Skrócenie tygodnia pracy to dość kontrowersyjny postulat. Tradycyjny ośmiogodzinny model nie wydaje się w dzisiejszych czasach zbyt wydajny. Z drugiej jednak strony, obecna sytuacja gospodarcza Polski podpowiada, że to nie czas na takie rozważania. A jednak: minister rozwoju i technologii zapewnia, że rząd prowadzi na ten temat analizy.
Wyścig PO i PiS na populizm sprawił, że skrócenie tygodnia pracy wróciło do debaty publicznej
Kto z nas nie chciałby musieć pracować nieco krócej? Dotychczasowy model pracy przez osiem godzin siedem dni w tygodniu nie jest w dzisiejszych czasach przesadnie produktywny. To tak naprawdę relikt XIX wieku. Podstawowym założeniem takiego rozwiązania jest to, by robotnicy mogli przez osiem godzin pracować, kolejne osiem – odpoczywać oraz tyle samo spać, zamiast zasuwać przez cały dzień w fabryce.
Dzisiaj wiele badań sugeruje, że skrócenie dnia pracy do siedmiu godzin mogłoby paradoksalnie przynieść poprawę wydajności pracowników. Siedmiogodzinny dzień pracy nie jest rozwiązaniem czysto teoretycznym, bo przecież od dawna Francuzi pracują przez 35 godzin w tygodniu. W podobnym systemie w Polsce pracują niepełnosprawni ze stopniem znacznym lub umiarkowanym. Szwedzi eksperymentują z kolei już z pracą przez sześć godzin dziennie.
Skrócenie tygodnia pracy wróciło teraz do debaty publicznej poniekąd dzięki temu, że Donald Tusk postanowił ścigać się z PiS na populizm, proponując czterodniowy tydzień pracy. Na odpowiedź ze strony Zjednoczonej Prawicy nie trzeba było długo czekać. Padła ona z ust ministra rozwoju i technologii Waldemara Budy w programie Graffiti na antenie Polsatu.
Rząd prowadzi analizy dotyczące skrócenia tygodnia pracy i nie wyklucza takiego rozwiązania, jednak jest to zawsze pewnego rodzaju obniżanie konkurencyjności gospodarki i trzeba wziąć to pod uwagę.
Buda przypomniał przy tym, że to wcale nie Platforma Obywatelska wymyśliła skrócenie tygodnia pracy. Podobne postulaty zgłaszała w końcu wcześniej Lewica i samo Prawo i Sprawiedliwość. Warto się zastanowić, jak takie rozwiązanie miałoby wyglądać w praktyce.
Zmniejszenie liczby godzin przypadających na dzień roboczy wydaje się najrozsądniejszym rozwiązaniem problemu
Najbardziej oczywistą możliwością jest właśnie siedmiogodzinny dzień pracy. Po prostu każdego z pięciu dni roboczych pracowalibyśmy godzinę mniej. Zyskalibyśmy mniej czasu spędzonego w miejscu pracy, najczęściej spędzanego w najmniej produktywny sposób. Byłaby to relatywnie niewielka strata dla pracodawców.
Alternatywę stanowi skrócenie dnia roboczego w piątek, lub – jak postulował teraz Tusk – zupełna rezygnacja z pracy w kolejny dzień tygodnia. Te dwa rozwiązania wydają się bardziej problematyczne pod względem logistycznym. Łatwo sobie wyobrazić ich wpływ na usługi dostępne jedynie w dni robocze. Najlepszym przykładem są zwykłe przelewy bankowe. System księgowań sprawia, że już teraz przelew wysłany w piątek wieczorem trafia do adresata najczęściej koło południa w poniedziałek. Czterodniowy tydzień pracy tylko pogorszy sytuację.
Nie sposób jednak pominąć argumenty podnoszone przez ministra Budę. Chodzi o potencjalne osłabienie konkurencyjności naszej gospodarki. Jesteśmy w końcu w trakcie poważnego kryzysu gospodarczego, a na horyzoncie już można dostrzec widmo stagflacji. Czy to aby na pewno najlepszy moment na tego typu radykalne posunięcia?
Ważny jest timing, pytanie jest o to, w którym momencie należałoby to zrobić, bo mam wrażenie, że idą bardzo trudne czasy dla gospodarki, dla przedsiębiorców, myślę również, że dla pracowników. W związku z tym pytanie: czy ten moment jest najlepszy, a jeżeli wprowadzać to rozwiązanie, to być może z jakimś okresem przejściowym
Buda przedstawił jeszcze jedno rozwiązanie problemu. Skrócony tydzień pracy mogłoby zastąpić po prostu zwiększenie liczby dni wolnych przysługujących pracownikom. Jest jednak mały problem: o ile zmiana liczby godzin pracy w końcu wpłynie na całą gospodarkę, o tyle zmiany dotyczące urlopów obejmą niemal wyłącznie zatrudnionych na podstawie umowy o pracę.
Minister podkreśla przy tym, że wypracowanie konkretnych rozwiązań to zadanie resortu pracy, którym kieruje obecnie Marlena Maląg. Wydaje się, że konkretnych rozwiązań w tym zakresie nie powinniśmy się spodziewać przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi.