Sklepy się zamykają. Liczba upadłości idzie w tysiące. Jeśli mieszkasz w mieście, to może masz teraz dalej po bułki czy owoce. Ale jeśli mieszkasz na wsi, to masz już większy problem. Zakupy w Biedronce czy Lidlu to wyzwanie.
Zakupy w Biedronce czy Lidlu
W pierwszym półroczu ubyło 3 tys. sklepów. Tak wynika z danych zebranych przez wywiadownię Dun & Bradstreet Poland dla „Rzeczpospolitej”. Trzy tysiące na 373 000 może nie wydawać się dużo, ale martwią dwie rzeczy. Pierwsza to tempo, w jakim liczba sklepów się kurczy.
„Jeśli tak wysoki trend utrzyma się w kolejnych sześciu miesiącach, to na koniec 2022 r. można spodziewać się rekordowo wysokiej w ostatnich latach liczby upadłości, przekraczającej 5 tys. likwidacji. Dodatkowo, tylko w pierwszym półroczu ponad 4,5 tys. stacjonarnych sklepów już zawiesiło działalność” powiedział w czerwcu „Rzeczpospolitej” Tomasz Starzyk, rzecznik Dun & Bradstreet Poland.
Wyprawa do spożywczego
Niepokoi też to, że najwięcej zamknęło się sklepów ogólnospożywczych i tzw. niewyspecjalizowanych. Przez to część Polaków ma coraz dalej po bułeczki, a dla niektórych zrobienie zakupów wymaga dalszej wyprawy. Interia opisuje przypadek mieszkańców wsi Nalewajków w woj. świętokrzyskim, gdzie zamknął się ostatni w okolicy sklep. Takich wsi jest znacznie więcej. Działa na nich handel obwoźny, ale z tego, co widziałam, to oferuje mocno ograniczony asortyment. Jeść trzeba, więc do sklepu trzeba dojechać. I tu pojawia się kolejny problem, bo polskie wsie już dawno dotknęło wykluczenie komunikacyjne. Dlatego wójt gminy, żeby ulżyć mieszkańcom Nalewajek zorganizował transport autobusowy do najbliższego miasta.
Koszty i konkurencja
Przyczyny zamknięcia sklepu w Nalewajkach nie są dokładnie znane. Żona sołtysa powiedziała portalowi Interia, że jednym z decydujących czynników były na pewno koszty utrzymania. Można się domyślać, że właściciel dostał rachunek za prąd. Może prognozę rachunku za gaz. Znając inne swoje koszty i przychody uznał, że nie ma szans, żeby mu się ten biznes pospinał.
Szukając przyczyn szybkiego tempa zamykania się małych sklepów, nie można zapomnieć o pandemii. A w przypadku wsi też demografii. Wsie się wyludniają. Klientów jest za mało, by sklep się utrzymał. W większych miejscowościach, klienci co prawda by się znaleźli, ale trzeba sobie radzić z silną konkurencją ze strony dużych sieci handlowych. Bo choć liczba małych sklepów spada, to obroty tego segmentu handlu rosną. Przybywa placówek dużych sieci. Codziennie otwierają się nowe Żabki czy Biedronki. Lidl chwali się, że w ciągu roku uruchamia kilkadziesiąt nowych placówek. A wszystko to, przy dynamicznym rozwoju ecommerce.
Interia cytuje Macieja Ptaszyńskiego, wiceprezesa Polskiej Izby Handlu, który doradza małym sklepikarzom integrację w formie, na przykład, systemów franczyzowych. To poprawia możliwości zakupowe. Dzięki temu można klientom zaoferować towar w konkurencyjnych cenach. Pozwala też zaoszczędzić na marketingu i logistyce.
Ale nawet taka zintegrowana grupa handlowców może się rozbić o kryzys energetyczny. Branża liczy na wsparcie rządu. Bez niego zamkną się kolejne placówki. A część Polaków zostanie pozbawiona dostępu do sklepu. Jak duża będzie to część, zależy od rozmiarów fali bankructw. A jeszcze nie dawno wydawało się jest przyszłość przed małymi sklepami. Wygoda tanich zakupów „za rogiem” już wygrywała z wyprawą do tańszego, ale odległego hipermarketu.