Zdaniem rządu, powoli ale wytrwale gonimy bogatą Europę. Od poziomu Niemiec dzieli nas jakieś 10 do 15 lat. Jednak to tylko zaklinanie rzeczywistości i manipulowanie danymi. W rzeczywistości Polska jest biednym krajem, a promowana przez władze zamożność Polaków to utopia.
Opublikowany właśnie ranking rzeczywistej konsumpcji prywatnej nie pozostawia złudzeń. Polska wlecze się w ogonie Unii Europejskiej i między bajki można włożyć skuteczny pościg za najbogatszymi państwami Starego Kontynentu.
Polska jest biedna czy bogata – jak to właściwie jest?
We wspomnianym wyżej rankingu Polska znajduje się na 21 pozycji. Osiągnęliśmy wynik 76 proc. średniej unijnej. Trzeba więc z przykrością zaznaczyć, że od „gonionych” przez nas Niemców dzieli nas prawdziwa przepaść. Nasi zachodni sąsiedzi mogą pochwalić się wynikiem na poziomie 120 proc. średniej unijnej. To właśnie dlatego Niemcy znajdują się w elitarnym kręgu – zaliczają się do niego najzamożniejsze państwa. Rekordzistą jest tu Luksemburg z wynikiem 134 proc. Te dwa kraje to liderzy pierwszej dziesiątki, do której zaliczają się także: Austria, Dania, Belgia, Holandia, Wielka Brytania, Finlandia, Szwecja i Francja.
Niestety Polsce bliżej do końca rankingu niż do najzamożniejszych. Bardzo blisko nam na przykład do Rumunii (71 proc.). W niesławnym ogonku znajdują się jeszcze: Słowacja (73 proc.), Węgry (64 proc.) oraz Bułgaria. Zamyka ona listę z wynikiem 56 proc. Jak widać, nie ma powodów do dumy.
Rosnącą zamożność Polaków zauważa tylko rząd
Minister rozwoju, Jadwiga Emilewicz stwierdziła, że: Polska ma wzrost PKB na poziomie ponad 5 proc., a nasz największy partner handlowy Niemcy ponad 1 proc.
Słowa te padły w czasie konferencji „Przedsiębiorczość w Polsce. Nowe perspektywy rozwoju”, która odbyła się w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. I to rzeczywiście jest prawda, ale… ocena ta jest niewłaściwa, gdyż opiera się wyłącznie na danych takich jak średnie pensje czy PKB.
Czy rzeczywiście samo tempo wzrostu PKB jest kluczem do osiągnięcia pułapu bogatych państw Europy Zachodniej?
Premier Morawiecki stawia na ten wskaźnik i na jego bazie wyciąga wnioski, że za 8 lat dogonimy Włochy, za 10-12 lat Hiszpanię, a za 13-14 lat Francję. Potem to już tylko Niemcy i Holandia. I staniemy się naprawdę zamożnym narodem.
„Takie obietnice trzeba włożyć między bajki”
Takim stwierdzeniem optymizm Premiera i jego ekipy studzi dr Kazimierz Sedlak. Jego zdaniem osiągnięcie pułapu, na jakim znajdują się obecnie najzamożniejsze państwa Unii Europejskiej będzie niezmiernie trudny. O ile w ogóle możliwy.
Obietnice polityków, że w ciągu kilku czy kilkunastu lat dogonimy UE, należy traktować z bardzo dużym przymrużeniem oka, a najlepiej włożyć je między bajki.
Dr Sedlak podkreśla, że samo liczenie procentów niewiele mówi o rzeczywistym wzroście wynagrodzenia w Polsce i w państwach, które planujemy dogonić. A tym samym nie wpływa to na zamożność Polaków.
Do zobrazowania posłużmy się jeszcze jednym cytatem z jego wypowiedzi:
Przykładowo przyjmijmy, że średnie wynagrodzenie w Niemczech wynosi około 12 tys. zł i rośnie co roku o 2 proc. a w Polsce 4,5 tys. PLN i rośnie o 5 proc. Jeżeli policzymy wartości nominalne, to okaże się, że niemiecka średnia wzrosła o 240 zł, a polska tylko o 225 złotych. Tak więc mimo założonej 2,5-krotnie większej dynamiki wzrostu, wynagrodzenie nominalne rośnie w Polsce wolniej niż w Niemczech.
Banki bez entuzjazmu o rozpędzaniu się Polski
Wielu ekonomistów sceptycznie ocenia przyszłe wzrosty PKB, a nawet zapowiadają spadki. Dla przykładu specjaliści z Credit Agricole oceniają, że wzrost polskiej gospodarki zatrzyma się w tym roku raczej na 4,2 proc. (pierwotnie prognozowano 4,4 proc). A w nadchodzącym roku przewiduje się 3,0 proc. zamiast zapowiadanego 3,5 proc. Dopiero 2021 ma być nieco lepszy.