Ostatnie wybory prezydenckie pokazały jak na dłoni co może pójść nie tak przy organizacji głosowania w Polsce. Dlatego reforma prawa wyborczego proponowana przez PiS teoretycznie powinna wzbudzić zdrową dozę nieufności. Wygląda jednak na to, że jej założenia są całkiem rozsądne.
Reforma prawa wyborczego to właściwie konieczność
Każde wybory to nie tylko samo głosowanie. To także szereg zasad, których muszą przestrzegać wszyscy uczestnicy. Stawka jest nie byle jaka, bo chodzi przecież o piastowanie mniej lub bardziej istotnych stanowisk w Polsce. Prawo stanowiące te zasady nie może stać w miejscu – musi nadążać za zmianami w społeczeństwie i rzeczywistości w której żyjemy.
Dlatego właśnie reforma prawa wyborczego sama w sobie może być bardzo pożyteczna. Kodeks wyborczy zawiera szereg rozwiązań, na które niekoniecznie sprawdzają się w praktyce. Najbardziej znanym z perspektywy obywatela jest oczywiście cisza wyborcza. Do niedawna także ustawodawca starał się ograniczać głosowanie korespondencyjne do absolutnego minimum. Warto również wspomnieć o wiecznych problemach ze zbieraniem podpisów poparcia, przynajmniej dla tych kandydatów za którymi nie stoi aparat tej czy tamtej partii politycznej.
Reforma prawa wyborczego musiałaby jednak stanowić inicjatywę partii rządzącej. Biorąc pod uwagę blamaż, jakim była pierwsza próba przeprowadzenia tegorocznych wyborów prezydenckich, nie jest to zbyt dobra wróżba. A jednak, jak podaje Gazeta Prawna, prawdopodobne propozycje ze strony Prawa i Sprawiedliwości są naprawdę rozsądne.
Nie ma powodu, dla którego PKW miałoby nie dostać nieskrępowanego dostępu do spisów wyborców
Pierwszą z nich jest przekazanie spisów wyborców w ręce Państwowej Komisji Wyborczej. Z pewnością nasi czytelnicy pamiętają zamieszanie ze spisami w trakcie wyborów 10 maja. Samorządowcy, z uwagi na epidemię koronawirusa i bardzo wątpliwą w tamtym momencie podstawę prawną, odmawiali ich przekazania Poczcie Polskiej. Słowem: kompletny chaos.
Najważniejsze w tamtych wypadkach jest to, że Poczta jakoś sobie z tym oporem poradziła. Ściślej mówiąc: uzyskała dostęp z danych rejestru PESEL. Skoro mogła to zrobić Poczta Polska, nic nie stoi na przeszkodzie, by pójść z duchem czasu i dać instytucji odpowiadającej za przeprowadzenie wyborów stały i nieskrępowany dostęp do niezbędnych w tym celu informacji.
Owszem, oznaczałoby to odebranie tych samych spisów samorządom. Te pełnią dość ważną funkcję podczas przeprowadzania wyborów. Biorą udział zarówno w organizacji głosowania, jak i pełnią rolę niejako profesjonalnego nadzoru nad poczynaniami „obywatelskich” komisji wyborczych. Warto jednak pamiętać, że PKW to organ składający się z sędziów, nie polityków.
Cisza wyborcza w dobie internetowych „bazarków” jest rozwiązaniem niespełniającym żadnej realnej funkcji
Kolejne postulowana reforma prawa wyborczego dotyczyć ma także okresu tuż przed głosowaniem. Rządzący mają rozważać zniesienie wreszcie ciszy wyborczej. O bezsensowności istnienia tej instytucji w dobie internetowych „bazarków” można by pisać długo. W praktyce dzisiaj bardziej istnieje jako zwyczaj obwarowany przepisami karnymi niż spełnia realnie pożyteczną funkcję. Pozbycie się jej z porządku prawnego byłoby pozytywnym rozwiązaniem.
To jednak nie koniec. Jest małe „ale” w postaci rozszerzenia zakazu publikacji sondaży na jakiś czas przed samym głosowaniem. Nie da się ukryć, że sondaże mają wpływ na wynik głosowania. Lepszy lub gorszy wynik sondażu tuż przed wyborami może zmobilizować, albo zdemobilizować, elektorat danego kandydata. Ewentualnie: któregoś z jego rywali. Jeżeli coś może w ostatniej chwili zaważyć na rezultacie wyborczym, to z pewnością nie przedwyborcza agitacja.
Inny wariant tej propozycji zakłada, by sondaże mogły publikować jedynie certyfikowane ośrodki badawcze. Na pierwszy rzut oka jest to rozwiązanie całkiem sensowne. Wyeliminowałoby to publikowanie sondaży ewidentnie przygotowanych na użytek tej czy innej partii, przygotowanych przez firmę, której nazwa nie mówi nic nawet wytrawnym znawcom polskiej sceny politycznej.
Ktoś mógłby zapytać: czy CBOS nie jest przypadkiem certyfikowanym ośrodkiem badań publicznych? I to właśnie zabija sens tego konkretnego rozwiązania. Nie da się ukryć, że CBOS miewa tendencję do sondaży bardzo skrzywionych na korzyść rządzących. I to niezależnie od tego, która siła polityczna akurat jest tą rządzącą. Dlatego całkowity zakaz publikacji sondaży jakiś czas przed głosowaniem byłby rozwiązaniem bardziej racjonalnym.
Nawet podniesienie limitów wydatków na kampanię w tym momencie ma całkiem racjonalne uzasadnienie
Następne dwa pomysły rządzących na reformę prawa wyborczego są równie kontrowersyjne. Jeden z nich na tyle, że sami pomysłodawcy mają nie być co do niego przekonani. Chodzi o likwidację wymogu zbierania podpisów na listach poparcia dla partii posiadających reprezentację w parlamencie. Sam w sobie nie jest niczym złym.
Sens istnienia tego obowiązku to zmniejszenie ryzyka, że w wyborach wystartują jacyś żartownisie albo osoby niemające najmniejszej szansy na wybór. W przypadku wyborów prezydenckich sam fakt udziału oznacza konieczność udzielenia takiej osobie możliwości publikowania spotów wyborczych w Telewizji Polskiej. Politycy partii rządzącej mieli jednak zauważyć, że zbieranie podpisów stanowi jeden z elementów walki wyborczej. Przykładem może być tutaj chociażby mobilizacja wyborców Rafała Trzaskowskiego.
Wreszcie: podniesienie limitu wydatków na kampanię. Oczywiście, Polacy krzywią się na każdą złotówkę przeznaczoną na polityków czy urzędników. Niekiedy, jak w przypadku ostatnich planowanych podwyżek dla posłów i senatorów, wybrańcom narodu brakuje elementarnego umiaru. Nie sposób jednak nie zauważyć, że ceny usług wiążących się z prowadzeniem kampanii wyborczej z biegiem lat również rosną.
Reforma prawa wyborczego może przynieść sporo dobrego, o ile władza oprze się pokusie zepsucia czegoś przy okazji
Na papierze cała reforma prawa wyborczego wygląda przynajmniej nieszkodliwie, jeśli nie wprost rozsądnie. O konieczności nowelizacji kodeksu wyborczego już wcześniej wypowiadali się przedstawiciele samej PKW. Prędzej czy później tego typu zmiany i tak musiałyby nastąpić. W szczególności dotyczy to właśnie limitu wydatków na kampanię, czy ciszy wyborczej.
Oczywiście, istnieje niewiadoma w postaci tendencji Zjednoczonej Prawicy do przepychania ukradkiem przepisów co najmniej kontrowersyjnych, bądź wręcz wprost szkodliwych. Nawet dobre zmiany można zepsuć. Jeśli jednak rządzący oprą się pokusie forsowania swojego partykularnego interesu politycznego, to możemy się spodziewać kilku kroków we właściwym kierunku.