Zbij dziecko, okradnij członka rodziny, umyj się w zimnej wodzie… takie to tradycje były czymś normalnym nieco dawniej. Dzisiaj za niektóre można byłoby nawet iść siedzieć. Inne były mocno depresyjne.
Boże Narodzenie kojarzy się nam z wieloma interesującymi tradycjami. Zostawiamy talerz dla niezapowiedzianego gościa (oczywiście ten najbrzydszy i te niepowycierane sztućce), co pierwotnie było ustępowaniem miejsca duchowi zmarłego (stąd też jemy tyle maku w czas Wigilii – symbolizuje on kontakt z zaświatami). Ba, bywało i tak, że dmuchało się na krzesła, żeby przypadkiem nie urazić jakiegoś wyjątkowo obrażalskiego ducha. Wśród tradycji obecnie występujących mamy siano pod obrusem, ubieranie choinki i tym podobne. Ale kiedyś bywało tak, iż tradycje przypominały coś bardzo – z naszej, współczesnej perspektywy – dziwnego. A praktykowanie niektórych skończyłoby się niesympatycznym spotkaniem z policją.
Staropolskie tradycje świąteczne
Wyobraźcie sobie, że jesteście małymi dziećmi, które wstają z radością wyczekując Wigilii, a tu rodzice hołdują stwierdzeniu „lepsze lanie niż śniadanie”. W tym wypadku: dostajecie w skórę, żebyście byli grzeczni przez cały rok. Dzisiaj nie byłoby to mile widziane, można byłoby wystosować oskarżenie o przemoc. Jeśli nie dostaliśmy lania, kazano nam w samej koszulce trzy razy obiec dom. Dla zahartowania, bośmy byli dziećmi i nic nam przecież nie będzie, jak złapiemy zapalenie płuc.
Do zwyczajów należało też okradanie innych z niewielkich przedmiotów (!), a później zwracanie im ich. Pytanie, co by było, gdyby ktoś nie zwrócił. Zwyczaj ten miał przynosić szczęście i pomyślność w przyszłych latach. Wątpię, by dzisiaj sąd był wyrozumiały wobec takiego tłumaczenia.
Jeśli ktoś był osłabiony, miał wyjątkowy problem. W Wigilię i w Boże Narodzenie nie wolno było się bowiem nikomu kłaść, żeby nie ściągnąć na siebie choroby.
Wesołych Świąt, UMRZESZ
Ponieważ wierzono, że czas Wigilii to czas, który będzie niejako odbiciem wydarzeń w przyszłym roku, bardzo uważano, żeby przy stole nie usiadło trzynaście osób. Miało to zwiastować rychłe nieszczęście. Jeśli komuś upadła łyżka, świadczyło to o tym, że umrze w ciągu nadchodzącego roku.
Na Podhalu gospodarz łamał opłatek, nazywał imieniem danego domownika, maczał go w miodzie, po czym przyklejał do szyby. Jeśli kawałek ten upadł, oznaczało to rychłą śmierć.
Zwierzęta, które w Boże Narodzenie miały przemawiać ludzkim głosem, wieszczyły przyszłość. Jaką najczęściej, zapytacie? Śmierć!
Wesołych Świąt!
Baby precz
Oczywiście jak to dawniej bywało, kobiety nie były mile widziane jako pierwsi goście, którzy przychodzili do domów. Jeśli w drzwiach pierwsza pojawiała się jakaś pani, zwiastowało to – oczywiście – nieszczęście. Kolędnicy też byli głównie chłopcami, którzy chodzili po domach, żeby spotkać potencjalną małżonkę. Gdyby w jakimś gospodarstwie panował bałagan, źle to świadczyło o pannie. Kobiety miały niewielki wybór, wyciągały więc słomę spod obrusu. Jeśli źdźbło było zielone, znak to, że zamążpójście blisko. Jeśli źdźbło było blade, oznaczało to czekanie. Suche i żółte źdźbło świadczyło o tym, że nadchodzi staropanieństwo.
Słowem: wróżb więcej niż w Dziady. Ale trzeba przyznać, że tych tradycji było znacznie więcej i wszystkie miały jakiś sens dla ludzi ówcześnie żyjących. Nam wydają się dziwne, bo patrzymy na nie z perspektywy lat. Warto się jednak z nimi zapoznawać – zawsze to dla nas element naszej własnej świadomości kulturowej!