Co robicie w czwartek o godzinie 12.00? Prawdopodobnie – tak jak ja i miliony rodaków – jesteście w pracy. Ale nie działacze mojej ulubionej Partii Razem, która znowu zaplanowała sobie na ten czas jakieś happening w bardzo ważnej sprawie. Tym razem chce przegonić Donalda Trumpa z Polski, a może nawet i z Białego Domu.
Jak zapewne pamiętacie, z Partią Razem nigdy przesadnie nie było mi po drodze. Trudno było się jednak wdawać w polemikę z często bardzo trafną diagnozą („wszyscy jesteśmy za biedni”) oraz z populistycznymi, jawnie dyskryminującymi przedsiębiorców postulatami rozwiązania problemów trawiących nasze społeczeństwo.
Od pewnego czasu jednak partia powoli zaczyna się gubić w swoich akcjach społecznych. Z mojej strony był to tzw. „rak wczesnego rozpoznania”, ale z satysfakcją odnoszę wrażenie, że egzotyczny charakter Partii Razem zaczyna coraz bardziej docierać nawet do jej wyborców, którym marzyła się nowoczesna lewica w europejskim wydaniu, a otrzymali skrzyżowanie AszDziennika z Krainą Absurdów. Tak było na przykład w historii kompletnie nieudanego według mnie bojkotu producenta wody mineralnej Cisowianka, bo jakiś facet z zarządu prywatnie ośmiela się nie być dostatecznym entuzjastą aborcji.
Precz z Donaldem Trumpem
Tym razem Partia Razem planuje przeniesienie na grunt Polski realiów znanych z tego oto filmiku. Moim zdaniem znajdzie w Warszawie wielu godnych odtwórców oscarowej roli, pełnej zaburzeń i rozpaczy.
Donald Trump nie jest do końca postacią z mojej bajki. Tak, ja też uważam, go za skończonego bufona ze stosunkowo niewielkimi kompetencjami politycznymi. Ale wydaje mi się też, że taka nieprzewidywalna, kierująca się biznesowym instynktem zmienna, mogła być tym, czego Stany Zjednoczone na swoim obecnym etapie rozwoju bardzo potrzebowały i kto wie – być może paradoksalnie za kilkadziesiąt lat ten oryginał będzie wspominany jako osoba, która uratowała Amerykę, choćby nawet robiła to stylem pijanego mistrza.
Partia Razem kolejny raz udowadnia, że nie dorosła ani do władzy, ani nawet do opozycji
Już w ten czwartek Partia Razem ma zamiar zamanifestować swój sprzeciw przeciwko Donaldowi Trumpowi. Normalne, demokratyczne prawo, jednak czy przysługujące sile politycznej (może marginalnej w sondażach, ale zorganizowanej i żądnej krwi w internecie), która ma ambicje do przejęcia władzy w Polsce?
Ta jakże merytoryczna krytyka, oparta na hasłach w postaci „Wróg kobiet” (Nadcórka Ameryki, czyli Ivanka z szeregiem powierzonych jej kompetencji zdają się tej tezy nie potwierdzać), „Niszczyciel ziemi”, „Oligarcha” czy „Rasista” przypominają nieco plakaty o amerykańskiej stonce z czasów słusznie minionych.
Wizyta Donalda Trumpa w Polsce
O ile jestem w stanie wyobrazić sobie, że jakaś niepoważna organizacja ma pretensje do Donalda Trumpa i postanawia je wyrazić (bo i pewnie sporo poważnych powodów by się znalazło), to jednak tak ambitna partia powinna raczej formułować swoje przekonania z o wiele dalej idącą ostrożnością. Przecież Stany Zjednoczone są w zasadzie jedynym pewnikiem polskiej polityki międzynarodowej (a przynajmniej mamy taką nadzieję) i to niezależnie od tego, kto aktualnie sprawuje władzę.
O ile mam świadomość tego, że część osób naprawdę wierzy, że tweety oburzenia kształtują politykę międzynarodową, a kwiaty są w stanie rozwiązać problem terroryzmu – Donald Trump przyjeżdża do Warszawy robić politykę dużych chłopców, oparta na zasobach, pieniądzach i arsenale. Szczególnie, że on właśnie w taką wizję polityki wierzy, a zrozumienie swojego przeciwnika… jest dobrym punktem wyjścia do rozpoczęcia każdej rywalizacji.
Ale to też duże dziecko, o czym zapewne w Partii Razem wiedzą od dawna i zupełnie nie rozumiem czemu stawiać interes narodowy w zagrożeniu poprzez infantylne, nieszczególnie merytoryczne manifestacje, retoryką preczostwa orbitujące mniej więcej na poziomie znienawidzonego ONR-u. Nie dostrzegam w tym polityki, dostrzegam w tym polityczne szczeniactwo, które – miejmy nadzieję, że nie, pewnie nie – może nawet zaszkodzić Polsce.