prawie karnym wyroki ulegają zatarciu. Najpopularniejsza wyszukiwarka internetowa nie zapominała nigdy.
Prawo do bycia zapomnianym w praktyce
Oczywiście problem nie dotyczył wyłącznie byłych skazańców, ale także i tego, że wyszukiwarka często promował fikcyjne historie, na przykład atakując nas porcjami czarnego PR-u ze strony konkurencji. Nie dziwi zatem, że spór teoretyczny ostatecznie zaowocował sprawą sądową, w której stroną był administrator popularnej wyszukiwarki, sprawa zaś zawędrowała aż przed oblicze Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, a ten z kolei stwierdził, że ludzie jak najbardziej mają prawo do bycia zapomnianym i wcale nie Google o tym decydować.
Rok temu podsumowaliśmy jak spisuje się ta konstrukcja. Wyszukiwarka wprawdzie nie usuwa automatycznie wszystkich wniosków, jednakże rzeczywiście rozpoczął się proces kasowania treści z wyników wyszukiwania na wniosek użytkowników. Polakom na przełomie 2014/15 uznano 38 wniosków.
Jak się jednak okazuje, ta machina filtrowania danych wcale w praktyce nie działała tak dobrze, jak powszechnie zdawało się sądzić po wydaniu wyroku przez TSUE. Administrator wyszukiwarki uznał najwyraźniej, że skoro do poszczególnych zachowań związało go europejskie sądownictwo, to może i w domenach .pl czy .de się posłucha, ale nie musi już tego robić i filtrować wyników w swojej globalnej, amerykańskiej postaci odwiedzanej pod adresem .com.
Pod delikatną presją społeczną, a również naciskiem organizacji zainteresowanych sprawnych realizowaniem prawa do bycia zapomnianym Google jednak ma zamiar pójść Europejczykom na rękę. To nie jest tak, że te wyniki przepadną definitywnie ze wszystkich wersji wyszukiwarki – o nie. Jak więc to będzie wyglądało?
Kluczowym punktem decydującym o tym co pokaże się w wynikach wyszukiwania będzie lokalizacja, z której łączymy się z wyszukiwarką. Europejczycy (w rozumieniu członków Unii Europejskiej) otrzymają więc przefiltrowaną wersję globalnego Google, jednakże już Amerykanie czy Afrykańczycy będą mieli dostęp do pełnej bazy wyników. Jeśli więc będziemy chcieli dotrzeć do jakiejś zatajonej informacji, pomocne i konieczne może okazać się korzystanie z proxy.
Dziennik Internautów komentując powyższe zmiany trafnie zauważa, że to niekoniecznie akt dobrej woli Google, tylko raczej strach przed nadchodzącą reformą przepisów o ochronie danych osobowych w UE. Technologiczny potentat boi się, bo zamiast dotychczasowej kary w wysokości niższej od kieszonkowego niektórych pracowników Google, sankcje mogą przyjąć postać nawet 4% obrotu firmy. Dotychczasowa polityka wprawdzie nie przesądza o winie giganta, ale ten najwyraźniej woli dmuchać na zimne.
Problemy z prywatnością w sieci? Ktoś naruszył Twoje dobra osobiste? Być może sprawianie, by Google zapomniał nie jest wcale najlepszym rozwiązaniem. Zapraszamy do skorzystania z usług współpracującego z naszym serwisem zespołu prawników pod adresem kontakt@bezprawnik.pl
Fot. tytułowa: Shutterstock