Spółdzielnia mieszkaniowa próbowała zawzięcie wmówić naszemu czytelnikowi, że niska temperatura wody w kranie, to wynik za dużej odległości prysznica od wodomierzy. Czytelnik musiał na swój koszt prosić hydraulików o pomoc, żeby wypunktowali niekompetencję spółdzielni w 5 minut i naprawili problem.
Kupno mieszkania z rynku wtórnego może być świetną okazją. Szalejące wzrosty cen nieruchomości sprawiły, że rynek wtórny jawi się jako niezwykle atrakcyjny dla potencjalnych nabywców. Teoretycznie takie mieszkania są tańsze, a za to zazwyczaj w nieco niższym standardzie. Często mają jednak to, czego piękne i nowe osiedla nie będą miały jeszcze przez wiele lat, a mianowicie lokalizację.
Pod koniec ubiegłego roku kupiłem mieszkanie na rynku wtórnym. Mieszkanie piękne, wyremontowane i w niezwykle atrakcyjnym standardzie. Długo szukałem haczyka, ale jak na złość wszystko było tak, jak być powinno. Niestety niektóre rzeczy ujawniają się dopiero po przeprowadzce. W moim przypadku tym haczykiem, który szybko sprowadził mnie na ziemię, okazała się spółdzielnia mieszkaniowa. Nie jako instytucja sama w sobie, ale ludzie, którzy tam pracują. Przez to czuję się, jakbym przeniósł się w czasie co najmniej o 30 lat. Dlatego do Waszego poradnika o kupowaniu mieszkania na rynku wtórnym proponuję dodać jeden punkt – sprawdzić, czy nie spółdzielnia.
Takimi słowami zaczyna się wiadomość od naszego czytelnika Rafała, który podzielił się swoją historią. Opisuje w niej swoje perypetie ze spółdzielnią mieszkaniową, która zarządza budynkiem. Czytelnik na początku roku kupił mieszkanie, a ściślej rzecz biorąc spółdzielcze własnościowe prawo do lokalu w Łodzi. Opisuje je jako budynek z połowy lat 90., w bardzo dobrej lokalizacji i jeszcze lepszym standardem. Sprzedające lokal małżeństwo mieszkało w nim niemal od samego początku i dopiero na emeryturze postanowili wynieść się za miasto. Nic nie zwiastowało problemów. Stan prawny uregulowany, wszystkie formalności również zostały załatwione bez zarzutów, a sąsiedzi bardzo przyjaźnie nastawieni. Idealne miejsce na zapuszczanie korzeni.
Spółdzielnia mieszkaniowa
Niestety, kupując mieszkanie z rynku wtórnego trzeba liczyć się z tym, że nie wszystkie rzeczy są widoczne na pierwszy rzut oka. W przypadku naszego czytelnika całe szczęście nie chodzi o walący się budynek czy libacje u sąsiada. Problemem okazali się pracownicy spółdzielni mieszkaniowej, którzy robią wszystko, byle by nie pracować.
Po kilku tygodniach mieszkania zaczęli zwracać uwagę na to, że woda w ich kranie nie jest tak gorąca, jak być powinna. Do tego stopnia, że zaczęli domowymi sposobami mierzyć jej temperaturę. Testy przeprowadzali o różnych porach, ale wynik zawsze oscylował koło 40 stopni. Poprawę było czuć po kilku minutach brania prysznica, ale takie kąpiele raczej nie mają większego sensu. Znaleźli nawet rozporządzenie ministra budownictwa, według którego temperatura gorącej wody w punkcie jej czerpania musi być w przedziale 55-60 stopni Celsjusza. Wtedy wiedzieli, że coś jest na rzeczy i postanowili interweniować w spółdzielni, która opiekuje się budynkiem.
Tam usłyszeli, że żaden sąsiad nie zgłaszał podobnych problemów, ale żeby nowi mieszkańcy osiedla nie poczuli się ignorowani, wysłano konserwatora w celu sprawdzenia zgłoszenia. Konserwator przyszedł i sprawdził, że faktycznie woda jest „raczej letnia” i sprawę trzeba zgłosić do ciepłowni. Pan Rafał zauważa, że odczyt temperatury odbył się bez żadnych przyrządów, a jedyne co konserwator zrobił, to przyłożył rękę do wody. Przyznał jednak im rację, więc uznali sprawę za załatwioną. W takim przeświadczeniu wytrzymali jeszcze prawie trzy tygodnie. Przez ten czas nie zauważyli żadnej poprawy, więc postanowili ponownie przypomnieć o sprawie w spółdzielni. Najpierw usłyszeli klasyczne „musimy to sprawdzić, oddzwonimy”, a następnie, że żadnego zgłoszenia do ciepłowni nie było. Według pani w spółdzielni pan konserwator nie chciał niczego zgłaszać, a tak sobie tylko komentował prywatnie sprawę.
Spółdzielnia mieszkaniowa – czy nie da się na nią nie narzekać?
Tym razem jednak uzyskali konkretną poradę. Konserwator polecił im wyczyścić wszystkie sitka przy bateriach, co jego zdaniem powinno załatwić sprawę. Czytelnik na hydraulice się nie zna, ale pokornie zrobił to, co mu sugerował fachowiec. Nie zdziwił się jednak kiedy okazało się, że to nie przyniosło absolutnie żadnych rezultatów. Tym razem już nie dali się tak łatwo spławić i wymusili kolejną wizytę konserwatorów w mieszkaniu. Tym razem wyposażeni w ciężki sprzęt we trójkę przyszli i zmierzyli temperaturę wody. Komisyjnie stwierdzili, że jest „no trochę za niska”. Obiecali wyregulować instalację sterującą obiegiem wody w budynku i umówili się na kolejny dzień, żeby sprawdzić, czy to przyniosło oczekiwane efekty.
Następnie spółdzielnia przystąpiła do ataku. Zainteresowali się remontem mieszkania przeprowadzonym kilka lat wcześniej, jeszcze przez poprzednich właścicieli. Konserwatorzy wyszli z założenia, że problem może leżeć w tym, że baterie są zainstalowane za daleko od wodomierza. Nie mieli jednak przy sobie żadnych miar, więc stwierdzili, że wszystko pomierzą, jak już przyjdą sprawdzić efekty swojej pracy. Nasz czytelnik w tym momencie już wiedział, że cofnął się kilkadziesiąt lat w przeszłość i poprosił na pomoc hydraulika. Gdy konserwatorzy zjawili się o umówionej porze, na miejscu było już pogotowie hydrauliczne wezwane przez naszego czytelnika. Szybko okazało się, że konserwatorzy o hydraulice nie mają zielonego pojęcia, co hydraulicy wykazali w 5 minut od ich wejścia.
Dopiero wtedy stwierdzili, że problemem wcale nie jest za duża odległość prysznica od wodomierza, a źle ustawione parametry w instalacji. Niejako przy okazji okazało się też, że mieszkańcy innych klatek mogą mieć wodę jeszcze zimniejszą przez ich (jeszcze gorsze) ustawienie. Mimo tego konserwatorzy mieli być niezbyt skorzy do pomocy i dopiero groźby interwencji u ich przełożonych poskutkowały i problem zniknął.
Zadziwiające w tej całej historii jest to, że pracownicy spółdzielni postanowili całą swoją energię skupić na tym, żeby zrobić wszystko, żeby nie pracować. W ostatecznym rozrachunku nie tylko zafundowali naszemu czytelnikowi powrót do przeszłości, ale sami sobie przysporzyli zupełnie niepotrzebnej pracy. Nie mówiąc o nieustannych próbach spławienia naszego czytelnika czy też wręcz zdyskredytowania go. Okazuje się, że niekoniecznie tylko millenialsi to leniwi pracownicy.