Dwukrotna zmiana czasu z letniego na zimowy i z powrotem nie ma obecnie większego uzasadnienia. A jednak ten relikt początków XX wieku wciąż trwa. Unia Europejska od trzech lat próbuje z niego zrezygnować. Na przeszkodzie stoi fakt, że państwa członkowskie nie mogą się ze sobą dogadać.
Zmiana czasu to relikt dawno minionej epoki, w której przestawianie zegarków pozwalało oszczędzać energię
Zmiana czasu z zimowego na letni już w nocy z soboty na niedzielę. Po raz kolejny przestawiamy zegarki, tym razem śpimy o godzinę krócej. Wszystko dlatego, że na początku XX wieku wprowadzono taki zwyczaj po to, by oszczędzać energię. Dłuższy dzień latem nie wymaga oświetlenia, zimą zaś warto było „zachęcić” obywateli do wcześniejszego pójścia spać.
Czasy się zmieniają, technologia poszła do przodu. Zmiana czasu nie ma już żadnego uzasadnienia ekonomicznego. Ma wręcz jednoznacznie negatywny wpływ na niektóre branże, chociażby handel, transport, czy wszystkie te związane z hodowlą zwierząt. Właściciele psów doskonale wiedzą, że czworonogi trzeba często za każdym razem przyzwyczajać do nowych por spacerów czy karmienia.
Także ludziom zmiana czasu dwa razy w ciągu roku wywraca zegary biologiczne do góry nogami. Może prowadzić do szeregu poważnych konsekwencji zdrowotnych. Duńscy naukowcy odkryli chociażby, że sprzyja zachorowalności na depresję. Dodatkowo źle wpływa na metabolizm i najzwyczajniej w świecie irytuje ludzi. Warto przy tym zauważyć, że jest wiele państw na świecie, które w ogóle nie zaprzątają sobie nią głowy – takie jak Chiny, Rosja, Turcja, Indie, większość państw azjatyckich, afrykańskich i południowoamerykańskich.
Dlaczego więc po prostu nie pozbędziemy się raz na zawsze reliktu dawno minionej epoki i nie zrezygnujemy ze zmiany czasu? Jak się okazało, to wcale nie jest takie proste. Na przeszkodzie stoi prawo Unii Europejskiej, ściślej mówiąc bezterminowa dyrektywa z 2001 r. W Polsce zmiana czasu formalnie obowiązuje do 2021 r. w oparciu o stosowne rozporządzenie prezesa Rady Ministrów. Zgodnie z jego przepisami także w noc z 30 na 31 października będziemy przestawiać zegarki.
To państwa członkowskie swoim niezdecydowaniem sprawiły, że zmiana czasu zostanie z nami także w przyszłym roku
Trzeba przyznać, że Polska jest w awangardzie państw chcący, by zmiana czasu wylądowała na śmietniku historii. To między innymi nasi eurodeputowani zainicjowali przyjęcie przez Parlament Europejski rezolucji w tej sprawie. Warto wspomnieć: już w 2018 r. Komisja Europejska przygotowała specjalną dyrektywę, sprawą zajęła się Rada – a więc ministrowie państw członkowskich. I tu zaczęły się problemy.
Sęk w tym, że w Europie funkcjonują trzy różne strefy czasowe – i każde państwo musiałoby się zadeklarować, którą chciałoby zachować. Komisja Europejska chciała zostawić państwom członkowskim pełną dowolność w tej sprawie. Okazało się jednak, że przyjęcie założenia „każde państwo decyduje za siebie” byłoby stanowczo zbyt proste dla europejskich rządów. Rada uznała, że należy przyjąć jakieś odgórne wytyczne które państwo wyląduje w której strefie czasowej.
I tak właśnie decyzja w sprawie rezygnacji ze zmiany czasu została odłożona „na świętego nigdy”. Teoretycznie to właśnie noc z 27 na 28 marca miałaby być ostatnim przestawianiem zegarków w Polsce. Nasz rząd preferuje zachowanie czasu letniego. Państwa chcące zachować czas zimowy ostatnią zmianę czasu dokonywałyby w ostatnią niedzielę października.
Niechęć państw członkowskich do podjęcia jakiejkolwiek wiążącej decyzji oznacza jednak, że zmiana czasu najpewniej zostanie z nami także w 2022 r. Być może nawet dalej. O ile jednak Komisja Europejska nie zdecyduje się na zmianę dyrektywy i przeforsowanie jakiegoś rozwiązania problemu.
Okazuje się przy tym, że unijna biurokracja wcale nie jest taka niewydolna jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Rządy państw członkowskich niekoniecznie zaś radzą sobie dobrze nawet ze stosunkowo prostymi sprawami.