„Dom to nie filia szkoły”, mówią rodzice i wnoszą o to, żeby zadania domowe zostały wycofane ze szkół. Zabierają czas dzieciom, niczemu konkretnemu nie służą, tylko stresują uczniów. Czy mają racje, tak twierdząc? Jak jest to rozwiązane w innych krajach? Co na to Ministerstwo Edukacji Narodowej?
Kiedy byłam na drugim roku studiów, mieliśmy zajęcia z dydaktyki. To tam wpojono nam, że zadania domowe są ważne, potrzebne i konieczne. Kiedy rok później poszłam na praktyki, zadawałam jedno, dwa krótkie zadania do odrobienia w domu. Dzieci mnie za to szczerze nienawidziły, a ja miałam wyrzuty sumienia, że niszczę im dzieciństwo. Właśnie dlatego w pewnym stopniu rozumiem frustrację rodziców, którzy założyli fanpage „Dom nie jest filią szkoły”. Wywodzą oni, że w Ustawie prawo oświatowe nie ma ani słowa o zadawaniu prac domowych. Stworzyli więc „Oświadczenie woli”, które mają zamiar przedkładać ciału pedagogicznemu w ramach protestu. Nie życzą sobie zadawania ich dzieciom dodatkowych lekcji do domu, bowiem nauczyciel powinien zrobić to tak, żeby dziecko już umiało. Z jednej strony: mają trochę racji. Z drugiej: wiedza to nie olej, który nalewa się poprzez lejek do otwartej czaszki.
Co robić w takiej sytuacji?
Zadania domowe
Przede wszystkim rozwiejmy bardzo szkodliwy mit, który funkcjonuje wśród rodziców. Zadania domowe, kartkówki i oceny niedostateczne nie są karą. Nauczycielowi zwykle jest bardzo przykro, gdy musi ocenić wiedzę ucznia jako niedostateczną. W całej swojej karierze szkolnej spotkałam tylko jednego pedagoga, który jedynki wstawiał z satysfakcją. Nikt go nie lubił. Nawet inni nauczyciele. Pozostali wzdychali, kazali zostać po lekcji i rozmawiali, pytali, co się dzieje, informowali rodziców. Fakt, bura od mamy czy taty nie jest niczym przyjemnym, ale trzeba też mieć na uwadze fakt, że coraz częściej rodzice za złą ocenę winią nauczyciela, a nie ich uzdolnionego syna czy córkę. To błąd.
Opinii o pracach domowych jest tyle, ilu ludzi. Australijskie Towarzystwo Psychologiczne jest zdania, że zadania domowe powinny być wykonywane, aczkolwiek ograniczać się jedynie do utrwalenia potrzebnych umiejętności. Nie powinny zajmować wielu godzin, tylko kilkanaście minut. W tym czasie uczeń zdąży powtórzyć najważniejsze wiadomości i będzie przygotowany na lekcję następnego dnia. Zorganizowali nawet badania, z których wynikło, że uczniowie wykonujący zadania domowe z matematyki czy innych przedmiotów ścisłych, radzili sobie lepiej niż pozostali. Ale kiedy czas spędzony nad pracą zajmował im więcej niż półtorej godziny, dobre wyniki zaczęły pikować w dół. Ponadto według Towarzystwa tylko 20-30% uczniów uważało, że wykonana przez nich praca domowa była w jakikolwiek sposób użyteczna.
W Niemczech ten temat również był poruszany, lider SPD, Sigmar Gabriel, zapowiadał nawet całkowite wycofanie prac domowych. Powód był interesujący: większość rodziców nie czuła się dostatecznie kompetentna do tego, by pomagać swoim dzieciom. Magazyn Spektrum opublikował opinię dr Katji Geschler, której zdaniem zadania domowe są konieczne do tego, by dzieci przygotowywały się na następny dzień. Zauważa ona jednak, że rodzice kładą zbyt duży nacisk na wyniki, a cele orientują na jak najszybsze wykonanie pracy. W efekcie pojawiają się żądania typu „jak mój syn skończy lekcje, to może grać”, kiedy powinien powiedzieć sobie raczej „zależy mi na tym, by mój syn regularnie odrabiał zadania domowe”.
Nie ma zadań domowych i już!
We Francji jest inaczej. Tamtejszy rząd już dawno temu doszedł do wniosku, że pisane prace domowe nie służą wyrównaniu szans, ponieważ jedne dzieci mają pomocnych rodziców, a inne nie. Zadaje się głównie rzeczy niepisane: nauka wiersza, przeczytanie lektury, nauka tabliczki mnożenia. Czy to dobrze? Francuskie dzieci są na pewno zadowolone, ale później przychodzi czas intensywniejszej nauki, dlatego na niektórych stronach, takich jak Femmes Débordées publikuje się zestaw porad dla matek, które chcą w jakiś sposób usystematyzować wiedzę swojego dziecka.
Zadań domowych nie ma też w Finlandii (a przynajmniej jest ich bardzo niewiele). Kraj ten znajduje się na szóstym miejscu, jeśli chodzi o znajomość matematyki i przedmiotów ścisłych wśród absolwentów szkół. Ktoś uderzy ręką w stół i powie: widzicie? Da się! Tyle tylko, że Finowie mają ogromne zaufanie do swojego systemu, do nauczycieli i nie mają zwyczaju kwestionować ich autorytetu, jak to się dzieje w Polsce. Dziecko wychodzi ze szkoły z wiedzą, bo ufa nauczycielowi i wie, że ten go poprowadzi.
Na dwoje babka wróżyła w Korei Południowej. Co prawda tam dzieci spędzają nad lekcjami średnio 2,9 godziny tygodniowo, ale – jak to kraj azjatycki – Koreańczycy uważają, że testy są najważniejszym sprawdzianem wiedzy. W związku z tym, młodzi tak czy siak muszą się uczyć, bo presja, żeby dostać się na wymarzoną uczelnię jest ogromna. Ostatnio widziałam filmik z młodą Koreanką, która przyszła do polskiego liceum. Była bardzo zdziwiona, że lekcje trwają tak krótko. W Korei, powiedziała, do domu wraca się około godziny dwudziestej. Są oni uważali za najlepiej wykształconych ludzi na świecie według Pearson Review. Coś za coś.
Teoretycznie nie zadaje się też dużo w Japonii, ale tam, jeśli nie ukończy się dobrego uniwersytetu, jest się społecznym wyrzutkiem. Ich odpowiednik matury to właściwie najważniejsza chwila w życiu, więc młodzi Japończycy spędzają zdecydowanie zbyt wiele czasu na zajęciach pozalekcyjnych.
Znaleźć złoty środek
Rozmawiałam dzisiaj z rzeczniczką Ministerstwa Edukacji Narodowej, panią Anną Ostrowską. Przyznała, że zna już koncept „Dom to nie filia szkoły”. Jej zdaniem, placówki edukacyjne powinny balansować planowany czas pracy i czas odpoczynku. Jeśli uczeń ma danego dnia dużo zajęć, nie powinno się mu raczej zadawać więcej do domu. Ale zadania domowe są ważne, ponieważ uczą systematyczności. Dziecko w przyszłości czeka kilka sprawdzianów: po szkole podstawowej, po szkole średniej, a jeśli pójdzie dalej, także na studiach. Zadania domowe służą więc uczeniu się… uczenia. Jest to zdaniem Ministerstwa dobry sposób na utrwalenie wiadomości i przygotowanie się do następnego dnia. Może więc w prawie nie ma zapisu „nauczyciel jest zobowiązany do zadawania prac domowych”, ale rozwiązanie to jest ostrożnie chwalone przez resort edukacji. Jeśli więc ktoś liczy, że będziemy drugą Finlandią, powinien porzucić te marzenia.
Rzecznik zaznaczyła też, że rodzice mogą składać takie oświadczenie woli, ale decyzja należy do rady pedagogicznej (która konsultuje się z uczniami). Bywały już przypadki szkół, w których wycofano prace domowe, ale niedługo później wrócono do tego konceptu.
Wielu rodziców jest również niezadowolonych z tego, że ich pociechy z klas I-III muszą wykonywać zadania domowe, zwłaszcza plastyczne lub skupiające się na pisaniu. Tutaj warto przypomnieć sobie o istnieniu pojęcia grafomotoryki. Dziecko musi wykonywać prace manualne, ponieważ w ten sposób kształtuje prawidłowy uchwyt i reguluje napięcie mięśnia ręki. Rozwijają się też jego nawyki ruchowe związane z kierunkiem pisania. I co najważniejsze: zadania manualne kształtują koordynację wzrokowo-ruchową. Dziecko w nauczaniu wczesnoszkolnym ma czas na lekcjach na różne aktywności, ale w domu nie tylko powinno, lecz i musi ćwiczyć grafomotorykę. Wycinać, wyklejać, malować, pisać, lepić z plasteliny, wykonywać ćwiczenia ruchowe. Nawet jeśli pani nic nie zadała.
To nie kara
Z fanpage „Dom to nie filia szkoły” wiąże się ideowo Fundacja Kla-ster. Ich zdaniem oceny niedostateczne nie powinny być wstawiane, bo nie motywują ucznia, a nauczyciel powinien jedynie oceniać postępy. Wszystko się zgadza, moim zdaniem. Nauczyciel ocenia postępy jako niedostateczne do tego, by zaliczyć pracę domową. Jest oceną postępów, czy raczej ich braku. Co prawda takie ocenianie zostało wycofane z klas I-III jako zbyt stresujące. Zresztą, tam faktycznie lepiej sprawdza się opis umiejętności.
Wiem, że wielu z naszych czytelników ocenia konieczność pisania prac domowych w kontekście niemiłych wspomnień. Ja też tego nie znosiłam, celowo nie zapisywałam zadania domowego, żeby mama nie zauważyła, że mamy coś zadane. Moja siostra z kolei wiecznie twierdziła, że nic od niej nie chcieli, więc może grać. Jako dzieci obowiązków unikaliśmy jak ognia – takie nasze święte prawo. Ale nie ma się co użalać, trzeba po prostu wszystko balansować w odpowiedni sposób.