Jest taki kraj na Ziemi, który potrafił przedziergnąć własne bogactwo w skrajne ubóstwo. Mowa tu o Wenezueli, w której kobiety boją się rodzić dzieci, tak wielka umieralność panuje na porodówkach. A sytuacja będzie tylko gorsza.
Wenezuelczycy nie mogą mówić o szczęściu. Inflacja w ich kraju sięga 14 tys. procent, ludzie nie mają czego jeść, brakuje leków w szpitalach. Od czasu do czasu wybuchają zamieszki, a przypominający szkielety ludzie żebrzą na ulicach. Wszystko dzięki rządom socjalistów, którzy nie do końca pojęli, na czym polega gospodarka oparta na ropie naftowej. Rolnictwo pokrywa zapotrzebowanie zaledwie jednej czwartej mieszkańców. Dochodzi do morderstw na tle rabunkowym i do zamieszek. Na dodatek skończył się okres karencji kredytów, jakie temu krajowi udzieliły Chiny.
Lekarze alarmują, że za swoją pensję mogą kupić ledwie kilogram sera, a umieralność rodzących jest tak wielka, że młode kobiety wolą decydować się na sterylizację (dane od Wirtualnej Polski). Do Kolumbii i Brazylii ucieka dziennie około 5 tysięcy ludzi, w tym roku zaś może być to aż 1,8 miliona uchodźców, co stanowić będzie największy (od czasów Hernana Corteza) kryzys imigracyjny w Ameryce Południowej.
Sprawy mają się tak źle, że niedługo Wenezuela będzie mogła stanąć w szranki z Koreą Północną o palmę pierwszeństwa w głodzeniu własnego narodu.
Sytuacja w Wenezueli
Niedawno w internecie po raz kolejny pojawiały się śmieszno straszne informacje, jakoby boliwar wenezuelski był warty siedem razy mniej niż waluta Azeroth z World of Warcraft. Można chichotać pod nosem, ale kraj z największymi na świecie rezerwami ropy naftowej i ogromną ilością surowców naturalnych jest w sytuacji naprawdę tragicznej. Rządy socjalistów, które eksperymentowały nieco z gospodarką, doprowadziły do prawdziwej zapaści, z którą nijak nie mogą sobie poradzić. Na przykład, żeby zwalczyć inflację, zaproponowali limity cenowe, ale rośnie ona dalej, w tempie 35 procent dziennie.
Według prezydenta Nicolasa Maduro (zwanego skądinąd „prezydentem głodu”), który będzie ponownie ubiegał się o prezydencki stołek, wszystkiemu winne są państwa Zachodu. Jego przeciwnicy obawiają się, że sfałszuje on wybory. Mają się czego obawiać, bo związany z prezydentem Sąd Najwyższy blokuje wszystkie ustawy zaproponowane przez opozycję. Według stworzonego przez CRS opracowania, sfabrykowano również wybór członków Zgromadzenia Konstytucyjnego.
Socjalistyczne wymysły Hugo Chaveza doprowadziły kraj do ruiny. Wenezuela była bogata i dostatnia, dlatego w imię sprawiedliwości społecznej wiele gałęzi gospodarki uległo centralizacji i nacjonalizacji. Służba zdrowia oraz opieka społeczna dostały spory zastrzyk gotówki, poziom ubóstwa znacznie zmalał, a odziany w czerwone barwy Chavez paradował dumnie w świetle reflektorów. Jednak co dobre, szybko się kończy. Pieniądze rozdawano chętnie i często, aż wreszcie spadły ceny ropy i Wenezuela stanęła pod ścianą.
Ponura przyszłość
Jeśli Nicolas Maduro zostanie na stanowisku, to – jak donosi serwis Money.pl – ceny benzyny wzrosną, ponieważ w Wenezueli jeszcze bardziej spadnie wydobycie ropy naftowej, a kraj ten był ważnym eksporterem owego surowca. Jakby tego było mało, na horyzoncie pojawia się groźba sankcji ze strony Stanów Zjednoczonych, a co za tym idzie, zmniejszy się ilość inwestorów dla tego „socjalistycznego raju”. Co więcej, Wenezuela wydobywa głównie „ropę ciężką”, którą trzeba rozcieńczać „ropą lekką”, a tą właśnie sprowadzano z USA. Zaostrzenie kursu wobec Maduro odbije się więc negatywnie nie tylko na jego krajanach, ale także na nas samych.
Wybory prezydenckie w Wenezueli już 20 maja. Przynajmniej trzech opozycyjnych kandydatów nie wystartuje – Henrique Caprilez nie może, wyrokiem sądu, sprawować funkcji publicznych, Leopoldo Lopez jest w areszcie domowym, a Antonio Ledezma musiał opuścić kraj. Jedyny sensowny oponent Maduro, Henri Falcon, obiecuje podniesienie płacy minimalnej do 75 dolarów.