Anne Applebaum. Atut czy nieudogodnienie w sprawowaniu polityki przez Radosława Sikorskiego?

Państwo Zagranica Dołącz do dyskusji
Anne Applebaum. Atut czy nieudogodnienie w sprawowaniu polityki przez Radosława Sikorskiego?

Gdy piszę te słowa, nie wiadomo jeszcze, kto zostanie kandydatem Koalicji Obywatelskiej na prezydenta. Tymczasem żona jednego z nich budzi samym swoim istnieniem kontrowersje wśród komentatorów i części polityków. Jednym chodzi o niechęć Anne Applebaum do Donalda Trumpa, innym związki z Partią Demokratyczną. Są też tacy, którym najwyraźniej przeszkadza jej żydowskie pochodzenie.

Naprawdę moglibyśmy przestać się w Polsce ekscytować się czyimś żydowskim pochodzeniem

Koalicja Obywatelska po raz kolejny postanowiła przeprowadzić w swojej formacji prawybory prezydenckie. Po raz kolejny jednym z „kandydatów na kandydata” jest Radosław Sikorski. Tak naprawdę wewnętrzne sondaże głównej partii koalicji rządzącej sugerują, że ma on niby nieco mniejsze szanse na wygranie wyborów od Rafała Trzaskowskiego, ale obydwaj powinni sobie poradzić z rywalem z PiS. Właściwie nic dziwnego, skoro w tej partii wyłanianie kandydata sprowadza się do zabiegania o łaskę prezesa Jarosława Kaczyńskiego.

Wydawać by się mogło, że prawybory w KO to tylko zabieg PR-owy, a w najlepszym razie jedynie rozgrzewka przed prawdziwym starciem. Okazuje się jednak, że budzą one większe emocje, niż powinny. Wszystko za sprawą żony Radosława Sikorskiego, Anne Applebaum. Znana dziennikarka nie zrobiła w tym celu dosłownie nic. Ot, istnieje. Nie przeszkadza to jednak polskim komentatorom i politykierom interesować się jej osobą dużo bardziej niż Małgorzatą Trzaskowską, Urszulą Brzezińską-Hołownią czy Agnieszką Mentzen.

Nie da się ukryć, że to trochę wina Moniki Olejnik. W wywiadzie z Radosławem Sikorskim powołała się na nieistniejący materiał Tygodnika Powszechnego, pytając o to, że dla członków KO problemem może być jego żona. Anne Applebaum jest bowiem Amerykanką pochodzenia żydowskiego. Sikorski dość przytomnie zauważył: „Ja bym powiedział, że jest już świecką tradycją, że pierwszymi damami powinny zostać osoby pochodzenia żydowskiego”. Podobne ma w końcu Agata Kornhauser-Duda.

Siłą rzeczy antysemityzm to w Polsce temat dość drażliwy. Wszyscy wiemy, że on na poziomie plemiennym cały czas istnieje. Spodziewalibyśmy się go jednak raczej w środowiskach mniej lub bardziej skrajnej prawicy. Problem okazał się na tyle poważny, że Sikorski wystosował nawet list do członków swojej partii. Zakończył go w następujący sposób.

Na koniec chciałbym się odnieść do tematu poruszanego przez niektórych dziennikarzy. Moja żona, Anne Applebaum, świadomie i dobrowolnie wybrała Polskę jako swój dom. Przyjęła polskie obywatelstwo i nauczyła się naszego trudnego języka. Nikt i nic jej tej polskości nie odbierze.

Trudno byłoby insynuować, że żona Radosława Sikorskiego w jakimkolwiek stopniu sprzyja Rosji i Putinowi

Prawdę mówiąc, postawiłbym tezę, że w przypadku Anne Applebaum akurat jej żydowskie korzenie są czymś najmniej istotnym. Kim właściwie jest żona Radosława Sikorskiego? Urodziła się 1964 r. w Waszyngtonie. Studiowała na prestiżowym uniwersytecie Yale, gdzie w 1986 uzyskała licencjat z historii i literatury. Magistrem stosunków międzynarodowych została w 1987 r. w London School of Economics.

Dziennikarką jest od 1988 r. Zaczynała jako korespondentka „The Economist” w Warszawie. Nikogo chyba nie zdziwi, że specjalizuje się w sprawach zagranicznych, ze szczególnym uwzględnieniem naszej części Europy. Pracowała także dla między innymi londyńskiego „The Spectator” oraz internetowego magazynu „The Slate”. Obecnie jest związana z „The Washington Post”. W 2004 r. otrzymała nagrodę Pulitzera za książkę „Gulag: A History”.

Za Radosława Sikorskiego wyszła w 1992 r. Mają dwóch synów: Aleksandra i Tomasza. Polskie obywatelstwo przyjęła w 2013 r. W 2012 r. została odznaczona przez prezydenta Bronisława Komorowskiego krzyżem oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Z pewnością znajdzie się ktoś, kto teraz dojdzie do wniosku, że pomijam fakt studiowania przez nią w Yale akurat historii ZSRR. Na studiach spędziła nawet rok w Leningradzie. To jednak również niezbyt istotny dzisiaj szczegół. Teoretycznie mieszkańcy szeroko rozumianego zachodu znani są z naiwnego podejścia do Rosji i komunizmu w wydaniu sowieckim. Rzecz jednak w tym, że Anne Applebaum do nich nie należy. Jest wręcz przeciwnie.

Anne Applebaum od co najmniej dwóch dekad w swojej działalności publicznej przestrzega przed Putinem, a więc także przed Rosją. Już w 2008 r. nazywała po imieniu i krytykowała „putinizm”. Akcentowała także powiązania pomiędzy rosyjskim dyktatorem a KGB. Przypomnijmy: to okres, kiedy nawet w Polsce ostrożność względem Putina wcale nie była czymś oczywistym. Siłą rzeczy, aneksja Krymu w 2014 r. była bardziej spełnieniem się jej ostrzeżeń niż jakimś momentem przełomowym w karierze. Nie wspominając nawet o inwazji z 2022 r.

Applebaum zajmuje się także dekonstrukcją oraz krytyką oligarchów i autokratów jako zjawiska, podobnie zresztą jak szeroko rozumianego nacjonalizmu. To z kolei prowadzi nas płynnie do kolejnego przedmiotu kontrowersji z nią związanych.

Anne Applebaum krytykuje także Donalda Trumpa, co niektórym bardzo się w Polsce nie podoba

Nie da się ukryć, że Anne Applebaum jest bardziej aktywna w amerykańskiej debacie publicznej niż w tej polskiej. Pewien dysonans poznawczy może się wziąć z tego, że w naszych krajowych realiach granica pomiędzy dziennikarzem a płatnym propagandzistą bywa czasem płynna. Applebaum bywała więc przedstawiana nad Wisłą jako niemalże doradczyni prezydenta Joe Bidena albo wręcz jako ktoś bezpośrednio związany z Partią Demokratyczną. Rzeczywiście, w 2016 r. otwarcie wspierała katastrofalną kandydaturę Hillary Clinton.

Już sam ten fakt miałby sprawić, że Radosław Sikorski jako prezydent nie byłby w stanie porozumieć się z Donaldem Trumpem. Sam zresztą raczej się nie hamował przed krytyką nowego amerykańskiego prezydenta. Czy rzeczywiście jest czego się obawiać? Zacznijmy od tego, że pomysły w rodzaju dymisji rządu z powodu wygranej Trumpa czy skandowanie jego imienia w Sejmie zakrawają na mentalny kolonializm. Brzmią zresztą szczególnie zabawnie w ustach dyżurnych piewców polskiej „suwerenności”.

Równocześnie nasza polska populistyczna prawica ma powody, by nie darzyć Anne Applebaum zbytnią sympatią. Nie bez powodu wspominałem o jej krytyce nacjonalizmu. Nie chodzi o to, by pastwić się nad klasycznymi środowiskami nacjonalistycznymi w Polsce w rodzaju ONR. Applebaum zwracała uwagę raczej na nacjonalistyczną międzynarodówkę, którą swego czasu uformować chciało między innymi nasze Prawo i Sprawiedliwość.

Jeżeli zaś chodzi o Donalda Trumpa, to rzeczywiście: prezydent otwarcie deklarujący autorytarne ciągotki padł ofiarą krytyki z jej strony. Anne Applebaum wskazywała przede wszystkim na skutki jego odwracania się od zobowiązań sojuszniczych USA na rzecz czysto transakcyjnych relacji podszytych izolacjonizmem. Główną osią sporu jest też bezpieczeństwo. Nawet po ostatnich wyborach wcale nie odpuszcza.

Trump chce zniszczyć siły zbrojne. Mam na myśli radykalną zmianę. I kto wie, czy nie pójdą za nimi agencje takie jak FBI czy Departament Sprawiedliwości.

Dziennikarka sugeruje także, że Donald Trump otoczył się osobami o – najdelikatniej rzecz ujmując – wątpliwych kompetencjach, które „Nie mają pojęcia, jak działają departamenty, którymi będą kierować. Są tam, aby osiągnąć cele Trumpa”. Śmiem twierdzić, że to i tak dość delikatna ocena. Z polskiej perspektywy wygrana Trumpa może nie być taka zła. Anne Applebaum przestrzega jednak, że jest on wymarzonym prezydentem USA dla Chin i Rosji.