Komisja Europejska wreszcie zrozumiała to, co wszyscy wiedzieli od dawna: rewizja systemu ETS jest konieczna

Energetyka Środowisko Zagranica Dołącz do dyskusji
Komisja Europejska wreszcie zrozumiała to, co wszyscy wiedzieli od dawna: rewizja systemu ETS jest konieczna

Wygląda na to, że forsowana przez Komisję Europejską polityka klimatycznego przewodnictwa zderzyła się wreszcie z rzeczywistością. Odpowiedzią na potrzeby europejskich przedsiębiorców i próbą powstrzymania rosnących cen energii, dławiących gospodarki Starego Kontynentu, będzie między innymi rewizja systemu ETS. Zapewne pomogły przebąkiwania państw europejskich o oddolnym zawieszeniu jego stosowania. Tylko dlaczego właściwie mamy czekać do 2026 roku?

Rewizja systemu ETS w przyszłym roku to działanie zbyt wolne i na zbyt małą skalę

Nie jest tajemnicą, że nie podoba mi się dotychczasowa polityka klimatyczna Unii Europejskiej. Nie uważam, żeby zmiany klimatyczne były jakimś „zmyślonym lewackim spiskiem”. Rzecz w tym, że usilna chęć dania przykładu całego światu przez Europę nie przyniosła nam niczego dobrego. Mamy jedne z najwyższych cen energii na świecie. Europejskie firmy narzekają nie tylko na ogromne koszty, ale także na przerost regulacji. W grę wchodzą przecież nie tylko same normy, których trzeba się trzymać, żeby móc produkować na terytorium Unii Europejskiej. Ich istnienie wiąże się z obowiązkami sprawozdawczymi zabierającymi czas i siły przedsiębiorców.

Od mniej-więcej pół roku coś się zaczęło zmieniać w unijnym konsensusie. Donald Trump jeszcze nie był prezydentem, jeszcze się wszyscy zastanawiali nad szansami Kamali Harris, a tu eksperci i politycy zaczęli zmasowaną wręcz krytykę. Z czasem pojawiła się ona nawet w głównym nurcie europejskiej polityki. Nie mam na myśli przedstawicieli opcji populistyczno-nacjonalistycznej, dla których szczytem marzeń jest powrót do węgla. Chodzi raczej o Donalda Tuska otwarcie krytykującego na przykład plany wprowadzenia unijnego systemu ETS2. Pamiętacie o podatku od ogrzewania? To właśnie ta zmiana miała nam go sprawić.

Teraz okazuje się, że coś wreszcie do Komisji Europejskiej dotarło. W środę 26 lutego ogłosiła ona program Clean Industrial Deal. Jego celem ma być z jednej strony przyspieszenie odchodzenia od węgla w gospodarce, ale z drugiej już zmniejszenie cen energii oraz ułatwienie przedsiębiorcom prowadzenie działalności w Europie i zachęcenie ich do inwestowania. Na uwagę zasługuje także ograniczenie obowiązków raportowych i zmniejszenie odpowiedzialności prawnej firm za naruszenia standardów ESG w ich łańcuchach dostaw.

Jakby tego było mało, w grę wchodzi nawet rewizja systemu ETS. Przywołałem już jego zaplanowaną nowszą iterację. Chodzi o handel uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla. Na czym miałaby polegać taka rewizja? Na razie wiemy, że zaplanowano ją na 2026 rok. Problem w tym, że ETS2 ma wejść w życie w 2027 r. Unijna biurokracja nie jest zaś znana ze spektakularnego tempa wypracowywania regulacji. Tymczasem szkody zostały już europejskiej gospodarce wyrządzone.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że państwa członkowskie za słabo naciskają na Komisję Europejską

Sama rewizja systemu ETS to stanowczo za mało. Na uwagę zasługuje również to, że Komisja Europejska jest cały czas zdeterminowana podtrzymać swoje plany redukcji emisji we wszystkich sektorach o 90 proc. do 2040 r. Do 2050 r. Unia Europejska ma wciąż być zeroemisyjna. Jak więc osiągną te cele i ulżyć przedsiębiorcą? Teoretycznie w produkcję czystej energii ma być wpompowane 100 mld euro. Europejski Bank Inwestycyjny ma też wspomóc pakiet uruchomionymi przez siebie instrumentami.

Załóżmy jednak, że rzeczywiście zapowiadana rewizja systemu ETS przyniesie jakieś konkretne zmiany. W którą stronę mogłyby pójść? Najprostszym rozwiązaniem byłoby przesunięcie terminu wejścia w życie poszczególnych części składowych. Polski rząd od jakiegoś czasu domaga się, aby ETS2 wszedł w życie dopiero w 2030 r. Tym samym budownictwo i transport miałyby trzy dodatkowe lata spokoju od nowych obowiązków i obciążeń. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to jedynie odwleka problem w czasie.

Istnieją także alternatywy, również sugerowane przez Polskę. W grę wchodziłoby na przykład zwiększenie puli uprawnień obecnych w systemie. Siłą rzeczy większa podaż przy względnie stałej konsumpcji powinna przynieść obniżenie albo przynajmniej stabilizację cen. Jeżeli to nie zadziała, to zawsze można po prostu zamrozić je na jakiś czas.

Większość propozycji niestety sprowadza się do nieszkodzenia gospodarce bardziej. Nie sposób odnieść wrażenia, że nawet krytykom brukselskiej polityki klimatycznej brakuje odwagi, by domagać się bardziej radykalnego rozwiązania problemu. Na uwagę nie zasługuje pomysł inwestowania w wychwytywanie i składowanie CO2. Skuteczność tej technologii jest przy tym na tyle wątpliwa, że balansuje wręcz na pograniczu scamu. Tymczasem Europa boryka się z jeszcze bardziej palącymi problemami niż zmiany klimatyczne. Należałoby tu wskazać wychodzenie z kryzysu gospodarczego, skądinąd wywołanego także przez ceny nośników energii, niebezpieczne sąsiedztwo Rosji, zwrot w polityce USA oraz konieczność nadążania także za Chinami.

W całej tej niechęci do konfrontacji jest pewien wyjątek. Rzeczpospolita podała niedawno, że Włoski rząd sugeruje oddolne zawieszenie stosowania systemu ETS. Przy czym tamtejsze władze nie podały, jak dokładnie chciałyby to zrobić. Decyzja nie została zresztą jeszcze podjęta. Wiadomo za to, że punktem zapalnym jest w tym przypadku brak alternatywnego źródła taniego gazu.