Żyjemy w czasach, kiedy śledzenie naszych ruchów w sieci może być nawet bardziej niebezpieczne niż śledzenie nas w wersji fizycznej. Życie powoli przenosi się do sieci, mamy wirtualne pieniądze, wirtualne wydarzenia i wirtualnych przyjaciół. Stąd też nikogo nie powinno dziwić, że co jakiś czas pojawiają się informacje o aplikacjach, które są niebezpieczne i z pewnością nas śledzą lub wykorzystują zgromadzone przez nas dane w celach szpiegowskich.
Szpiegowanie dla obcego rządu, tworzenie map obiektów o dużym znaczeniu dla obronności kraju, czy wreszcie śledzenie każdego naszego kroku i drastyczne ingerowanie w naszą prywatność. To tylko kilka przykładowych ostrzeżeń, jakie pojawiają się w sieci. Często dotyczą one znanych i popularnych w danym momencie aplikacji mobilnych. Czy te ostrzeżenia są prawdziwe? Mówiąc szczerze – i tak i nie.
Aplikacje miały być wykorzystywane przez obcy rząd lub miały sprawdzać każdy nasz krok
Pamiętacie wszyscy fenomen gry mobilnej Pokemon GO? Dużo osób dawało aplikacji uprawnienia do korzystania z aparatu w telefonie, w związku z czym mogliśmy złapać pokemona, który siedział na przykład na głowie naszego rozmówcy (jeżeli tylko nakierowaliśmy na niego kamerę). W ten sposób gdzieś w sieci były widziane twarze. Były widziane również budynki i ich wnętrza (gdy poszukiwaliśmy pokemonów w trakcie wycieczek, poruszaliśmy się z włączoną aplikacją i aparatem). Dość szybko zaczęły pojawiać się doniesienia, że Pokemon GO to aplikacja szpiegowska, która zbiera dane, tworzy bazę twarzy, czy plany obiektów.
Innym przykładem jest rządowa aplikacja, spopularyzowana w 2020 roku, która miała zastąpić policjantów, kontrolujących czy dana osoba faktycznie stosuje się do zasad nałożonej na nią w związku z COVID-19 kwarantanny. Aplikacja wymagała m.in. udostępnienia lokalizacji, czy wykonania odpowiedniego, zleconego przez aplikację zadania (co również wiązało się z udostępnieniem określonych danych, w tym wizerunku). Tutaj również pojawiały się ostrzeżenia, że aplikacja w praktyce ma być wykorzystana do śledzenia obywateli.
Dziś śledzą nas praktycznie wszystkie aplikacje mobilne
Przykładów, kiedy straszono nas aplikacjami mobilnymi, które miały szpiegować nas (lub nasz kraj, oczywiście na zlecenie obcego rządu) było już wiele. Oczywiście takie informacje są jak najbardziej wskazane, ponieważ zwyczajnie większość z nas nie zdaje sobie sprawy, jak dużo danych o sobie (i nie tylko) udostępniamy, przez codzienne działania w sieci. Obecnie jednak, żeby mieć pewność, że nikt nas nie śledzi, musielibyśmy wrócić do starej Nokii 3310…
Korzystając ze smartfonów, czy tabletów, załatwiamy sprawy urzędowe, logujemy się w bankach, kontaktujemy się ze znajomymi przez media społecznościowe, zabijamy wolny czas grając w gry, czy pobieramy aplikacje, które mają ułatwić nam życie. Obecnie każdy jest w stanie zaprojektować szybko odpowiednią grafikę, czy obrobić zdjęcia z wakacji. Aplikacje przypominają nam o terminie naszej miesiączki, mówią, kiedy będziemy mieli dni płodne, pilnują, czy zapłaciliśmy rachunki, a także pomagają nam planować wydatki i spiąć budżet. Ułatwiają wiele, ale nie za darmo. I nie chodzi o pieniądze.
Pobierając dowolną aplikację, rzadko kiedy sprawdzamy, jakich żąda ona uprawnień. Zwyczajnie godzimy się na warunki korzystania z aplikacji i akceptujemy politykę prywatności, nawet nie czytając wielostronicowych elaboratów na temat pozyskiwania, przechowywania i udostępniania danych. Oczywiście robą tak wszyscy i nikomu (poza pechowcami, którzy w danej aplikacji podają za dużo danych, a ta okaże się finalnie niebezpieczna), nie dzieje się krzywda. Warto jednak mieć świadomość, jakie dane aplikacje mogą posiadać, przechowywać i udostępniać innym aplikacjom.
Nie uchronimy wszystkich naszych danych, jednak miejmy świadomość ile o nas wiadomo
Wchodząc w dowolną aplikację reklamowaną w mediach społecznościowych, możemy zobaczyć, że była pobierana tysiące lub nawet setki tysięcy razy. Sprawdzając, jakich danych wymaga od nas aplikacja, można złapać się za głowę. Aplikacje chcą naszej lokalizacji, danych o aktywności w aplikacjach, identyfikatory urządzenia, danych osobowych, czy nawet danych finansowych. Zwykle aplikacja informuje również o tym, że może te dane udostępniać innym aplikacjom.
Zwykle pobieramy takie aplikacje, nawet nie sprawdzając tego, jakie informacje zostaną przez nie zebrane. I to naprawdę nic złego – żyjemy w takich czasach, że o każdym (albo prawie każdym) w sieci można dowiedzieć się wiele. Jedynie powinniśmy mieć opór przed podawaniem w aplikacjach danych takich jak login, czy hasło do konta bankowego (lub do swojego profilu w mediach społecznościowych, czy konta e-mail), jednak pozostałe dane i tak prędzej, czy później o sobie udostępnimy (chyba że decydujemy się ich strzec i rezygnujemy z większości aplikacji). Miejmy jednak świadomość, jak dużo wie o nas „Internet” oraz jak bardzo tracimy swoją prywatność. Jeżeli się na to godzimy – nie ma problemu. Jeżeli jednak się nie godzimy, powinniśmy zacząć zastanawiać się, z jakich aplikacji korzystamy i co instalujemy na swoich urządzeniach mobilnych.
Śledzące aplikacje to nie fake news. To nie mitologia nowożytna. To fakty. Pamiętajmy jednak, że nie mówimy tutaj o jednej aplikacji, która zdaniem „ekspertów” została stworzona przez obcy wywiad i ma na celu zbadanie obiektów o znaczeniu taktycznym (chociaż nie jest wykluczone, że ktoś kiedyś na taki pomysł wpadnie i któraś aplikacja faktycznie zostanie przygotowana w takim właśnie celu, jednak obecnie większość danych i tak można znaleźć w Internecie, więc w praktyce chyba nie zmieni to zbyt wiele), ale o większość wykorzystywanych przez nas aplikacji.