Polska scena stand-up, a także związanych z nią roastów, wywodzi się niewątpliwie z zachodu. Można rodzimych komików krytykować, mogą być dla kogoś nieśmieszni, ale nie wywołują takich kontrowersji, jak ich amerykańscy koledzy. Okazuje się, że jedno z tego rodzaju wydarzeń pomogło skazać człowieka na śmierć.
Roast więźniów w Teksasie
Dyskusja na temat rodzimego stand-upu w zasadzie sprowadza się do wykazania wyższości przekleństw i żartów z seksu nad „chłopem przebranym za babę”, ewentualnie wywodów nad nieśmiesznością tych formatów. Ściśle związany ze sceną stand-up jest tzw. roast, czyli swego rodzaju antybenefis, czyli wydarzenie, które polega na tym, że w centrum znajduje się jakaś znana osoba, a reszta (głównie komików) wygłasza obraźliwo-żartobliwe monologi. Takie obrażanie, z założenia bardziej inteligentne, mające jednak nie sprawić przykrości bohaterowi wydarzenia, a rozśmieszyć publikę.
Jakąś popularność taki format zyskał, choć poza roastami Kuby Wojewódzkiego, Friza, czy Mariusza Pudzianowskiego, nie jestem w stanie wyobrazić sobie innych tego rodzaju wydarzeń. Kontrowersje w tym zakresie sprowadzają się głównie do oburzenia części widowni, że zbyt prymitywnie, że nieśmiesznie. Ma to jednak swoich odbiorców, no i trzeba uczciwie przyznać, że niektóre frazy są faktycznie śmieszne. Nie dorównuje to jednak kontrowersjom, o których pisze na Twitterze McKenzie Edwards, amerykańska adwokatka.
Amerykański komik Jeff Ross, znany z Comedy Central, został wręcz zaproszony przez jedno z więzień w Teksasie. Strażnicy wpuścili dziewięcioosobową ekipę filmową, której przewodził rzeczony Jeff Ross, na teren zakładu o zaostrzonym rygorze. Mieli oni przeprowadzić wywiad z więźniami, w tym jednym, nazwijmy go X, który znajdował się w więzieniu jako tymczasowo aresztowany, a jednocześnie oskarżony o popełnienie morderstwa.
Obrońców X nie poinformowano o wywiadzie, mimo że wcześniej wysłali szeryfowi pismo, w którym poprosili o zakaz jakiegokolwiek kontaktu z X bez zgody adwokatów. Mimo tego do rozmowy jednak doszło, a jej przebieg – jak się okazało – miał dla aresztanta kluczowe znaczenie.
Sprawa trafiła do amerykańskiego sądu najwyższego
Sfilmowana rozmowa zawierała, jak się dowiadujemy, „liczne i wulgarne prowokacje” ze strony Jeffa Rossa, a jednocześnie bardzo kompromitujące odpowiedzi X. Nagranie z wywiadu wykorzystano w sądzie, co ostatecznie – w kontekście całego zebranego w sprawie materiału dowodowego – doprowadziło do uznania winy X. A w konsekwencji wymierzenia najsurowszej z możliwych kar, czyli kary śmierci, która w Teksasie istnieje.
Wyrok zaskarżono, ale sąd odwoławczy nie stwierdził naruszenia 6 poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, która zapewnia m.in. prawo oskarżonego do obrony. Głównie dlatego, że Jeff Ross nie jest funkcjonariuszem, ani nawet tajnym agentem – jednym słowem, nie jest pracownikiem rządowym. Informacje uzyskane przez niego w wywiadzie nie mają więc charakteru dowodów uzyskanych z przesłuchania.
Sprawa trafiła do amerykańskiego sądu najwyższego – i wszystko sprowadza się do tego, czy ominięcie zakazu kontaktu miało miejsce i czy naruszyło prawo do obrony X. Trudno nie zgodzić się z tym, że faktycznie umożliwiono osobie postronnej dostęp do więźnia, który nie powinien się z nikim kontaktować. Oczywiście, o uznaniu winy oskarżonego decydować mogły zupełnie inne dowody. Z okoliczności sprawy nie wynika, jakoby rzeczona rozmowa była dowodem kluczowym i rewolucyjnym w sprawie. Sprawę można śledzić tutaj.