Gdańsk uznał że wszystko można wytłumaczyć putinflacją i w te wakacje kasuje 4 złote za publiczną toaletę na plaży

Codzienne Dołącz do dyskusji
Gdańsk uznał że wszystko można wytłumaczyć putinflacją i w te wakacje kasuje 4 złote za publiczną toaletę na plaży

Wiele mamy w te wakacje przykładów drożyzny, która psuje turystom pobyt. Ale ta, która ma miejsce w Gdańsku, przechodzi moje osobiste pojęcie. Otóż od tego sezonu władze miasta zdecydowały: publiczna toaleta za 4 złote. A nie za 2, jak to było przez lata. Czy stuprocentową podwyżkę za tę podstawową usługę też wytłumaczyć można „putinflacją”?

Toaleta za 4 złote

W tej sprawie wiceprezydent Gdańska Piotr Grzelak podpisał przed wakacjami specjalne zarządzenie. Ustalono w nim stawki za korzystanie z publicznych toalet w całym mieście. Czyli nie tylko na plaży, ale też na przykład na Głównym Mieście (choć tam takich miejsc jest niewiele). Przez lata stawka była standardowa – 2 złote. Teraz miasto postanowiło ją podnieść, i to dwukrotnie. Kiedy to usłyszałem, pomyślałem na początku, że to jakiś żart albo przeinaczenie. Ale nie. Kiedy przyszedłem na plażę w Jelitkowie, to od razu zobaczyłem scenkę rodzajową w postaci oburzonego klienta, który kłócił się z pracownikiem obsługującym szalet po tym jak zobaczył drakońską cenę za skorzystanie z łazienki.

Smaczku dodaje fakt, że toalety na gdańskich plażach stanęły raptem parę lat temu i to za bardzo duże pieniądze. Każda z nich, jak podawały rok temu media, kosztowała około miliona złotych. Czyli ja, jako gdańszczanin, opłaciłem ich budowę z moich podatków. I teraz, żeby z nich skorzystać, muszę ponieść dodatkową opłatę w wysokości 4 złotych. Nie mówiąc już o turystach, którzy na plaży często spędzają cały dzień i na pewno nie jeden raz potrzebują skorzystać z ubikacji. Co warto zaznaczyć – nie mówimy tu o prywatnym przedsiębiorcy, który potrafi czasem wstawić nawet znak „toaleta płatna 20 złotych jeśli nie jesteś klientem”. Nie, mówimy tu o samorządzie, w dodatku bogatym, który w fantazji cenowej popłynął dalej niż wielu prywatnych właścicieli takich miejsc. I nie przekonuje mnie argument o wzroście kosztów obsługi takiego miejsca. Na pewno nie wzrósł o 100 procent.

Na zachodzie jest inaczej

Każdy, kto w ostatnim czasie podróżował po zachodniej Europie – Francji, Włoszech czy Hiszpanii – doskonale wie, że tam problemu z płatnymi toaletami praktycznie nie ma. W bardzo wielu miejscach publiczne ubikacje są po prostu darmowe i nikt nie zastanawia się nad tym, jak mocno można skasować turystę przy załatwieniu przez niego podstawowej fizjologicznej potrzeby. I każde dziecko może się domyślić, że jeśli takie toalety są dostępne i darmowe, to większość ludzi nie będzie załatwiała się w miejscach do tego nieprzeznaczonych. Bo i po co, prawda? Tymczasem Gdańsk, zmieniając tabliczkę z cyfrą 2 na cyfrę 4 sam generuje takie a nie inne zachowania turystów. Z oszczędności pójdą zanieczyszczać pobliskie wydmy, lasy czy morską wodę. Na własne życzenie miasta.

Podaję zachodnie przykłady, ale wcale nie muszę tego robić. Bo wystarczy przenieść się 200 kilometrów od Gdańska, do mniejszego, i uboższego Olsztyna. Tam na miejskiej plaży nad jeziorem Ukiel są świeżo wybudowane publiczne toalety, z których każdy może skorzystać za darmo. I zobaczcie – Olsztyn nadal stoi! Nie zbankrutował! Czyli da się, prawda? Dwa lata temu pisaliśmy o warszawskim AirPnP – Miasto Jest Nasze stworzyło taki prześmiewczy serwis wskazujący miejsca, gdzie ludzie dzielą się swoimi toaletami. Ale, jak widać, temat nie jest specjalnie chodliwy wśród samorządowców, bo ci wolą podbijać stawki zamiast odwrócić swoje myślenie w jedyną słuszną stronę. Bardzo śmierdząca sprawa – i Gdańsk przekona się o tym, dosłownie, kiedy zacznie sprzątać okolice plaż po sezonie.

(fot. Przemek Szalecki / www.gdansk.pl)