Bezdzietni w Polsce nie mają lekko. Rodziny z dziećmi zasypywane są przez rząd pieniędzmi i uzyskują dostęp do specjalnie dla nich stworzonych benefitów. Kto za to wszystko zapłaci? Oczywiście osoby nieposiadające potomstwa ze swoich podatków. Tymczasem polityka „prorodzinna” oparta o rozdawanie pieniędzy w ogóle nie przynosi oczekiwanych rezultatów.
Zebrane razem wszystkie ukłony wobec rodzin z dziećmi sprawiają wrażenie zdecydowanej przesady
Przeszło rok temu napisałem felieton o tym, jak to prawa bezdzietnych w naszym kraju są ostentacyjnie wręcz lekceważone przez partię rządzącą. Od tego czasu właściwie niewiele się zmieniło. „Bombelkokracja” panująca w Polsce ma się znakomicie. Rząd co chwila znajduje nowe sposoby na wymyślanie benefitów dla rodzin z dziećmi.
Najnowszym przykładem jest projekt ustawy w sprawie zamrożenia cen prądu w 2023 r. Typowe polskie gospodarstwo domowe będzie mogło liczyć na zastosowanie tegorocznych cen pod warunkiem zmieszczenia się w limicie 2000 kWh rocznie. Rządzący ustanowienie akurat takiej wartości argumentują w następujący sposób:
Wielkość tego limitu jest zbliżona do mediany średniego zużycia energii w gospodarstwie domowym w roku 2020. Odpowiednio limit 2 MWh dotyczy także rekompensat dla przedsiębiorstw obrotu
Władza nie byłaby jednak sobą, gdyby przy okazji nie ustanowiła o połowę wyższego limitu dla posiadaczy Karty Dużej Rodziny. Teoretycznie ma to sens. Więcej domowników to więcej sprzętów domowych, a więc także większe zużycie prądu. Warto także odnotować, że osobny limit 2600 kWh rocznie dotyczyć będzie niepełnosprawnych.
Czemu więc się czepiam? Jak to zwykle bywa z różnymi aspektami polityki Prawa i Sprawiedliwości, problemem rzadko bywa jedna konkretna decyzja. Te zaczynają się w momencie, kiedy podobne decyzje zaczynają się ze sobą kumulować. Na przykład: nasze państwo stać było na jeden czy dwa ambitne programy socjalne, ale budowanie „polskiego państwa dobrobytu” przez niekontrolowane rozdawnictwo przyniosło nam inflację i zwiększoną opresję podatkową. Tak samo wygląda kwestia polityki rzekomo prorodzinnej.
Bezdzietni w Polsce mają łożyć na benefity dla rodzin. Państwo odmówiło im nawet bonu turystycznego
Mamy już w końcu 500 Plus, które bardzo szybko rozszerzono także na pierwsze dziecko. Wydawać by się mogło, że takie wsparcie powinno wystarczyć. Można by je nawet waloryzować, kiedy już spadek wartości pieniądza zaczął je zżerać. Tyle tylko, że rządzący ani myśleli na tym poprzestać. Świadczenia dla rodziców błyskawicznie się rozmnożyły. Pojawiło się 300 Plus, 400 Plus, 1000 Plus. Bezdzietni w Polsce nie mogli liczyć nawet na głupi bon turystyczny, bo rządzący uznali, że przykleją ten pomysł do programu Rodzina 500 Plus.
Gdy inflacja wymknęła się spod kontroli, Polacy zwrócili szczególną uwagę na obligacje Skarbu Państwa. W końcu oprocentowanie lokat w bankach wciąż nie nadąża za wzrostem cen. Okazuje się, że beneficjenci 500 Plus mają dostęp do specjalnej linii obligacji rodzinnych, które charakteryzują się nieco lepszym oprocentowaniem od pozostałych opcji.
Na co w tym samym czasie mogą liczyć bezdzietni w Polsce? Na to, że będą mogli dołożyć się do socjalnego dobrobytu rodzin z dziećmi. Oczywiście to nie tak, że same rodziny z dziećmi nie płacą żadnych podatków. One również współfinansują benefity, które otrzymują od państwa. Podobnie zresztą jak rodzice dzieci, które zdążyły skończyć 18 rok życia. Nie sposób jednak nie zauważyć, że ciężary utrzymania „polskiego państwa dobrobytu” rozkładają się bardzo nierównomiernie.
Konstytucyjne prawo do równego traktowania? Chyba przy ponoszeniu ciężarów polityki socjalnej
Teoretycznie art. 32 Konstytucji RP nakazuje władzom publicznym traktować wszystkich tak samo. Zakazuje równocześnie dyskryminowania kogokolwiek w życiu gospodarczym. Ktoś mógłby kontrargumentować, że art. 71 ustawy zasadniczej nakazuje państwu udzielać szczególnej pomocy rodzinom, zwłaszcza tym wielodzietnym. Owszem. Jest jednak małe „ale”: pomoc ta powinna być przeznaczona dla rodzin w trudnej sytuacji materialnej. Tymczasem polityka „prorodzinna” PiS wywróciła na głowie koncepcję redystrybucji, bo rządzący zdecydowali się nie uzależniać 500 Plus od dochodu.
Gdyby to wszystko przynosiło wymierne rezultaty w postaci wzrostu dzietności w Polsce, to można by jeszcze zagryźć zęby i przecierpieć dla większego dobra. Tymczasem Polki rodzą coraz mniej dzieci. Rzucanie pieniędzmi w rodziny nie działa. W gruncie rzeczy nigdy nie działało. Rządzący bardzo szybko zresztą zmienili śpiewkę i zamiast głosić hasła o „sytuacji demograficznej” przerzucili się na „stymulowanie popytu”. Gdy i to okazało się pobożnym życzeniem, zostało im już tylko „przywracanie godności polskim rodzinom”.
Po co więc utrzymywać kosztowne programy i zastanawiać się nad tym, jak dopiąć budżet bez nadmiernego zadłużania państwa? Dlatego, że to przynosi wymierne korzyści wyborcze. A przynajmniej tak się politykom wydaje. Nawet Platforma Obywatelska postanowiła przebrać się w szatki największych obrońców 500 Plus i ścigać się z PiS na socjalne obietnice. Koniec końców politycy przekupują nas naszymi własnymi pieniędzmi, więc co im zależy?