Jeden z problemów w stosunkach polsko-żydowskich jest taki, że na ogół reagujemy przesadnie albo w jedną, albo w drugą stronę. Albo – nawet gdy Izrael mówi o Polsce w taki sposób, że polscy dyplomaci powinni zareagować – udajemy, że nic się nie stało, albo wyrażamy opinie, które są oderwane od rzeczywistości. Wątpliwości wzbudziła jedna z wypowiedzi autorstwa prof. Jacka Bartyzela z UMK. Prokuratura uznała jednak, że wpis zawierający m.in. stwierdzenie „Żydzi to plemię żmijowate” mieści się w granicach krytyki dozwolonej prawem.
„Żydzi to plemię żmijowate”
Wszystko zaczęło się od wpisu zamieszczonego na Facebooku przez wykładowcę UMK, prof. Jacka Bartyzela. „Żydzi to plemię żmijowate, pełne pychy, jadu i złości”, napisał. Jego zdaniem obywatele Izraela nie są też „zdolni do okazywania wdzięczności, uważają natomiast, że wszystko im się należy”. Prokuratura wszczęła postępowanie. Zresztą nie tylko ona – sprawie postanowił przyjrzeć się także rzecznik dyscyplinarny Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Ostatecznie zdecydowano jednak o zawieszeniu sprawy na czas postępowania prowadzonego przez Prokuraturę Rejonową Toruń Centrum-Zachód.
Dozwolona prawem krytyka
Prof. Bartyzel przekonywał prokuraturę, że „nie zdawał sobie sprawy, że jego wpis będzie miał taki zasięg”. Ba, podobno twierdził, że nie wiedział, że jego wpisy są…widoczne dla innych. Prawdopodobnie chodziło mu o osoby spoza kręgu znajomych na FB.
Trzeba przyznać, że jest to tłumaczenie zgoła idiotyczne, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że wykładowca zamieścił go w mediach społecznościowych. Ponadto „krytyka” tego rodzaju i opinia tak silnie nacechowana emocjami raczej nie mogła nie wzbudzić zainteresowania internautów. Ponadto raczej większość osób ma jednak świadomość, które ich wpisy są widoczne dla wszystkich.
Pomijając jednak tłumaczenia wykładowcy, znacznie bardziej interesujące jest to, co przyjęła prokuratura. A przyjęła, że publikacja na prywatnym profilu stanowiła dozwoloną prawem krytykę. Pytanie brzmi jednak, czy w tamtym momencie prywatny profil wykładowcy był „zabezpieczony” i dostęp do wpisu mieli tylko jego znajomi, czy też „prywatny” był w tym kontekście, że nie był to np. „oficjalny fanpage” prof. Bartyzela. Wszystko przemawia jednak za tym, że wpisy na profilu wykładowcy mogli przeglądać wszyscy (skoro sam wykładowca był tym faktem zdziwiony).
Prokuraturę przekonało też podobno tłumaczenie profesora, że nie chciał nikogo obrazić, a jedynie – wyrazić oburzenie. Postępowanie zostało ostatecznie umorzone, a uczelnia czeka na pismo od prokuratury.
Mowa nienawiści w internecie
Polskie prawo zabrania nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych, karana jest także publiczna zniewaga grupy ludności ze względu na jej przynależność narodowościową, etniczną czy religijną. Problem polega jednak na tym, że jest to… stosunkowo rzadko karane. Zwłaszcza w internecie. Prokuratorzy wyraźnie nie chcą zajmować się sprawami tego typu. A to tylko zwiększa przyzwolenie na dokonywanie podobnych (lub znacznie bardziej drastycznych, np. nawołujących wprost do morderstw czy walki) wpisów.