Z najnowszego raportu Naczelnej Izby Kontroli wynika, że sposób badania efektywności działania urzędów pracy jest tendencyjny, a i tak ich skuteczność nie zachwyca. Urzędy korzystają z gorszych rozwiązań, niż mogłyby, a metodologia badania tego, czy dana osoba jest faktycznie aktywna zawodowo, sprawdza bardzo krótki okres. Czy można zrobić to inaczej? Czy „urząd pracy” mógłby być prywatny?
W pierwszej kolejności warto sprawdzić, jakie główne zarzuty do działalność urzędów podniósł NIK w swoim raporcie. Przede wszystkim UP radykalnie zawyżył swoją skuteczność. Dodatkowo nie zredukował etatów, mimo znacznie mniejszej ilości osób bezrobotnych. Zarówno konsultanci jak i pracownicy urzędów mają znacznie mniej petentów, a mimo to, zatrudnienie jest identyczne. Pojawił się również problem z profilowaniem bezrobotnych – narzędzie, które miało pomóc, w praktyce dyskryminowało osoby najbardziej „oddalone” od rynku pracy.
Urząd pracy ogłasza sukces, NIK studzi entuzjazm
Metodologia urzędu przy badaniu swojej skuteczności jest prosta. Aby aktywizacja była uznana za skuteczną, osoba taka musi podjąć pracę bądź wypisać się z rejestru bezrobotnych w przeciągu od 30 dni do 3 miesięcy, po zakończeniu danej formy pomocy. Tymczasem NIK wskazał, że jest to bardzo krótkowzroczne spojrzenie. Za realny sukces aktywizację można uznać dopiero, gdy okres aktywności zawodowej przekroczy dwa lata. Faktycznie, brzmi to dużo rozsądniej. Wyniki w niektórych kategoriach, przy porównaniu obu metodologii, są miażdżące dla UP. Przykładowo największy spadek skuteczności zaliczyły roboty publiczne (z 76,5% do 9,5%) oraz staże (z 78% do niecałych 27%).
UP nie zajął się również promocją nowych form aktywizacji zawodowej, ani badaniem ich skuteczności. Zrobił to dopiero NIK, w swoim raporcie. Mam wrażenie, że ten akapit był sugestywnym pytaniem: Co w takim razie robili urzędnicy? Z raportu wynika, że mieli o jedną trzecią mniej petentów, a konsultanci nawet o połowę! Nie nastąpiła przy tym żadna redukcja etatów.
Z kolei profilowanie bezrobotnych, okazało się działać przeciwnie do zamiarów. Najbardziej niekorzystnie ten zabieg zadziałał na osoby, które najdłużej pozostają bezrobotnymi. Na podstawie sztywnych kryteriów, formy aktywizacji były powiązane do danej „kategorii” bezrobotnego. Przykładowo, osoby najdłużej przebywające na bezrobociu, zaliczano do kategorii III i oferowano im konkretne rozwiązania. Tymczasem systemowe przyporządkowanie najwyraźniej było niedopasowane do tych profili, bo jego efektem była niższa skuteczność właśnie w tej grupie.
Jak mogłoby to wyglądać w realiach rynkowych?
Praca dla bezrobotnych jest kreowana przez pracodawców, nie przez urząd pracy. To fakt, nie opinia. Pojawia się więc pytanie o to, co jest rolą urzędów? Odpowiedź jest prosta, dopasowanie do siebie dwóch puzzli – pracodawcy, który szuka pracownika i pracownika, który szuka pracodawcy. Z bardzo ciekawym rozwiązaniem spotkałem się w Irlandii. Prywatne agencje pracy zajmują się tam takim dopasowaniem powszechnie.
Zwykle koszt, jaki pokrywamy, to nasza pierwsza tygodniówka. Dlaczego ten system jest dobry? Urząd nie jest uzależniony od efektywności, tymczasem taki podmiot, musi być skuteczny w znajdowaniu pracy. Dodatkowo jak najlepszej – bo wtedy zwyczajnie więcej zarobią. W Polsce takie agencje również działają, jednak częściej pod inną postacią. Czy gdyby nie było UP rozwinęłyby skrzydła? Sądzę, że tak i byłyby skuteczniejsze – a co najważniejsze, nie utrzymywane z naszych podatków.