Andrzej Duda w trakcie kampanii wyborczej chciał wprowadzić do ustawy zasadniczej poprawkę, która uniemożliwia osobom homoseksualnym adopcję dzieci. Okazuje się, że prezydencki projekt zmiany Konstytucji ma jeszcze więcej wad, niż jest to widoczne na pierwszy rzut oka.
Prezydencki projekt zmiany Konstytucji to część składowa okołowyborczej nagonki na środowisko LGBT
Wybory prezydenckie już za nami. Niestety, po zakończonej kampanii wyborczej pozostało dziedzictwo, z którym Polska będzie się borykać jeszcze jakiś czas. Mowa przede wszystkim o nagonkę na środowisko LGBT, które zresztą teraz postanowiło na nią odpowiedzieć. Niedawne zatrzymania w Warszawie to tylko jedna z jej części składowych. Następną stanowi prezydencki projekt zmiany Konstytucji.
Andrzej Duda wymyślił sobie, że dobrym pomysłem będzie konstytucyjny zakaz adopcji przez osoby pozostające w związkach jednopłciowych. Na szczęście, zmiana ustawy zasadniczej wymaga w Polsce tytanicznego wręcz wysiłku ze strony dowolnego stronnictwa politycznego. Szanse, że prezydenckie propozycje wejdą w życie są, łagodnie rzecz ujmując, niewielkie.
Można by długo się rozpisywać nad czysto etyczną stroną całej propozycji. Żeby jednak zakwalifikować ją jako „bubel prawny”, wystarczy przyjrzeć się skutkom, jakie wywołałoby jej wejście w życie.
Propozycje prezydenta Andrzeja Dudy w dwóch trzecich są zbędne, w jednej trzeciej po prostu szkodliwe
Nie ulega wątpliwości, że prezydencki projekt zmiany Konstytucji ma na celu dopiec osobom nieheteroseksualnym. Czy jak wolą zwolennicy obozu rządzącego: obronę rodziny przed złowrogą ideologią LGBT. Dlatego właśnie Andrzej Duda postanowił wpisać związki jednopłciowe do ustawy zasadniczej, dzięki czemu państwo polskie nie mogłoby dłużej udawać, że te wcale nie istnieją.
Jakby tego było mało, przysposobienie dziecka przez parę jednopłciową to raptem jeden z wielu przypadków mogących się pojawić w toku stosowania kodeksu rodzinnego i opiekuńczego. Owszem, dobrze by było, żeby organy naszego państwa miały jakieś dyrektywy postępowania na tę okoliczność. Tyle tylko, że wciskanie takiego kazusu do ustawy zasadniczej ma tyle samo sensu, co konstytucyjne uregulowanie kwestii wyrojenia ula.
Prezydencki projekt zmiany Konstytucji zawiera właściwie trzy osobne normy. Postulowany art. 72 ust. 2a z jednej strony głosi, że „przysposobić można dziecko, jedynie dla jego dobra„. Jest to typowa norma programowa, z tych z których nic właściwie nie wynika. Następne zdanie: „przysposobić wspólnie mogą tylko małżonkowie” to powtórzenie istniejącego art. 115 §1 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego.
W niektórych przypadkach dziecko trafiłoby do domu dziecka zamiast pod opiekę biologicznej rodziny
Dwie trzecie prezydenckiej propozycji jest właściwie niepotrzebna. Oczywiście, przepis składający się wyłącznie ze zdania „zakazane jest przysposobienie przez osobę pozostającą we wspólnym pożyciu z osobą tej samej płci” miałby zupełnie inną wymowę. Nie ulega przy tym wątpliwości, że to ono jest w całym projekcie kluczowe.
Jak informuje portal Prawo.pl, przyjęcie takiego rozwiązania prowadziłoby do nieoczekiwanych skutków. Postulowany przez prezydenta Andrzeja Dudę przepis nie czyniłby przecież żadnego wyjątku. To oznacza, że dziecko nie mogłoby zostać przysposobione przez członka najbliższej rodziny, załóżmy: brata, siostrę czy nawet babcię, pozostającego w pożyciu z osobą tej samej płci.
Z pewnością nie byłyby to częste przypadki. Nie są jednak czymś zupełnie hipotetycznym. Zwłaszcza w porównaniu z sugerowanym przez prawicę zagrożeniem dla dzieci ze strony złowrogiej ideologii LGBT, albo innego „marksizmu kulturowego”. Te są po prostu zmyślone.
Konstytucja stanowi niejako wzorzec, z którym zgodne muszą być wszystkie inne obowiązujące przepisy. Nie istniałaby żadna możliwość wzruszenia tak sformułowanego art. 72 ust. 2a ustawy zasadniczej. „Dura lex, sed lex”, jak mawiali starożytni Rzymianie. Dobro dziecka i ochrona biologicznej rodziny przed ingerencją państwa są tutaj poświęcane w imię ideologicznych fiksacji obozu rządzącego.
Prezydencki projekt zmiany Konstytucji raczej nie był wart tych kilku dodatkowych głosów wyborców Konfederacji
Pozostaje oczywiście kwestia udowodnienia przez sąd, że dana osoba faktycznie pozostaje w pożyciu z osobą tej samej płci. Problem jest poważny i wcale nie oderwany od praktyki orzeczniczej. Swego czasu aktywistka pro-life Kaja Godek umorzenie swojej sprawy o zniesławienie zawdzięczała nieudowodnieniu przez oskarżycieli faktu bycia homoseksualistami.
Prezydencki projekt zmiany Konstytucji wymagałby w praktyce czegoś zupełnie odwrotnego. To jest: udowodnienia przez osobę starającą się o przysposobienie dziecka, że nie jest homoseksualistą. Także w tym wypadku pomocne mogłoby być nagranie miłosnych uniesień w preferowanej akurat przez prawo konfiguracji. Tylko co w takim wypadku z równie konstytucyjnym prawem do ochrony życia prywatnego i rodzinnego, oraz do decydowania o swoim życiu osobistym?
Wewnętrznie sprzeczna Konstytucja to ostatnie, czego naszemu państwu potrzeba. Prezydencki projekt zmiany Konstytucji sprawia wrażenie pisanego na kolanie, pod wpływem wyborczego impulsu. Przy czym akurat Andrzej Duda jest doktorem nauk prawnych. To nie tak, że prezydent nie zna się na prawie i nie wie.
Miejmy nadzieję, że tych kilka głosów wyborców Konfederacji w drugiej turze było wartych stworzenia takiego prawnego koszmarka. Na szczęście, wyborczy projekt Andrzeja Dudy ma minimalne szanse na stanie się częścią naszej Konstytucji.