Żywe karpie zniknęły ze sklepów w okolicach 2018 r. i od razu przyjemniej robi się w nich zakupy przedświąteczne
Okres przedświąteczny to dla większości z nas czas między innymi na zrobienie większych zakupów. Gdy chcemy kupić więcej towaru, wybieramy większe sklepy. Część z nas idzie do dyskontów, część do supermarketów. Połowa grudnia to też znakomity moment, by zaobserwować, jak bardzo zmienił się w Polsce handel przez ostatnie pół dekady.
Wydawać by się mogło, że najbardziej rzucającą się w oczy różnicą będą albo wyższe ceny, albo obecność kas samoobsługowych. Te pierwsze stanowią bolesny skutek kryzysu inflacyjnego 2022 i 2023 roku. Jeżeli zaś chodzi o kasy, to proces wypierania tych tradycyjnych nieco ostatnio wyhamował. Nie zmienia to faktu, że obydwie obserwacje są całkiem poprawne. Ja jednak wcale nie zamierzam się skupiać na wzroku, ale na zupełnie innym zmyśle. Polskie sklepy pachną bowiem zupełnie inaczej.
Nie mam też na myśli rozpylania zapachu świeżego pieczywa, by w ten sposób zachęcić klientów do większych zakupów. Zaryzykowałbym zresztą tezę, że "aromamarketing" nie jest w naszym kraju zbyt popularny. Chodzi mi o brak pewnego elementu, który jeszcze w poprzedniej dekadzie był świąteczną oczywistością w każdym większym sklepie. Z polskich supermarketów i dyskontów zniknęły żywe karpie.
O dziwo, zmiana w nastawieniu sieci handlowych tym razem nie wynikała z ogólnokrajowego zakazu narzuconego przez ustawodawcę. Ten ograniczył się jedynie do zapewnienia ogólnych zakazów uśmiercania zwierząt niezgodnie z wymaganiami stawianymi w ustawie o ochronie zwierząt oraz do konieczności zapewnienia żywym rybom ilości wody umożliwiającej oddychanie. Sprzedaż żywych karpi w sklepach praktycznie ustała ze względu na coraz większą dezaprobatę społeczną i presję wywieraną na handlowców.
Przełomowy wydaje się rok 2018. To właśnie wtedy ze sprzedaży żywych karpi zrezygnowali praktycznie wszyscy dzisiejsi główni gracze polskiego rynku: Biedronka, Lidl, Auchan. Kaufland dołączył do tego grona w 2020 r. Carrefour skapitulował w 2021 r. Warto wspomnieć, że między innymi Aldi i Netto nigdy nie miały żywych ryb w ofercie. Pytanie brzmi: co się dokładnie zmieniło?
Sprzedaż żywych ryb dla dużych sieci okazała się grą niewartą tych wszystkich problemów, które wywoływała
Nie da się ukryć, że z punktu widzenia dużych sieci sklepów, sprzedaż żywych karpi to logistyczny koszmar. Trzeba je przetransportować do sklepu w takiej liczbie, by odpowiadała zapotrzebowaniu klientów. Siłą rzeczy ryby potrzebują dostatecznej ilości wody, którą trzeba co jakiś czas zmieniać. Wiele to nie pomaga na uciążliwe zapachy. Karpie i tak pływają ściśnięte w swoim basenie i robią to, co robi każda żywa istota. Smród jest absolutnie zniechęcający dla klientów niezainteresowanych zakupem karpia, do tego lubi się nieść w pewnym obszarze dookoła.
Kolejną ewidentną niedogodnością okazuje się sam proces sprzedaży. Żywemu karpiowi, który miałby trafić do wanny swojego nabywcy i czekać w niej na swój koniec do Wigilii, trzeba zapewnić humanitarny sposób transportu. Plastikowa torba z wodą nie wydaje się najlepszym pomysłem. Zabijanie karpi na miejscu również okazuje się kłopotliwe. Trzeba zapewnić osobne pomieszczenie pozwalające na uśmiercanie ryby poza wzrokiem klienta, a już na pewno dzieci. Ten ostatni wymóg wynika wprost z zakazu ustanowionego przez art. 34 ust. 4 pkt 2) ustawy o ochronie zwierząt. Do tego samo zabijanie karpi niekoniecznie musi należeć do zadań, które pracownicy będą wykonywać z ochotą.
Sprzedaż żywych karpi w dzisiejszych realiach nie tylko źle pachnie, ale też źle wygląda. To jednak nie koniec problemów. Jak bowiem żywego karpia skasować na kasie samoobsługowej? Równocześnie zapotrzebowanie na ten specyficzny produkt z każdym rokiem słabnie. Okazuje się, że w świecie, w którym ryby różnych gatunków są stosunkowo dostępne, nie ma już większej potrzeby, by celebrować powojenną tradycję wymyśloną przez komunistycznych planistów.
Nie ma się więc co dziwić, że sieci handlowe zrezygnowały ze sprzedawania żywych karpi. Obrońcy praw zwierząt z pewnością są z tego powodu przeszczęśliwi. Mnie cieszy brak nieprzyjemnych zapachów uprzykrzających mi zakupy. Polacy zaś najwyraźniej nie tęsknią za tą tradycją. Gdyby było inaczej, sprzedawcy zapewne dostosowaliby się do potrzeb konsumenta.
Żywe karpie wciąż można kupić na lokalnych bazarach, bezpośrednio u hodowców i być może w jakichś mniejszych sklepach. Czy w tej sytuacji potrzebny nam w ogóle jest jakiś ogólnopolski zakaz? Prawdę mówiąc, w tym momencie nie robiłby on już większej różnicy.