Od 1 kwietnia w szkołach podstawowych obowiązuje zakaz prac domowych. Czy może raczej: proteza takiego zakazu, która w gruncie rzeczy zmienia niewiele. Można uznać ją za krok w dobrą stronę. Z drugiej strony, nie rozwiąże ona problemu polskiej szkoły z marnowaniem czasu wolnego uczniów. Nawet nie likwiduje prac domowych w całości.
Koalicja rządowa z dumą realizuje jeden z postulatów wyborczych Prawa i Sprawiedliwości
Przed wyborami parlamentarnymi praktycznie wszystkie partie prześcigały się w pomysłach na likwidację prac domowych w polskich szkołach. Jak się łatwo domyślić, pomysł okazał się nadspodziewanie wręcz kontrowersyjni. Część rodziców i zapewne większość uczniów ucieszyła się, że wreszcie ograniczone zostanie marnowanie czasu wolnego dzieci i młodzieży na dodatkowe szkolne obowiązki. Nauczyciele zachodzili w głowę, jak mają wykonywać swoją pracę bez zadań domowych. Były także osoby, które wychodzili z założenia, że skoro ich męczono pracami domowymi, to młode pokolenia też jakoś to przeżyją.
Wydawać by się mogło, że obecna koalicja rządząca zdecyduje się na całkowity zakaz prac domowych w szkołach podstawowych. Sugerowałaby to treść konkretu nr 47 ze słynnej listy „100 konkretów” Koalicji Obywatelskiej.
Zlikwidujemy prace domowe w szkołach podstawowych. Wprowadzimy szeroką ofertę bezpłatnych zajęć pozalekcyjnych w szkole. Przeznaczymy dodatkowe pieniądze na zajęcia rozwijające zdolności uczniów i wyrównujące szanse, sport, rozwijanie zainteresowań. Zapewnimy pomoc w szkole zamiast korepetycji w domu.
Przyznam, że pomysł przypadł mi do gustu. Już wtedy zastanawiałem się jednak, jak tak radykalna zmiana miałaby się do skostniałych realiów polskiej szkoły. Równocześnie zastanawiało mnie pominięcie szkół średnich, w których problem też przecież występuje. Po wyborach okazało się, że żadnym radykalizmem nie muszę się martwić. Wypracował się bowiem dość osobliwy konsensus wzięty prosto z programu wyborczego… Prawa i Sprawiedliwości:
Elementem tego procesu będzie m.in. wprowadzenie programu odrabiania prac domowych w klasach I–III wyłącznie na zajęciach pozalekcyjnych.
Od 1 kwietnia mamy pierwsze namacalne rezultaty w postaci nowego paragrafu 12a w rozporządzeniu w sprawie oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy w szkołach publicznych. Zakaz prac domowych ma w nim charakter bardzo ograniczony. Na tyle bardzo, że aż trzeba zadać sobie pytanie, czy był w ogóle sens zawracać głowę uczniom, rodzicom i nauczycielom takimi zmianami.
Praca domowa dla chętnych bez oceny to praca, której nie ma najmniejszego sensu zadawać
Przywołany wyżej przepis jest wart przytoczenia w całości. Składa się z dwóch części. W klasach I-III zakaz prac domowych jest ograniczony, ale uwzględniający minimum zdrowego rozsądku. Klasy IV-VIII szkoły podstawowej to interesujący przypadek dopuszczenia zadawania prac chętnym uczniom.
1. W ramach oceniania bieżącego z zajęć edukacyjnych w szkole podstawowej:
1) w klasach I-III nauczyciel nie zadaje uczniowi:
a) pisemnych prac domowych, z wyjątkiem ćwiczeń usprawniających motorykę małą,
b) praktyczno-technicznych prac domowych
– do wykonania w czasie wolnym od zajęć dydaktycznych;2) w klasach IV-VIII nauczyciel może zadać uczniowi pisemną lub praktyczno-techniczną pracę domową do wykonania w czasie wolnym od zajęć dydaktycznych, z tym że nie jest ona obowiązkowa dla ucznia i nie ustala się z niej oceny.
2. Ćwiczenia usprawniające motorykę małą, o których mowa w ust. 1 pkt 1 lit. a, są obowiązkowe dla ucznia i nauczyciel może ustalić z nich ocenę.
3. W przypadku, o którym mowa w ust. 1 pkt 2, nauczyciel sprawdza wykonaną przez ucznia pisemną lub praktyczno-techniczną pracę domową i przekazuje mu informację, o której mowa w § 12.
Warto zwrócić uwagę na bardzo ważny wyjątek. Ćwiczenia usprawniające motorykę małą, a więc sprawność palców i dłoni, jak najbardziej pozostają obowiązkowe i oceniane. Mali uczniowie muszą się w końcu nauczyć sprawnie pisać. W grę wchodzą oczywiście zajęcia, które kojarzymy z nauczaniem przedszkolnym: szlaczki, kolorowanki, wydzieranki, rysunki. Tylko czy przypadkiem pisanie prawdziwych liter nie mieściłoby się w tej kategorii?
Nadal nie jestem przekonany do koncepcji nieobowiązkowych zadań bez oceny w klasach IV-VIII. Po co właściwie uczeń miałby je w takim razie robić? Taką „pracą dla chętnych” nie podciągnie sobie przecież nawet oceny na koniec roku, jeśli akurat mu na tym zależy. Na przeszkodzie stoi wynikający z rozporządzenia zakaz ustalania z niej oceny.
Zakaz prac domowych bez drastycznego okrojenia podstaw programowych wiele nie zmieni
Cieszy za to zakaz praktyczno-technicznych prac domowych będących zmorą rodziców, którzy praktycznie od zawsze mieli tendencje do robienia tego typu zadań za swoje dzieci. Szkoda jednak, że nie rozciągnięto go także na starsze klasy. Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał w tym momencie po raz kolejny o pominięciu przez polityków uczniów szkół średnich. Wydaje się jednak, że prace domowe to i tak bardziej skutek, niż przyczyna.
Nie da się ukryć, że polska szkoła nie szanuje czasu swoich uczniów. Od dawna mówi się o przeładowanej podstawie programowej, którą kolejne władze starają się jakoś tam odchudzić. Problem polega na tym, że takie działania zawsze się komuś nie pasują. Stałym elementem debaty publicznej są przecież awantury o listę lektur przerabianych na języku polskim, poszczególne informacje przekazywane na lekcjach historii, rolę przedmiotów ścisłych i wychowanie fizyczne.
Jeżeli już odchudzać, to zawsze z tych rzeczy, które nam się z jakichś powodów nie podobają. Niech jednak rząd nie waży się podnosić ręki na te, które nam się podobają. Dodajmy do tego wzdychanie za tym, jak to „kiedyś były czasy”, matura coś znaczyła, w szkole wkuwało się na pamięć, było trudno, a jakoś „dawaliśmy radę”. Przypomina to trochę mentalność osób tęskniących za falą w wojsku rzekomo kształtującego charakter młodych mężczyzn, nie wspominając nawet o różnego rodzaju „cnotach niewieścich”. Na szczególną uwagę zasługuje kult wyników w międzynarodowych testach uprawiany przez władze oświatowe.
Skutki takiego myślenia o nauczaniu w szkołach łatwo przewidzieć. Uczniowie są przeładowani rzeczami, które muszą opanować w szkole. Nauczycielom brakuje czasu na przerobienie tego wszystkiego. Nieco prowizorycznym rozwiązaniem problemu było dokładanie większej ilości prac domowych. Rodzice zaś są niemalże zmuszani do wykupywania dzieciom korepetycji, byleby jakoś nadążyły.
Nawet prawdziwy zakaz prac domowych niewiele by tutaj zmienił. Dopiero odchudzenie podstaw programowych i ograniczenie oczekiwań społecznych co do ilości przyswajanego przez uczniów materiału może przynieść jakąś poprawę sytuacji.