Po śmierci na irańskiego generała Kassima Sulejmaniego napięcie ciągle rośnie. Iran obiecuje zemstę. Stany Zjednoczone również grożą i czynią swoim przeciwnikom kolejne afronty. Donald Trump deklaruje na Twitterze zamiar dokonania zbrodni wojennych. Szef Pentagonu dementuje słowa prezydenta. Tymczasem w reakcji Irak wyrzuca Amerykanów ze swojego terytorium.
Jeśli Amerykanie przeprowadzając swój zamach chcieli osłabić wpływy Iranu na Irak, to udało im się coś dokładnie odwrotnego
Nikt chyba nie spodziewał się, że przeprowadzony w zeszły czwartek zamach w Bagdadzie przyniesie cokolwiek dobrego. Z całą pewnością zabicie generała Kassima Sulejmaniego oraz Abu Mahdiego al-Muhandisa nie doprowadziło do osłabienia wpływów Iranu w Iraku. Nie zmniejszyło również zagrożenia dla obywateli Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników. Jest dokładnie na odwrót.
Pisaliśmy już na łamach Bezprawnika na temat przyczyn i możliwych skutków tego zdarzenia. Od tego czasu światowa opinia publiczna mogła dowiedzieć się kilku nowych informacji, bardzo ważnych dla zrozumienia co się teraz dzieje na Bliskim Wschodzie. Jak można się było spodziewać, kluczowym elementem układanki jest Irak.
Irakijczycy protestowali wcześniej przeciwko irańskim wpływom na swoje państwo. Na początku grudnia tamtejszy premier zrezygnował ze stanowiska, pod presją ulicy. Oczywiście, swoją funkcję będzie pełnić aż do momentu rozstrzygnięcia przedterminowych wyborów parlamentarnych. Wydawać by się mogło, że ten rząd nie zrobi już nic drastycznego.
Rząd w Bagdadzie zareagował nadspodziewanie drastycznie: Irak wyrzuca Amerykanów oraz resztę zachodnich żołnierzy
Teraz jednak, w związku z zamachem, zwołano specjalną sesję irackiego parlamentu. Ten uchwalił rezolucję wzywającą rząd do podjęcia działań zmierzających do zakończenia obecności cudzoziemskich wojsk. Innymi słowy: Irak wyrzuca Amerykanów. A przynajmniej daje im odczuć, że nie są w tym kraju już mile widziani.
Warto przy tym pamiętać, że zachodnie wojska są w Iraku od 2014 r. Pierwotnie Amerykanie opuścili ten kraj w 2011 r. Wrócili jednak, na zaproszenie tamtejszego rządu, by wesprzeć wysiłki w walce z Państwem Islamskim. Przede wszystkim mieli wykonywać zadania szkoleniowe. Trzeba pamiętać, że na miejscu jest także 200 polskich żołnierzy.
Trzeba przyznać, że Irakijczycy mają ku temu mocne powody. Z jednej strony Abu Mahdi al-Muhandis pełnił oficjalne funkcje w strukturach irackich sił zbrojnych. Milicje nie są tam tylko zbieraninami uzbrojonych bojowników – są także oficjalnie ujęte w ramy prawne. Pełnią niejako rolę odpowiednika naszych polskich Wojsk Obrony Terytorialnej.
Irak wyrzuca Amerykanów ze swojego kraju – czy zastąpią ich Chińczycy?
Samo przeprowadzenie ataku na lotnisko w Bagdadzie jest przy tym ewidentnym naruszeniem suwerenności Iraku. Amerykanie oczywiście nie spytali o zdanie swojego gospodarza. Przejmowanie się suwerennością państw Bliskiego Wschodu nie należy zresztą do zwyczajów regionalnych i światowych mocarstw działających w tamtym regionie. Trudno byłoby zresztą uzyskać jakąkolwiek formę aprobaty ze strony irackiego rządu.
Co znamienne: rezolucja przeszła, zgodnie z oczekiwaniami, głosami partii szyickich. Bardziej skłonni do proamerykańskiej postawy sunnici oraz Kurdowie wyszli z sali zamiast głosować przeciwko. Wiele to mówi o słabej pozycji USA w Iraku.
Z drugiej jednak strony, Irak wyrzuca Amerykanów niekoniecznie przy tym chcąc, żeby sobie od razu poszli. W końcu takie posunięcie oznaczałoby także odpływ zachodniego kapitału. Mogłoby również narazić samo państwo na retorsje ze strony Stanów Zjednoczonych. Waszyngton zresztą zaznacza, że na razie nie planuje wycofywać swoich żołnierzy z Iraku.
Dodatkowo odejście sił zachodnich daje szansę niedobitkom Państwa Islamskiego na wznowienie terrorystycznej działalności. Pewną ciekawostką może być oferta rządu chińskiego. Pekin jest gotowy udzielić Irakowi wsparcia wojskowego. Zwyczajowy sposób działania Chin pozwala przypuszczać, że Państwo Środka mogłoby także wypełnić lukę gospodarczą po Stanach Zjednoczonych i państwach europejskich.
Głównym architektem chaosu na Bliskim Wschodzie pozostaje Donald Trump i jego „stabilny geniusz”
W tym momencie warto wspomnieć o działaniach amerykańskiego prezydenta. Donald Trump w ostatnich dniach postanowił bez przerwy dolewać oliwy do ognia. Nie powinny nikogo dziwić zapowiedzi zdecydowanej reakcji na ewentualny irański odwet. Problemem jest skłonność Trumpa do przesady.
Prezydent nie przejął się zbytnio faktem, że Irak wyrzuca Amerykanów. Stwierdził, że żołnierze nie ruszą się ze swoich baz lotniczych na terytorium tego kraju, dopóki rząd w Bagdadzie nie zapłaci Stanom Zjednoczonym za ich budowę. W grę wchodzą nawet miliardy dolarów.
Swoim zwyczajem, na Twitterze ogłosił także, że jeśli Irańczycy zaatakują Amerykanów, to ci w odpowiedzi zaatakują 52 kluczowe obiekty. W tym także te „ważne dla irańskiej kultury”. Tym samym Donald Trump zapowiedział gotowość swojego państwa do popełnienia zbrodni wojennej, jaką jest niszczenie zabytków. Liczba jest nieprzypadkowa. Symbolizuje Amerykanów przetrzymywanych przez Iran po zajęciu ambasady w Teheranie w okresie rewolucji islamskiej.
Na słowa prezydenta zareagował szef Pentagonu, Mark Esper. Stwierdził, że Stany Zjednoczone będą stosować się do przepisów prawa międzynarodowego. Warto pamiętać, że państwo to poparło stosowną rezolucję Rady Bezpieczeństwa ONZ. USA ratyfikowało także Konwencję Haską z 1954 r.
Być może do eskalacji konfliktu by nie doszło, gdyby amerykańscy wojskowi pamiętali, jak Trump chciał zwalczać huragany
Trump starł się także z komisją spraw zagranicznych Izby Reprezentantów, także na Twitterze. Sprawa może wydawać się błaha, jednak dotyczy wręcz legalności działań prezydenta w kwestii zamachu na Sulejmaniego. Okazało się, że przeprowadzenie operacji nie było skonsultowane z Kongresem. Biorąc pod uwagę daleko idące skutki i drastyczną eskalację napięcia – zdaniem niektórych amerykańskich polityków – powinno być.
Prezydent oczywiście, w swoim stylu, napisał że posty w mediach społecznościowych to wystarczająca notyfikacja. Tymczasem oficjalny profil wspomnianej komisji uznał za stosowne przypomnieć Trumpowi, że nie jest dyktatorem. Kto miał rację? O ile wojna USA-Iran praktycznie rzecz biorąc trwa, o tyle to Kongres dysponuje wyłącznym prawem do jej wypowiadania. Problem w tym, że takie działania nie są od dawna praktykowane w polityce międzynarodowej.
Warto także wspomnieć o rewelacjach jakie o kulisach ataku na Sulejmaniego przedstawia New York Times. Wojskowi mieli przedstawić Donaldowi Trumpowi kilka dostępnych opcji reakcji na oblężenie amerykańskiej ambasady w Bagdadzie przez demonstrantów.
Załączyli także likwidację irańskiego generała jako opcję najbardziej ekstremalną. Ot, tylko po to, by pozostałe wydały się bardziej umiarkowane. Nikt nie przypuszczał, że prezydent wybierze likwidację Irańczyka. Z pewnością zapomnieli o niedawnym atomowym pomyśle Donalda Trumpa na walkę z huraganami.
USA i Iran na razie wymieniają między sobą groźby, uszczypliwości, czy po prostu zniewagi
Jakby tego było mało, Stany Zjednoczone zafundowały Iranowi kolejny afront. Minister spraw zagranicznych Iranu, Mohammad Dżawad Zarif, nie będzie mógł zabrać głosu na zgromadzeniu ogólnym ONZ. O ile sama organizacja dysponuje w Nowym Jorku eksterytorialną siedzibą, o tyle Irańczyk musiałby do niej najpierw dotrzeć. Z terytorium Stanów Zjednoczonych, które to odmówiły po prostu ministrowi wizy.
Irańczycy z kolei uznali amerykańską armię oraz departament stanu za organizacje terrorystyczne. Niektórzy mieszkańcy tego kraju deklarują nawet chęć zorganizowania zbiórki na nagrodę za głowę Donalda Trumpa. Ta miałaby wynosić 80 milionów dolarów.
O ile przyzwyczailiśmy się już do teatralnych z europejskiej perspektywy gestów ze strony bliskowschodnich przywódców, o tyle w całym konflikcie USA-Iran zadziwiające jest jak wiele zależy od woli jednego człowieka. Trzeba sobie uzmysłowić, że to Donald Trump odpowiada za jego eskalację. Od momentu zerwania umowy atomowej z Iranem, po dolewanie oliwy do ognia po zamachu na Sulejmaniego.