Atak na instalacje naftowe w Arabii Saudyjskiej może się okazać o jednym incydentem za dużo. Wojna z Iranem byłaby bardzo na rękę niektórym regionalnym mocarstwom, zwłaszcza jeśli toczyłyby ją przede wszystkim Stany Zjednoczone. Z drugiej strony, atak poważnie zaszkodził produkcji ropy naftowej co nie pozostało bez wpływu na cenę tego surowca.
Bliski Wschód na skraju wybuchu wojny, po raz kolejny w ostatnich miesiącach
W ostatnich miesiącach na Bliskim Wschodzie zrobiło się wyjątkowo, nawet jak na standardy tego regionu, niespokojnie. Zaczęło się od ataków na tankowce na wodach otaczających Półwysep Arabski, o które USA oskarżało Iran. Później Brytyjczycy zajęli taki statek Irańczykom. Powodem miało być złamanie embarga na sprzedaż ropy do Syrii, będącej rzekomo odbiorcą surowca płynącego tankowcem. W odpowiedzi Teheran zajął statek należący do Wielkiej Brytanii. W międzyczasie doszło do zestrzelenia bezzałogowej maszyny USA przez Irańczyków oraz licznych bombardowań irańskich pozycji w Syrii i Iraku przez Izrael. A to tylko ostatnie „uprzejmości” wymieniane pomiędzy światem zachodnim a Iranem.
W tym samym czasie w Jemenie trwa długa i krwawa wojna sprowadzająca ten kraj na skraj katastrofy humanitarnej. Po jednej stronie siły rządu wspieranego przez Arabię Saudyjską, po drugiej rebelianci z szyickiego ruchu Hutich mający wsparcie Iranu. Konflikt w Jemenie to właściwie wręcz zastępcza wojna Iranu z Arabią Saudyjską. Taka perspektywa majaczy na horyzoncie od lat, z uwagi na rywalizację o regionalną hegemonię pomiędzy tymi państwami.
Nie jest przy tym tajemnicą, że koalicja Saudów niespecjalnie radzi sobie z jemeńską partyzantką. Pomimo miażdżącej przewagi technologicznej, Arabia Saudyjska nie jest w stanie zakończyć tej wojny. Teraz to właśnie Huti mieli dokonać ataku przy użyciu dronów na instalacje naftowe państwowej saudyjskiej firmy Aramco. I to nie byle jakie – poważnie uszkodzona została największa na świecie rafineria. Skutkiem ataku był gwałtowny wzrost ceny ropy naftowej, aż o niecałe 14% w ciągu całego dnia. Nie bez powodu: skutkiem ataku było zmniejszenie o połowę produkcji surowca przez Aramco, a więc jakieś 5% jego światowej produkcji.
Uszkodzeniu uległa największa rafineria na świecie należąca do saudyjskiej firmy Aramco, ceny ropy poszybowały momentalnie w górę
Powrót rafinerii do pełni sprawności potrwać może nawet kilka tygodni. Jemeńscy partyzanci przyznali się do ataku. Nastąpił jednak dość niespodziewany zwrot w całej sprawie. Stany Zjednoczone ogłosiły, że za atakiem stoją nie drony Hutich, lecz pociski kierowane wystrzelone przez Iran. Drony wykorzystano, w liczbie około dwudziestu, lecz ta broń akurat nie uczyniła instalacji większych szkód. Co ważne, zdaniem Amerykanów atak został przeprowadzony z irańskiego terytorium. Trzeba przyznać, że USA nie przedstawiły, jak na razie, niepodważalnych dowodów na bezpośredni udział Teheranu w ataku.
Irańczycy oskarżenia odrzucają, nazywając je „wielkim oszustwem”. Jednocześnie przypominają, że amerykańskie wojska i okręty znajdujące się w odległości 2 tysięcy kilometrów od granic Iranu znajdują się w zasięgu tamtejszych pocisków. Zapewniają przy tym, że są gotowi na pełnoprawną wojnę. Prezydent Donald Trump z kolei, w swoim stylu, przekonuje że USA są absolutnie pewne co do irańskiego sprawstwa. Oraz, że czekają tylko wieści od Arabii Saudyjskiej – kogo to państwo uważa za winnych ataku i podjęcia jakich kroków oczekują. Wojna z Iranem wydaje się być jedną z dostępnych opcji.
Wojna z Iranem wcale nie jest jakimś nowym pomysłem – Stany Zjednoczone przebąkują o niej od dłuższego czasu
Jak do tego doszło? Jeszcze parę lat temu stosunki pomiędzy Iranem a zachodem nieco się poprawiły. Zawarto specjalną umowę, w myśl której Teheran miał zrezygnować ze swoich atomowych aspiracji i ograniczyć wykorzystanie energii jądrowej wyłącznie do absolutnie pokojowych celów. Ceną miało być stopniowe znoszenie szeregu embarg handlowych oraz dostęp Iranu do funduszy – co miało ożywić tamtejszą gospodarkę. Wszystko zdawało się funkcjonować zgodnie z założeniami. Porozumienie pogrzebały jednak dwa czynniki. Z jednej strony na wojnie w Syrii Iran zaangażował się jednoznacznie po stronie prezydenta Baszara el-Assada, zachód zaś wspierał „demokratyczną opozycję”. Warto przy tym wspomnieć, że w tą swoistą proxy-war wmieszała się także Rosja. Ostatecznie wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastują spektakularną porażkę polityki zachodu w Syrii.
Co więcej, wybory prezydenckie w USA wygrał Donald Trump, będący – w przeciwieństwie do poprzednika – politykiem radykalnie proizraelskim. Izrael z kolei ma mocne powody, by obawiać się rosnących wpływów Iranu w regionie. W końcu najwyżsi przedstawiciele irańskich władz mają zwyczaj od czasu do czasu wspomnieć coś o gotowości do starcia Izraela z powierzchni ziemi. Trump jednostronnie zerwał porozumienie z Iranem oskarżając ten kraj o złamanie jego postanowień i oszukanie partnerów. Teheran miał w sekrecie kontynuować swoje prace nad wzbogacaniem uranu. Unia Europejska dopełniła wszelkich starań, by porozumienie podtrzymać.
Fort Trump tak, zakup F-35 zdecydowanie tak, wojna z Iranem już niekoniecznie
Niestety, wojna z Iranem od dłuższego czasu pozostaje na ustach amerykańskich polityków. Po drodze zwołano nawet specjalną konferencję bliskowschodnią w Warszawie, będącą w praktyce seansem nienawiści względem Teheranu. A także okazją do wykazania się nietaktem wobec gospodarza. Na szczęście dla Polaków, wydaje się, że nasze władze, pomimo strategicznego sojuszu z USA, nie są zainteresowane udziałem w bliskowschodnich awanturach – wojna z Iranem bezpośrednio nas nie dotknie. Nie oznacza to jednak, że skutki takiej awantury nie byłyby daleko idące. Przede wszystkim eskalacja przemocy w rejonie Bliskiego Wschodu oznaczać musi dalszy wzrost cen ropy. Koszt paliwa przekłada się z kolei na rosnące ceny w pozostałych gałęziach gospodarki. Pozostaje więc mieć nadzieję, że i tym razem sprawy nie zajdą zbyt daleko.