Rządzący wpadli właśnie na uzdrowienie rozgłośni radiowych. Poseł Marek Suski przedstawił propozycję, by udział antenowy polskich utworów wynosił aż 80 proc. w godzinach od 5 do 24. W skali miesiąca miałby on wynosić zaledwie 50 proc. To czysty zysk dla rodzimych twórców. Zakładając optymistycznie, że tak zreformowanego radia ktokolwiek chciałby jeszcze słuchać.
Obowiązkowy udział antenowy polskich utworów trudno byłoby na poważnie porównywać do rozwiązań francuskich
Spośród tradycyjnych mediów radio od wielu dekad stoi w cieniu telewizji. Nic nie wskazuje, żeby radiofonię czekał jakiś spektakularny powrót do łask odbiorców. Nawet pomimo tego, że tradycyjna telewizja również ich traci, tym razem na rzecz internetu i serwisów serwisowych. Nie oznacza to jednak, że rozgłośnie radiowe nie mają wciąż swoich wiernych fanów. Przynajmniej dopóki nie zaczynają się do nich dotykać politycy.
Jak podaje TVN24, rządzący zaprezentowali kolejny pomysł mający służyć promocji rodzimej twórczości. Poseł Marek Suski, pełniący także funkcję przewodniczącego Rady Programowej Polskiego Radia, przedstawił dość zaskakującą propozycję. Chciałby, aby udział antenowy polskich utworów w rozgłośniach radiowych wynosił aż 80 proc. w godzinach od 5 do 24. W skali miesiąca wymóg wynosiłby 50 proc. Co ciekawe, utwory debiutantów miałyby się liczyć jako 300 proc. ich rzeczywistego czasu antenowego.
Suski przekonuje przy tym, że propozycja stanowi wyjście naprzeciw postulatom zgłaszanym przez Pawła Kukiza. Powołuje się także na rozwiązania funkcjonujące obecnie we Francji. Warto jednak wspomnieć, że limity obowiązujące nad Sekwaną są zauważalnie mniej drakońskie. Równocześnie o francuskojęzyczne piosenki jest dużo łatwiej. Chyba, że uwzględnilibyśmy jakże lubiane przez rządzących Disco Polo.
Warto przy tym zauważyć, że sam mechanizm w żadnym wypadku nie jest rozwiązaniem nowym także w polskim porządku prawnym. Zgodnie z art. 15 ust. 2 ustawy o radiofonii i telewizji, nadawcy programów radiowych są zobowiązani do przeznaczania co najmniej 33 proc. miesięcznego czasu nadawania w programie utworów słowno-muzycznych na utwory, które są wykonywane w języku polskim. W przypadku godzin od 5 do 24 wymóg ten wynosi 60 proc.
Każde odtworzenie polskiego utworu na antenie radia to nawet kilkadziesiąt złotych w kieszeni jego autora
Skąd w takim razie zaskoczenie propozycją przedstawianą dzisiaj przez Prawo i Sprawiedliwość? Jeszcze w lutym zeszłego roku składano bardzo podobną propozycję nowelizację ustaw o radiofonii i telewizji. Miał się w niej jednak zmienić jedynie miesięczny udział antenowy polskich utworów, do poziomu 49 proc. Teraz najwyraźniej rządzący wracają do tej koncepcji. Jednak to pomysł aż 80 proc. udziału polskiej muzyki w radio w godzinach obejmujących czas typowej aktywności ludzkiej w ciągu doby wydaje się szczególnie drastyczny.
Korzyści z takiego rozwiązania są oczywiste i obejmują przede wszystkim samych rodzimych twórców. Nie chodzi wyłącznie o samą promocję polskiej muzyki, lecz także o rozliczenia z samymi rozgłośniami z tytułu praw autorskich. Jedno odtworzenie utworu w jednej z wiodących polskich radiostacji to dla jego autorów rzędu kilkudziesięciu złotych. Zarabiają także oczywiście wytwórnie.
Wypchnięcie z radia zagranicznych piosenek to więcej pieniędzy do podziału. Czyżby to z tego wynikało powołanie się na wcześniejsze propozycje Pawła Kukiza? Warto wspomnieć, że ten właśnie otwarcie forsuje powołanie komisji śledczej w sprawie inwigilacji, także przy użyciu programu Pegasus.
Pozostaje oczywiście mały problem. Odbiorcy musieliby jeszcze chcieć słuchać takiego radia. Dotychczasowe posunięcia rządzących w dziedzinie radiofonii nie napawają optymizmem. Przejęte przez stronników partii rządzącej kolejne kanały Polskiego Radia zauważalnie straciły odbiorców. Powszechnie uważa się, że wtrącanie się polityki zniszczyło radiową Trójkę. Nie da się przy tym ukryć, że liderami rynku są dzisiaj RMF FM, Radio ZET i Radio Eska.
Równocześnie słuchacze w dzisiejszych czasach jak najbardziej mają alternatywę w postaci internetu. Jeśli zechcą posłuchać zagranicznych hitów, to mają ku temu aż nadmiar możliwości. Po co więc w dzisiejszych realiach zmieniać prawo? Trudno byłoby przekonująco odpowiedzieć na tak postawione pytanie.