Niby człowiek wiedział, ale jednak trochę się łudził. Trybunał Konstytucyjny rozstrzygnął spór kompetencyjny rzekomo toczony pomiędzy Sądem Najwyższym a Sejmem i prezydentem. Problem w tym, że argumentacja Trybunału o absolutnym charakterze aktu nominacji sędziowskiej przez prezydenta prowadzi nieuchronnie w stronę absurdu.
Nie ma się co oszukiwać – Trybunału Konstytucyjnego właściwie już nie ma, jest kolejny organ partyjny
Żyjemy w bardzo ciekawych czasach. Sformułowanie to brzmi nieomalże jak przekleństwo. Jak bowiem nazwać sytuację, kiedy nie sposób nie zgodzić się z Kają Godek z mównicy sejmowej nazywająca prezes Trybunału Konstytucyjnego „marionetkową? Dobrych kilka lat temu Trybunał Konstytucyjny cieszył się nieporównywalnie większym autorytetem, pomimo pewnych może niedomagań.
Nie sposób się zresztą dziwić Kai Godek, że ma do Trybunału Konstytucyjnego i jej prezes pretensje. Sprawdzenie zgodności przepisów o przerywanie ciąży czeka na swoją kolej długo. I czekać będzie, do momentu aż szeregowy poseł Jarosław Kaczyński każe swojemu odkryciu towarzyskiemu zająć się tą sprawą. To budzi zrozumiałą irytację osób, którym zależy na jakimś rozstrzygnięciu spraw niezwiązanych akurat z wolą prezesa PiS.
Jaki to ma związek z tym, że Trybunał Konstytucyjny rozstrzygnął „spór kompetencyjny”? Ano taki, że całe to rozstrzygnięcie ewidentnie ma ścisły związek z interesami politycznymi Prawa i Sprawiedliwości oraz końcem kadencji Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego. Ot, żeby przypadkiem sędziowie izb obsadzonych przez władzę nie zostali wyłączeni z procesu wyboru następcy Małgorzaty Gersdorf. Jeszcze prezydent musiałby wybrać kogoś spoza „Obozu Dobrej Zmiany”.
Można by się długo pastwić nad politycznym aspektem funkcjonowania Trybunału Konstytucyjnego. Tak naprawdę jednak byłoby to właściwie kopanie leżącego. Smutny koniec autorytetu tej instytucji, jeden z wielu produktów reformy wymiaru sprawiedliwości opartej przede wszystkim o obsadzanie właściwych stanowisk swoimi ludźmi.
Trybunał Konstytucyjny rozstrzygnął „spór kompetencyjny” w taki sposób, że absurdy mogą się dzięki niemu tylko piętrzyć
O wiele ważniejszy jednak jest aspekt prawny tego, co właściwie orzekł Trybunał. Na pierwszy rzut oka niby wszystko się zgadza. Jest art. 189 Konstytucji, w myśl którego Trybunał Konstytucyjny rozstrzyga spory kompetencyjne pomiędzy centralnymi konstytucyjnymi organami państwa. Marszałek Sejmu twierdzi, że Sąd Najwyższy „chciał zmienić stan prawny sądownictwa” a to może robić tylko Sejm. Co gorsza, kwestionował status sędziów Izby Dyscyplinarnej oraz Izby Kontroli Nadzwyczajnej i spraw publicznych.
Istnieje oczywiście definicja legalna sporu kompetencyjnego. Znajdziemy ją w art. 85 ustawy o organizacji i trybie postępowania przed Trybunałem Konstytucyjnym. Mamy z nim do czynienia wówczas, gdy dwa centralne organy państwowe chcą podjąć decyzję w tej samej sprawie, albo gdy obydwa zgodnie tego zrobić nie chcą i przerzucają taki gorący kartofel między sobą.
W tym konkretnym przypadku naprawdę trudno byłoby doszukać się możliwości wydania przez Marszałek Sejmu, czy nawet prezydenta, uchwały sądu. Oczywiście, same rozstrzygnięcia sądów – w przeciwieństwie do aktów normatywnych tworzonych przez władzę ustawodawczą i wykonawczą – nie podlegają kontroli Trybunału Konstytucyjnego.
Skoro jednak Trybunał Konstytucyjny rozstrzygnął spór kompetencyjny w tym przypadku, to czy każdy wyrok każdego sądu nie po myśli władzy można uznać za taki spór? Wyobraźmy sobie sytuację, w której sąd administracyjny uchylił decyzję podatkową w sprawie jakiegoś przedsiębiorstwa. Czy to oznacza, że sąd toczy właśnie spór z Ministerstwem Finansów, które akurat przepisy prawa podatkowego interpretuje inaczej?
Czyżby Marszałek Sejmu twierdziła, że to Sejm powinien wydać uchwałę sądu a Trybunał Konstytucyjny właśnie przyznał jej rację?
Co więcej, na naszych oczach bowiem ukonstytuowano właśnie zasadę forsowaną z uporem maniaka przez polityków partii rządzącej. Sam akt nominacji sędziego przez prezydenta urasta do miana czynności równej z namaszczeniem średniowiecznego władcy. Jest czymś niepodważalnym, niezmywalnym. A przy tym stanowi wyłączną prezydencką prerogatywę, której nikt nie może w żaden sposób kwestionować czy wzruszyć.
Z całą pewnością, zdaniem Trybunału Konstytucyjnego, nie może tego zrobić Sąd Najwyższy – nie wspominając o jakimś tam Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej czy unijnych traktatach. Problem w tym, że nawet namaszczony przez prezydenta sędzia musi mieć jeszcze sąd, w którym mógłby orzekać. Co jeśli ten został powołany niezgodnie z obowiązującym prawem, albo w świetle prawa unijnego i polskiego nie jest w ogóle sądem?
Warto bowiem zauważyć, że Sąd Najwyższy nie kwestionował statusu sędziowskiego członków Izby Dyscyplinarnej. Zakwestionowana uchwała wynikała jedynie z wyroku TSUE, w myśl którego to sam Sąd Najwyższy miał zbadać jej niezależność. Sąd, którego powołanie budzi wątpliwości, nie może w końcu zostać uznany za sąd niezależny w rozumieniu prawa unijnego. Sąd, nie sędzia.
Cóż bowiem po namaszczonych przez Andrzeja Dudę sędziach, jeśli Izba Dyscyplinarna sama w sobie została obsadzona w sposób niezgodny z prawem? A została, bo ustawa uchwalona przez Sejm wciąż musi być zgodna z aktami wyższego rzędu. Z pewnością sędziowie Trybunału Konstytucyjnego słyszeli o hierarchii aktów prawnych i nie zatrzymali się przy tym na ustawach.
Codzienność reformy wymiaru sprawiedliwości dla polskich sądów stanowi swoisty „Paragraf 22”
Mowa tutaj nie tylko o art. 2 Traktatu o Unii Europejskiej. Zgodnie z tym przepisem, przypomnijmy, państwa członkowskie zostały zobowiązane do przestrzegania wartości Unii Europejskiej – w tym rządów prawa. A więc: ich psim obowiązkiem jest przestrzeganie prawa obowiązującego w danym państwie. Najwyższym źródłem prawa w Polsce jest Konstytucja.
Jej art. 10 przewiduje tymczasem, że „ustrój Rzeczypospolitej Polskiej opiera się na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, władzy wykonawczej i władzy sądowniczej.” Kluczowym słowem w tym przypadku jest nie tyle podział, co równowaga władzy. W kontekście Izby Dyscyplinarnej można wspomnieć jeszcze o art. 175 ust. 2 ustawy zasadniczej zakazującym tworzenie sądów wyjątkowych w czasie pokoju. Izba Dyscyplinarna nosi tymczasem wszelkie znamiona takowego.
W tym momencie dochodzimy do największego absurdu całej sprawy, swoistego „Paragrafu 22”. Trybunał Konstytucyjny rozstrzygnął „spór kompetencyjny” po myśli rządzących. Co jednak ma teraz zrobić Sąd Najwyższy? Zgodnie z Konstytucją jest organem odrębnym od Trybunału Konstytucyjnego i wcale nie jest mu w jakiś sposób podległy. Nie wspominając o innych władzach i konstytucyjnych organach.
Czy chcący działać na podstawie przepisów prawa organ powinien podporządkowywać się przepisom ewidentnie niezgodnych z tym prawem? Intuicyjną odpowiedzią jest „nie”. Tyle tylko, że nasz ustrój sprawdzanie konstytucyjności radosnej twórczości władzy ustawodawczej zostawia Trybunałowi Konstytucyjnemu właśnie. Ten zaś jest stanowi jedynie marionetkę w ręku rządzącym. Nie ma co do tego najmniejszej wątpliwości.
Skutki reformy wymiaru sprawiedliwości mają dużo większy wpływ na życie przeciętnego Kowalskiego niż ten chciałby to przyznać
Ktoś mógłby zastanawiać się, po co w ogóle przejmować się „jakimś sądownictwem”. Jaki to ma w ogóle wpływ na życie zwykłego Polaka? Problem w tym, że ma – dość istotny. Rozmontowywanie państwa prawa przez partię rządzącą nie uchodzi uwadze naszych partnerów w Unii Europejskiej oraz inwestorom. Stabilność systemu prawnego z kolei stanowi jeden z dość istotnych czynników branych pod uwagę przez tych ostatnich.
Relacje międzynarodowe są chyba w tym przypadku oczywistością. Wśród państw Unii Europejskiej i unijnych instytucji polska reforma wymiaru sprawiedliwości budzi powszechne oburzenie i niesmak. To, że Trybunał Konstytucyjny rozstrzygnął „spór kompetencyjny” w taki a nie inny sposób oznaczać może jedynie zaostrzenie kursu względem Polski.
Inwestorów myślących o Polsce długoterminowo chaos w sądownictwie raczej otrzeźwi niż zniechęci. A to właśnie tego rodzaju inwestycje faktycznie przekładają się na rozwój gospodarczy i budowę dobrobytu w naszym kraju. W przeciwieństwie do nastawionego na szybki zysk kapitału spekulacyjnego. Dla tego drugiego Polska Prawa i Sprawiedliwości stanowi łakomy kąsek. Czy może raczej: łatwy łup.
Jeśli zestawi się to z rekordową w skali Europy inflacją, oraz kamieniem u szyi gospodarki w postaci przesadnie rozbudowanego socjalu, to mamy przepis na katastrofę.