Właściciele bieszczadzkich pensjonatów narzekają na brak zainteresowania turystów. Ich zdaniem z powodu bliskości granicy z Ukrainą, turyści boją się wojny. A może nie chodzi o bezpieczeństwo, tylko ceny, które poszybowały w górę?
Turyści boją się wojny na Ukrainie?
Na stronach wielu bieszczadzkich pensjonatów i hoteli pojawiają się apele o nieodwoływanie rezerwacji w regionie. Właściciele narzekają na brak zainteresowania i puste grafiki rezerwacyjne. Wśród nielicznych zapytań o pobyt, pierwszym pytaniem jest bezpieczeństwo. Turyści boją się wojny. A bliskość granicy z Ukrainą tylko podsyca obawy. W efekcie wszystko wskazuje na to, że ten sezon będzie dla Podkarpacia bardzo trudny.
Nie da się ukryć, że obecna sytuacja nie sprzyja beztroskiemu wypoczynkowi. Myślę jednak, że nie tylko wojna wpływa na spadek zainteresowania Bieszczadami. Obserwując sytuację w turystyce w regionie od dłuższego czasu, mogę stwierdzić, że chyba nie do końca chodzi wyłącznie o obawy o bezpieczeństwo. Bieszczady są dla turystów po prostu za drogie. A właściciele zapracowali sobie na pustki w grafiku, od kilku sezonów niebezpiecznie szybko windując ceny, za czym bardzo rzadko szło podnoszenie jakości i różnorodności oferty. To oderwanie od realiów przekłada się obecnie na spadek zainteresowania. Każda studnia ma swoje dno, a jeżeli dołożymy do tego szalejące ceny paliwa, odległość i inflację – mamy gotowy kryzys. Ten może być w najbliższych latach szczególne odczuwalny. A winą za to możemy obarczać nie tylko przedsiębiorców, ale również instytucje.
Bieszczady, ulubiony kierunek studentów, już nie na studencką kieszeń
Nie wierzycie? Przeanalizujmy. Ostatnie lata były dla polskiej turystyki łaskawe. Pandemia i ograniczenia w wyjazdach zagranicznych spowodowały wzrost zainteresowania polską turystyką. Do tego doszła również możliwość realizacji bonu turystycznego, który napompował branżę. Z danych udostępnionych przez portal nocowanie.pl wynika, że w ubiegłym roku blisko 40 procent ankietowanych planowało spędzić urlop w Polsce. Oczywiście ubiegły i poprzedni rok były dość specyficzne. Wzrost zainteresowania krajową turystyką potwierdzał się jednak również w poprzednich latach. W regionie był widoczny choćby we wzrastającej liczbie odwiedzających. Z roku na rok rosła liczba turystów w Bieszczadzkim Parku Narodowym. W 2017 roku Bieszczady odwiedziło 513 tys. turystów w następnym roku 589 tys. W 2019 rok 571,6 tys. Największy skok — o blisko 30 procent — pojawił się w 2020 i 2021 roku.
Czy za wzrostem popularności szły również inwestycje? Niestety nie. Od kilku lat oferta regionu właściwie stoi w miejscu. Jeżeli nie jesteście wprawionymi turystami, właściwie nie macie w tym regionie czego szukać. W szczególności jeżeli przyjeżdżacie z dziećmi. Oferta dla rodzin jest właściwie zerowa, podobnie jak ta w czasie złej pogody oraz poza sezonem letnim. Fale popularności postanowił natomiast wykorzystać Bieszczadzki Park Narodowy, który regularnie podnosi ceny biletów. Obecnie jest to 8 zł. Od tego roku nie ma już okresów bezpłatnego wstępu na szlak. Za każdy spacer musimy zapłacić, nawet w sezonie zimowym. Więcej zapłacimy również za parking. Bieszczady, wzorem Tatr, zabezpieczyły płatność na najpopularniejszych parkingach przez cały rok, w cenie niezależnej od czasu, jaki na nim spędzimy. Efekt jest dość nieprzyjemny – właściwie wystarczy krótki postój, a w naszą stronę biegnie pracownik z kasą fiskalną i biletem.
W ich ślady poszli również właściciele pensjonatów i hoteli. Zestawienie cen przygotowane przez nocowanie.pl pokazuje, że w latach 2019 – 2021 średnia cena noclegów w Solinie wzrosła od 40 do 53 zł. Obecnie przeglądając oferty, nie da się znaleźć noclegu poniżej 60 zł. Wydaje się niedużo, ale pomnóżcie to np. razy cztery osoby i kilka dni pobytu.
Drogie i kiepskie jedzenie
Osobiście uważam, że prawdziwy szok przeżyjemy jednak, wchodząc do restauracji. Przykład – słynny bieszczadzki naleśnik, który umówmy się, nie jest skomplikowanym daniem, kosztuje obecnie ponad 50 zł. Nie dajcie się złapać na dobrze brzmiące określenie misa pierogów; za kilkadziesiąt złotych dostaniecie ich całe 8 sztuk. W niektórych miejscach za obiad zapłacicie oddzielnie za każdą jego składową, a szumnie brzmiącą porcją drwala żaden z nich nie zaspokoiłby głodu. Bieszczadzkie restauracje osobiście kojarzą mi się z dramatycznie niską jakością i tak samo dramatycznie wysokimi cenami.
Tarcza turystyczna na ciężkie czasy
Nie da się ukryć, że turystyka w najbliższym czasie będzie przeżywać kryzys. Wojna była jedynie gwoździem do trumny. Zaczynamy jako konsumenci po prostu oszczędzać. Opublikowany niedawno raport Gfk „Current Consumer Mood” wskazuje, że 61 procent Polaków już teraz ogranicza podróże samochodem do niezbędnego minimum. Weekendowe wyjazdy na, których w dużej mierze bazował region, mogą być w tym roku dużo rzadsze. Po dwuletnich obostrzeniach, otwierając się na zagraniczne kierunki, za które możemy zapłacić bardzo podobną kwotę. Nasza rodzima turystyka przestała być już pod tym względem konkurencyjna, a wręcz zostaje daleko w tyle.