Mężczyźni żyją krócej, ale to kobiety przechodzą szybciej na emeryturę. Tracą na tym wszyscy. Teoretycznie niższy wiek emerytalny kobiet dałoby się zorganizować w taki sposób, zasada równości wobec prawa była mniej-więcej zachowana. Kluczem do rozwiązania tej zagadki byłaby walka z kryzysem demograficznym.
Skoro nie możemy mieć równości płci wobec prawa, to trzeba trochę pokombinować
Nie jest żadną tajemnicą, że jestem rzadkim w Polsce przypadkiem zwolennika podwyższenia wieku emerytalnego. Powód jest prosty: obecny system jest nie do utrzymania w dłuższej perspektywie, głównie ze względu na postępujący kryzys demograficzny i rosnącą średnią długość życia w społeczeństwie. Bez tak drastycznego kroku przyszli emeryci są skazani na głodowe emerytury. Kolejnym nie mniej ważnym problemem jest rażąca niesprawiedliwość, jaką jest niższy wiek emerytalny kobiet.
Statystyka jest nieubłagana. To panowie żyją średnio krócej, a jednak to oni w świetle obecnych rozwiązań muszą pracować dłużej. Nierówny wiek emerytalny to rozwiązanie, które utrzymuje się przede wszystkim w państwach, które znajdowały się w poprzednim stuleciu pod butem Moskwy. Nie ma powodu, by utrzymywać je w obecnym kształcie. Czy jednak można nieco je zmodyfikować, by odpowiadało dzisiejszym potrzebom społeczeństwa? Okazuje się, że można zjeść ciastko i dalej je mieć.
Założenia pomysłu są następujące. W niniejszych czysto teoretycznych rozwiązaniach nie chcemy podwyższać wieku emerytalnego. Niech będzie, że na razie zostanie na poziomie 65 lat. Równocześnie chcemy, by kobiety mogły przechodzić na emeryturę wcześniej – ale w taki sposób, by mężczyźni nie mieli powodów, by czuć się jakoś bardzo pokrzywdzonymi. Jakby tego było mało, dobrze by było, by taka operacja była możliwie nieszkodliwa dla i tak trzeszczącego w szwach systemu. Jak pogodzić ze sobą te wszystkie sprzeczności? Odpowiedzią jest… polityka prorodzinna, przynajmniej w dzisiejszym jej rozumieniu.
Wystarczy bowiem, że niższy wiek emerytalny kobiet wynikałby z urodzenia dziecka. Powiedzmy: skracalibyśmy go o dwa lata za pierwszą trójkę dzieci. Brzmi jak czyste szaleństwo? Trochę tak. Równocześnie jednak to właśnie takie rozwiązanie spełnia wszystkie wskazane wyżej kryteria.
Niższy wiek emerytalny kobiet wcale nie musi być nadawany automatycznie
Nie da się ukryć, że system emerytalny potrzebuje zastępów nowych płatników składek, którzy pracowaliby na świadczenia emerytalne swoich rodziców i dziadków. W Polsce dzietność od lat jest fatalna i żaden kolejny pomysł rzekomo prorodzinnej Zjednoczonej Prawicy nie jest w stanie odwrócić tej tendencji.
Nie pomaga nawet gwarantowany dochód podstawowy dla dzieci zwany dla niepoznaki „Programem Rodzina 800 Plus”. Równocześnie żadne stronnictwo polityczne w Polsce nie jest w stanie powiedzieć Polakom, że zabierze im to świadczenie. Niższy wiek emerytalny kobiet uzależniony od posiadania potomstwa wpisuje się w ten ogólnonarodowy konsensus.
Czy to oznacza, że sam w sobie zapewni nam wspomnianych wyżej płatników? Byłbym sceptyczny. Równocześnie jednak uznajemy prosty związek pomiędzy urodzeniem dziecka a zwiększeniem liczby płatników w systemie emerytalnym. Zamiast automatycznie faworyzować panie w imię tradycji, rekompensujemy i w pewnym sensie nagradzamy trud związany z wydaniem na świat przyszłego płatnika. Domyślny wiek emerytalny byłby zaś równy dla obydwu płci, a więc zgodny z treścią przepisów Konstytucji RP. Wątpliwej jakości orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego w tej kwestii możemy śmiało zignorować.
Owszem, kobiety względem obowiązujących przepisów stracą. W szczególności dotyczy to pań bezdzietnych. Nie ma się jednak co oszukiwać: żyją dłużej od mężczyzn, a więc nic nie stoi na przeszkodzie, by pracowały dłużej. Nie ma też powodu, by traktować serio ewentualne argumenty spod znaku „ale przecież mężczyzna też ma udział w przyjściu dziecka na świat”. Powiedzmy, że tutaj nie mamy do czynienia z dziewięcioma miesiącami ciąży i to nam w zasadzie rozstrzyga sprawę.
Czy jest sens bawić się w niższy wiek emerytalny kobiet uzależniony od urodzenia dziecka, skoro tak naprawdę wiele nam nie zmienia? Myślę, że tak. Każde rozwiązanie problemu emerytalnej nierówności płci byłoby krokiem naprzód. Skoro zaś politycy nie chcą jej wyeliminować w najprostszy możliwy sposób, to przedstawiam alternatywę.