Alior Bank to elegancki, fajny bank, ale w ogóle nie kojarzy mi się z rynkiem kredytów hipotecznych. Za to jak już trafił do mojej świadomości w tym kontekście, to czuję się jak na wyjątkowo kiepskiej wyprzedaży w Biedronce.
Przy czym w Biedronce chodzi o to, że na przykład dają 3 szampony w cenie 2 albo – w nieco gorszym wypadku – trzeba szukać małego druczku i warunków promocji, bo ta tylko dla posiadaczy aplikacji. A tutaj jedynie chodzi o kredyt hipoteczny. Takie, wiecie, zobowiązanie na PÓŁ ŻYCIA.
Alior Bank z ofertą kredytu hipotecznego dla bezmyślnych
Firmy pożyczkowe, sklepy czy banki lubią wabić nieodpowiedzialnych finansowo ludzi promocjami typu „kup dziś, zapłać za trzy miesiące”. Niestety, najwyraźniej jakiś marketingowiec policzył sobie, że to działa. Ludzie chętnie kupują, nie mając pieniędzy, a potem po kwartale pojawia się problem, bo w sumie nowy telefon zdążył się już potłuc, a tu dopiero trzeba za niego zacząć płacić… Stosunek do takich ofert mam jednoznacznie krytyczny, ale jeszcze nie widziałem, żeby ktoś próbował je skalować na rynku kredytów hipotecznych.
Zainteresowanie kredytami hipotecznymi maleje. Powodów jest kilka, a jednym z nich jest oczywiście słaba kondycja ekonomiczna kraju, rosnące stopy procentowe i w konsekwencji fakt, że kredyty stały się po prostu drogie. Trzeba oddać bankowi znacznie więcej, niż jeszcze kilkanaście miesięcy temu. Dla wielu osób, które już teraz mają swoje kredyty, jest to zresztą nadal ogromne zaskoczenie.
W mediach możemy słyszeć, że Polacy są w szoku, dopiero odkrywają, że spłacają tak naprawdę głównie odsetki banku, a kapitał skończą spłacać za 30 lat. Tak oczywiście jest, co nie zmienia faktu, że 30 lat temu premierem Polski była Hanna Suchocka, prezydentem Lech Wałęsa, selekcjonerem Andrzej Strejlau, nie było w Polsce internetu i krzyżyk temu na drogę, kto chętnie pożyczy 0,5 miliona złotych na 30 lat, nie domagając się z tego tytułu racjonalnych odsetek.
Alior Bank wprowadza kredyt „Lekki start”
Alior Bank pochwalił się ostatnio ofertą kredytu „Lekki start”, którego założenia są absolutnie bezsensowne w przypadku kredytu hipotecznego – szczególnie biorąc pod uwagę, jak bardzo warunki kredytów zaskoczyły w ostatnich latach frankowiczów, a następnie złotówkowiczów.
Kredyt zakłada brak prowizji (to w porządku, chociaż banki generalnie często z niej rezygnują) i niską marżę przez pierwszy rok obowiązywania kredytu. Okres kredytowania to nawet aż 35 lat. I ja w pewnym sensie rozumiem co Alior Bank chciał zrobić. Intencje może i były słuszne: analitycy Aliora uznali, że w obecnej fatalnej kondycji ekonomicznej w Polsce nie można wykluczać ludzi, którzy chcą uzyskać kredyt, więc trochę sobie zetną marżę w pierwszym roku, a potem sytuacja na pewno się poprawi.
Ale co, jeśli się pogorszy? Kredyt „Lekki start” to kredyt ze zmienną stopą oprocentowania, który już z mocy umowy kredytowej, niezależnie od RPP drożeje po pierwszym roku od zaciągnięcia. Co więcej, Alior Bank domaga się 2,5% doli od każdej nadpłaty, które w dobie szalejącej inflacji powinny być przez banki promowane i premiowane. Nadpłacicie 10 000 złotych? 250 złotych musicie za tę przyjemność sprezentować bankowi.
Ten kredyt się powinien nazywać „jak dobić głupka po roku od zaciągnięcia kredytu”, a nie „lekki start”. A potem oczywiście standard – programy telewizyjne, Elżbieta Jaworowicz, „Pani redaktor, my nie wiedzieli, bank mówił, że inaczej nie mamy szans na kredyt, my nie czytali, bank kazał podpisać, my podpisali”…