Czy wierzę, że samochód Izera odniesie sukces? Szczerze mówiąc, niespecjalnie. Ale kibicuje mu najmocniej, jak się da. Bo polskiej marki aut nie mamy od dawna. A bycie świetnym podwykonawcom to przecież nie to samo.
Samochód Izera to na razie prototyp. Design ma obiecujący, choć droga do zapowiadanego przez premiera Morawieckiego miliona aut elektrycznych na pewno będzie długa i wyboista.
Czy polski samochód elektryczny ma szansę na sukces? Jakoś wątpię, by rządowy projekt z Polski był w stanie wygrywać z niemieckimi koncernami czy z rokręcającą się Teslą. Zwłaszcza patrząc na ostatnie sukcesy rządowych specjalistów, a przede wszystkim Jacka Sasina. Mam więc tu trochę rozdwojenie jaźni – z jednej strony nie mogę powiedzieć, że wierzę w to, że Izera podbije świat – czy na nawet polskie drogi. Z drugiej – bardzo bym chciał, by się jednak udało.
Samochód Izera. Dlaczego Czesi i Rumuni mają własne samochody, a my nie?
Przemysł motoryzacyjny w Polsce funkcjonuje naprawdę nieźle. Rocznie produkujemy ponad 600 tys. aut. Ale prawdziwą potęgą jesteśmy jeśli chodzi o podzespoły.
Fajnie – ale nie mamy tego swojego auta. Wytwarzanego pod polską marką. Przyzwyczailiśmy się już do tego. Młodsze pokolenie pewnie nawet nie pamięta, że kiedyś na drogach dominowały samochody polskie lub prawie-polskie (jak słynny Maluch). Można oczywiście powiedzieć – na szczęście teraz u nas dominują te Toyoty i Škody. No właśnie – tylko jeszcze kilka dekad temu Škody były na poziomie technicznym Polonezów. Czemu więc czeska motoryzacja ma się świetnie, a polska marka (poza Izerą rzecz jasna) nie istnieje?
Patrząc z perspektywy historycznej – to po prostu dziwne. Auta powstawały w Polsce już w okresie międzywojennym. Mieliśmy na przykład seryjny pojazd CWS T-1. Nie była to może wielka seria, ale ok. 800 sztuk powstało.
W latach 30. nad Wisłą powstawał też Polski Fiat – nie, jeszcze nie Maluch, lecz superpopularny wówczas model 508.
Potem był PRL w której polska motoryzacja radziła sobie całkiem nieźle. Produkowaliśmy „Syreny”, „Warszawy”, „Polonezy” i kolejne Polskie Fiaty – 125p i 126p. Te ostatnie nie były do końca polskie, bo opierały się na włoskich rozwiązaniach. Jednak polscy konstruktorzy też przy nich pracowali – no i były produkowane w Polsce.
Do tego mieliśmy dostawcze „Nysy”, ciężarowe „Stary”, o „Meleksach” nie wspominając. Produkowaliśmy często więcej aut niż Czesi czy Rumuni.
Pech czy wina polityków?
A jednak polska marka, ani nawet polsko-włoska, się nie utrzymała. Czemu, skoro czeska Škoda czy rumuńska Dacia radzą sobie dzisiaj świetnie?
Fiat pozostał w Polsce – ale niestety nasz kraj traktował jako fabrykę i nic więcej. Inna sprawa, że w ostatnich dekadach włoski koncern traci na znaczeniu – a właściwie to ciągle walczy o przetrwanie.
FSO z kolei trafiło w ręce Koreańczyków. Tu było nieco sukcesów. Pod koniec lat 90. ruszyła w Polsce produkcja słynnych modeli koncernu Daweoo – montowano Tico, Matizy, Lanosy czy Nubiry. Jednak koncern zaczął mieć problemy w macierzystym kraju – i szybko się z Polski zwinął.
Tymczasem Škoda i Dacia trafiły w ręce zachodnich koncernów – pierwsza marka należy do VW, druga – do Grupy Renault. Firmy nie tylko inwestują w fabryki, ale też i w same marki, budując ciągle ich tożsamość.
U nas nie wyszło. Polskie zakłady trafiły w zwyczajnie gorsze ręce. Co tu dużo mówić – wiele jest tu winy polskich polityków, że nie umieli dobrze sprzedać prywatyzowanych fabryk.
Czy teraz politycy nadrobią błędy? Z jednej strony – naprawdę trudno sobie wyobrazić bój młodej polskiej marki z zachodnimi wyjadaczami. Z drugiej strony – teraz rynek przechodzi wielkie zmiany, by nie powiedzieć – rewolucję. Elektryki są coraz popularniejsze i mają docelowo zastąpić tradycyjne auta. Więc może Izera nie jest bez szans – i kiedyś to Czesi czy Rumuni będą pisać o tym, jak Škoda czy Dacia nie wykorzystały momentu, by się „zelektryzować”?