Życie ponad stan kosztuje. I to kosztuje bardzo dużo, o czym zapominają młodzi warszawiacy, którzy zaciągają pożyczki, byle tylko pójść na obiad ze znajomymi.
Metro Warszawa opublikowało całkiem ciekawy artykuł, przedstawiający tryb życia młodych ludzi, nieskłonnych do płacenia rachunków czy wywiązywania się z innych zobowiązań, za to mocno przekonanych co do tego, że życie na pokaz – wystawne i bogate – po prostu jakoś samo się opłaci.
W tym miejscu krótka dygresja. Jeśli jakąś lekcję z wychowania zapamiętałam najlepiej, to radę mojej mamy: nigdy nie żyj ponad stan. Obserwowałyśmy bowiem, jak ludzie wokół nas wpadali w spiralę długów, byle tylko chodzić w markowych ubraniach, kupować drogie kosmetyki, jeździć najnowszym samochodem. Zastaw się, a postaw się. Wskutek tego moja mama ubierała się na ciucholandach, kiedy nie było jej stać, kupowała tylko potrzebne pary butów, a zamiast perfum używała dezodorantu i mydła. Po otrzymaniu wypłaty na konto zawsze płaciła najpierw rachunki.
Pomyślicie: normalne życie, ludzie tak robią, szaleństwa to domena młodych. Otóż nie. Tak robią i starsi od nich, tacy, którzy chcieliby zasmakować lepszego życia niż to, jakie im dano. Ostatecznie przecież żyjemy tylko raz, nie wiemy, co będzie jutro, korzystajmy, póki możemy. Ludzie w każdym wieku zaciągają gigantyczne kredyty, żeby zaznać chociaż odrobiny luksusu.
Ale pomówmy o tych młodych Warszawiakach, którym tak bardzo spodobało się życie ponad stan.
Życie ponad stan
Młodym głupio jest przyznać przed zamożniejszymi znajomymi, że zwyczajnie ich nie stać. Część z nich zamiast zapłacić rachunki, wybiera wyjście do kina czy pójście na lunch, o pieniądze na mieszkanie proszą zaś rodziców. Rodzinie jednak nie przyznają się do faktu, że nie mają płynności finansowej, nie chcą też wracać do rodzinnego domu. Nie mogą pogodzić się z brakiem wygodnego, miejskiego życia, prawdopodobnie nie dociera do nich, że jeśli to dłużej potrwa, wpadną w ogromne długi. Z tego też powodu chodzą na drogie kolacje ze znajomymi, a później nie mają co jeść we własnym domu.
Udaje im się, póki co, bo mają karty kredytowe i zaciągają kolejne długi, odnawiają limity i debety, liczą, że wszystko się jakoś ułoży. Ale na kredyt nie da się żyć bez przerwy.
Przyznanie się innym oznacza, że wychodzi się na niedojdę. Na kogoś, kto nie potrafi sobie poradzić. Ale życie na pokaz kosztuje, pewnego dnia wszystkie banki upomną się o spłatę należności.
Można w tym momencie załamywać ręce i mówić, jacy to młodzi są niegospodarni. Ale przecież skądś wzięli te wzorce, przecież ktoś im pokazał, że można żyć na kredyt. Według danych BIK najmniej chętnie swoje zobowiązania spłacają osoby pomiędzy 35 a 44 rokiem życia. A łączny dług Polaków to ponad siedem miliardów złotych. I to nie jest wina chciwych banków, złośliwych kapitalistów, niewidzialnej ręki wolnego rynku… bo chociaż byt podobno określa świadomość, to jednak oprócz bytu mamy też niebyt, zapaść finansową i konieczność spłacania niekończącej się spirali długów. O czym łatwo zapomnieć, kiedy ma się te trzydzieści lat.