Postawienie przez Rosję swoich sił odstraszania jądrowego na dobrą sprawę nie powinno dziwić. Kreml jest wściekły, że nic nie idzie zgodnie z planem: ani inwazja na Ukrainę, ani reakcja państw zachodnich. Czy to jednak oznacza, że wojna nuklearna stała się prawdopodobna? Niespecjalnie.
Tak naprawdę Rosjanie podnieśli gotowość swoich sił jądrowych tylko trochę
Włodarze Kremla mają wyjątkowo paskudny tydzień. Inwazja na Ukrainę idzie jak krew z nosa. Rosyjscy żołnierze mieli nie napotkać większego oporu, miejscami wręcz być witani jako wyzwoliciele. Tak się nie stało, wojska inwazyjne posuwają się powoli. Do niedawna niezawodna kremlowska propaganda nie jest w stanie ukryć rozmiarów kompromitacji. W bajeczki o „nazistach rządzących Ukrainą” nie wierzy tak naprawdę chyba nikt. Media społecznościowe zalewają obrazy spalonego rosyjskiego sprzętu wojskowego, wziętych do niewoli żołnierzy i popełnionych zbrodni wojennych. Do tego dochodzi ten przebrzydły Zachód.
Władimir Putin nie dość, że nie ugrał ukraińską kartą żadnych ustępstw, to jeszcze na Rosję sypią się sankcje poważnie uderzające w tamtejszą gospodarkę. Nakłada je nie tylko Unia Europejska ze Stanami Zjednoczonymi, ale także Wielka Brytania, Szwajcaria i Monako – bardzo ważne skarbonki tamtejszych oligarchów. Jakby tego było mało, państwa zachodnie prześcigają się w dostarczeniu Ukrainie broni. Właśnie dlatego Putin groził bronią jądrową. Rosjanie rzeczywiście postawili swoje nuklearne siły odstraszania w stanie podwyższonej gotowości.
Czy to oznacza, że zbliża się wojna nuklearna i wiążący się z nią koniec świata jakiego znamy? Najprawdopodobniej nie. Są w każdym razie mocne przesłanki by sądzić, że Rosja nie zaatakuje jako pierwsza. Tym bardziej nie zrobi tego NATO. Nie oznacza to oczywiście, że nuklearne pogróżki nie służą uzyskaniu określonego rezultatu.
Można wiele zarzucić Putinowi, ale twierdzenie, że chce odejść w atomowym blasku chwały, to już przesada
Zacznijmy od tego, co dokładnie Rosja zrobiła. Podniosła swój poziom gotowości z najniższego możliwego na drugi najniższy w czterostopniowej skali. To nawet nie tak, że ich siły odstraszania zostały przygotowane do natychmiastowego użycia broni jądrowej, gdy tylko Władimir Putin naciśnie jakiś przycisk.
Takie posunięcie służy odstraszeniu, czy wręcz zastraszeniu, państw zachodnich. Chodzi z pewnością o zniechęcenie ich do bardziej aktywnego mieszania się w konflikt na Ukrainie. Nie trzeba nie wiadomo jakich pokładów wyobraźni, by wyobrazić sobie, w jaki sposób NATO mogłoby dodatkowo uprzykrzyć rosyjskiej armii inwazję. Przecież sami Rosjanie stosowali już tego typu chwyty. „Zielone ludziki”, sprzęt wojskowy, który można kupić w każdym sklepie – to wszystko już było. Zresztą, nawet teraz ludzie Putina kłamią światu prosto w twarz. On zaś z pewnością mierzy innych swoją miarą.
O samym rosyjskim prezydencie można napisać całkiem długą litanię inwektyw, czy mniej lub bardziej prawdziwych zarzutów. Tyran i despota? Owszem. Morderca i terrorysta? Z pewnością. Zbrodniarz wojenny? Śmiało można tak go określić. Nie da się ukryć, że irracjonalność inwazji na Ukrainę i kolejne posunięcia Rosji sprawiają, że należy się zastanawiać nad kondycją psychiczną dyktatora. Bardzo prawdopodobne, że obecnie ponoszą go emocje. Z pewnością jednak Władimir Putin nie jest ani idiotą, ani samobójcą.
Wojna nuklearna dla Rosjan oznacza anihilację – niezależnie od tego, kto zaatakowałby pierwszy
Wojna nuklearna, nie oszukujmy się, oznaczałaby dla niego koniec. Niezależnie od tego, czy zaatakowałby jako pierwszy, czy drugi – realia doktryny Mutual Assured Destruction (ang. „zapewnione wzajemne zniszczenie”) i zgromadzonych przez Rosję i USA arsenałów jądrowych są nieubłagane. Posiadanie dostatecznej ilości broni jądrowej nie oznacza, że przeciwnik nie zdąży wyparować agresora zanim jego głowice dolecą do celu. Putinowi i reszcie kremlowskich decydentów z pewnością nie spieszy się do umierania.
Warto przy tym wspomnieć, że prezydent USA Joe Biden wyraźnie stwierdził, że wojna nuklearna Amerykanom nie grozi. To oznacza, że nie grozi ona też nam. Warto wspomnieć, że to służby Stanów Zjednoczonych okazały się najlepiej poinformowane co do działań Putina i jego kamaryli wobec Ukrainy, zanim ci jeszcze rozpoczęli inwazję. Skoro teraz Amerykanie zapewniali nas, że atomowej zagłady nie będzie, to naprawdę nie ma sensu robić nie wiadomo jakich zapasów, ani tym bardziej panikować.
Oczywiście nie oznacza to, że powinniśmy kusić los podchwytując niekoniecznie przemyślane pomysły – jak na przykład hasło udostępnienia ukraińskim pilotom polskich lotnisk do misji bojowych. Ataku jądrowego to na nas by raczej nie sprowadziło, ale kilka zbłąkanych „Iskanderów”, na przykład z terytorium Białorusi? Nie sposób tego wykluczyć. Dopiero od momentu – sprowokowanego – ataku na państwo NATO wojna nuklearna stałaby się realna. Mamy dostatecznie dużo sposobów na wspieranie naszego napadniętego sąsiada, bez podkładania się Kremlowi.