Absurd sytuacji polega na tym, że formalnie nagroda i premia mają różne charakterystyki, ale na co dzień granica między nimi wydaje się płynna. W tym labiryncie nomenklatury gubią się nawet prawnicy, a zdezorientowany pracownik nie wie, co właściwie mu się należy.
Za zasługi czy za staż? Komizm systemu nagród w firmach
Premie i nagrody są świadczeniami przyznawanymi dobrowolnie przez pracodawcę (nieobowiązkowymi), chyba że regulamin lub umowa stanowią inaczej.
Nagroda w rozumieniu Kodeksu pracy jest przyznawana za wzorowe wykonywanie obowiązków, inicjatywę i podnoszenie jakości pracy, a nie za samo pojawienie się w biurze. Odpis zawiadomienia o przyznaniu nagrody lub wyróżnienia składa się do akt osobowych pracownika, co formalizuje uprawnienie, lecz nie stwarza roszczenia – przyznanie nagrody pozostaje w gestii pracodawcy.
Absurd ujawnia się, gdy spojrzymy na nagrody z zysków lub jubileuszowe. Pomimo nazwy w świetle prawa nie są one nagrodami w rozumieniu art. 105 k.p. Nagroda z zysków to w zasadzie odroczone wynagrodzenie, a nagroda jubileuszowa – świadczenie fakultatywne lub uregulowane wewnątrzzakładowo. Przyznawanie ich zależy od wyników finansowych firmy lub stażu pracy, a nie od szczególnych zasług, aczkolwiek to suma zasług pracowników składa się na sukces przedsiębiorstwa. Przez nieprecyzyjne nazewnictwo pracownicy przeważnie nie wiedzą, czy otrzymują nagrodę, czy odmianę pensji – i w tym tkwi komiczny wymiar tej sytuacji.
Cienka granica między uznaniem a kaprysem pracodawcy
Kolejny absurd nabiera wymiaru prawnego, gdy nagroda staje się narzędziem faworyzowania pracowników. Pracodawca ma obowiązek stosowania obiektywnych kryteriów i niedyskryminowania zespołu. Gdy nagradza jednych, ciągle ignorując innych z podobnymi wynikami, pracownicy pominięci mogą spróbować dochodzić swoich praw, powołując się na zasady równego traktowania.
W praktyce nagroda może więc zyskać quasi-roszczeniowy charakter, ale szanse na wygranie z szefem w tej sytuacji są raczej niewielkie. Chyba że nazwa nie odpowiada rzeczywistości i „nagroda” wcale nie jest nagrodą, lecz premią, którą od nagrody odróżnia status. Z punktu widzenia pracownika to bardzo istotne.
Premia zależna od widzimisię szefa to tak naprawdę nagroda
Premia to świadczenie typowo motywacyjne, uwzględnione w regulaminach, układach zbiorowych lub umowach o pracę. Przyznanie premii zależy od obiektywnych kryteriów, dlatego ma ona charakter roszczeniowy. Problem pojawia się przy tzw. premiach uznaniowych. Bo z racji przyjętych wyznaczników premia z zasady nie może być uznaniowa, czyli zależna od humoru szefa. Uznaniowa może być za to nagroda.
Sąd Najwyższy stwierdził, że jeśli przyznanie świadczenia zależy wyłącznie od dowolnej decyzji pracodawcy, mimo nazwy „premia”, jest ono w rzeczywistości nagrodą. Świetnie. Tylko że niezależnie od sądowych uzasadnień takie zabiegi lingwistyczne tworzą w firmach chaotyczną mieszankę terminów, w której ani pracownicy, ani kierownicy nie są w stanie się połapać. Jak widać, prawo pracy i rozsądek nie zawsze idą w parze. Na szczęście z tego impasu łatwo da się wyjść. Wystarczy przestać na potęgę używać w regulaminach terminu „premia uznaniowa”.