Nasze państwo ma jakąś niezdrową fiksacją na punkcie dzieci. To one stanowią punkt wyjścia do rozważań co się obywatelowi od państwa należy a co nie. Prawa bezdzietnych są notorycznie ignorowane. Można by śmiało stwierdzić, że oficjalną ideologią dzisiejszej Polski jest „Wszystko dla dzieci, nic bez dzieci, nic przeciwko dzieciom”.
W Polsce redystrybucja polega na zabraniu pieniędzy bezdzietnym, żeby dać tym, którzy dzieci mają
Rządy Zjednoczonej Prawicy upływają nam pod znakiem dość specyficznej fiksacji na punkcie dzieci. Tak się złożyło, że zdecydowana większość działań naszego państwa w ostatnich latach, czy nawet idei stojących za tymi działaniami, kręci się właśnie dookoła dzieci.
Sztandarowym programem rządzących jest niewątpliwie program Rodzina 500 Plus. Każde dziecko uprawnia rodziców do odebrania od państwa co miesiąc 500 zł. Roczny koszt 500 Plus to ok. 41 miliardów złotych. To jakieś 10 proc. rocznych przychodów naszego państwa. Sam program nie przyniósł upragnionej trwałej poprawy dzietności. Jego dobroczynny wpływ na konsumpcje jest co najmniej wątpliwy.
Można by pokusić o stwierdzenie, że wywalamy mnóstwo pieniędzy w błoto. Gdyby nie jeden szczegół w postaci ostatniego argumentu rządzących, tego „godnościowego”. Przywracanie godności polskim rodzinom sprowadza się do klasycznej redystrybucji. Różnica jest taka, że nie chodzi o transfer pieniędzy od bogatych do biednych, tylko od bezdzietnych do dzieciatych. Kto w końcu odmówi dziecku?
500 Plus to wcale nie jedyny tego typu przypadek. Być może część naszych czytelników pamięta jeszcze bon turystyczny. To niezbyt udana inicjatywa mająca ożywić polską turystykę w trakcie pandemii. Do tej pory wykorzystano jakieś 25 proc. przewidzianych na ten cel środków. Program jednak dalej trwa – bon można wykorzystać do 31 marca 2022 r.
Pierwotnie bon turystyczny miał być skierowany do pracowników. Rządzący jednak uznali, że wyjdzie za drogo i postanowili powiązać go ściśle z 500 Plus. Bezdzietni po raz kolejni musieli obejść się smakiem. W tym konkretnym przypadku może to i lepiej. Zachęcanie Polaków do podróżowania po kraju w trakcie pandemii nie było zbyt rozsądnym pomysłem.
Spory o „ideologię LGBT” i aborcję to tak naprawdę doskonałe przykłady na to, jak mało dla państwa znaczą potrzeby i prawa bezdzietnych
Prawa bezdzietnych państwo ignoruje także w innych aspektach swojego funkcjonowania. Skoro dzietność stanowi nadrzędny sens egzystencji, to i osobom niemogących dorobić się dzieci można odmówić choćby i symbolicznych ustępstw potencjalnie mogących ułatwić życie. O czym mowa? O walce Zjednoczonej Prawicy ze społecznością LGBT. Odłóżmy na chwilę na bok kwestie religijne – szalenie przecież w tym sporze istotne.
Rządzący twierdzą, że nie walczą z ludźmi, lecz ze złowrogą ideologią. Załóżmy na moment, że jest tak, jak mówią. Nic nie stoi na przeszkodzie, by osobom nieheteroseksualnym umożliwić jakąś, niech już będzie: niebędącą małżeństwem, formę zalegalizowania związku. Pada wtedy argument ostateczny: ale z takich związków nie ma dzieci, więc to nie jest rodzina. A skoro tak, to państwo nie musi kiwnąć palcem na rzecz swoich obywateli.
Jakby tego było mało, sam prezydent Andrzej Duda zaproponował zakaz adopcji dzieci przez pary jednopłciowe. Wciąż wtóruje mu skądinąd Ministerstwo Sprawiedliwości. Wszystkie pomysły zmierzające do represjonowania grup żyjących w sposób, który nie podoba się rządzącym, można sprowadzić do argumentu o dzieciach.
Sprawa aborcji również kręci się tak naprawdę dookoła dzieci. W dość oczywisty sposób: dla ultrakonserwatystów aborcja to zabójstwo „dziecka nienarodzonego”. Fiksacja na punkcie dzieci wyjaśnia, dlaczego wszelkie konstytucyjne prawa matki są ignorowane przez władzę ustawodawcą, wykonawczą, Trybunał Konstytucyjny i całe dekady polskiej nauki prawniczej. Cóż może być ważniejszego, niż dzieci?
Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro opisał szczegóły zbrodni na trzylatce w piątek na Twitterze. Co istotne dla naszych rozważań: w ramach swojego zwyczajowego „szeryfowania” zażądał od swoich prokuratorów zmienienia kwalifikacji czynu na zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Opis sprawy, jakkolwiek bulwersującej i na wskroś tragicznej, nijak na szczególne okrucieństwie w rozumieniu prawa karnego nie wskazuje. Ofiarą było jednak dziecko – a więc Ziobrze najwyraźniej wolno.
Dzieci stanowią słaby punkt Polaków – nic więc dziwnego, że policy prawicy uderzają w niego raz po raz dla zdobycia i utrzymania poparcia
Warto także przypomnieć spot Ministerstwa Zdrowia o królikach z 2017 r. Wówczas resort chciał przekonać Polaków, by rozmnażali się – jak przysłowiowe króliki. Oczywiście, walka z zaburzeniami płodności w dzisiejszych czasach to bardzo ważna kwestia. Problem w tym, że wymowa samej kampanii została odczytana jako zachętę do „robienia dzieci”.
Za ciosem idzie minister edukacji, Przemysław Czarnek. Zapowiedział niedawno, że priorytetem polityki oświatowej będzie… wychowanie do życia w rodzinie. Wreszcie państwo zacznie na poważnie uświadamiać młodych ludzi co do kwestii związanych z seksualnością w sposób zgodny z osiągnięciami współczesnej nauki? W żadnym wypadku. Minister dość precyzyjnie określił priorytety: „małżeństwo, jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo, rodzicielstwo jest po prostu przejawem naszej solidarności z przyszłymi pokoleniami„.
Trudno o lepsze podsumowanie kluczowej ideologii współczesnej Polski. „Wszystko dla dzieci, nic bez dzieci, nic przeciwko dzieciom”. Teoretycznie rządzący najgłośniej mówią o polskich rodzinach. Tak naprawdę jednak chodzi im wyłącznie o dzieci. To ich posiadanie nadaje, zdaniem polityków Zjednoczonej Prawicy, sens egzystencji człowieka. Jeżeli masz dzieci, możesz uzyskać od państwa rozmaite przywileje. Potrzeby i prawa bezdzietnych znajdują się daleko poza spektrum zainteresowań rządzących.
Pytanie jednak: dlaczego politykom tak zależy akurat na dzieciach? Trudno tak naprawdę znaleźć jakieś w pełni racjonalne wytłumaczenie. Względy demograficzne są oczywiście ważne – rządzący jednak wiedzą doskonale, że zbudowany przez nich system zachęt do dzietności nie działa. To zresztą nie tak, że niska dzietność automatycznie oznacza dla Polski katastrofę. Próby „krzewienia tradycyjnych wartości” poprzez szkołę i górnolotne hasła skutkują głównie kolejnymi rocznikami młodych wyborców Konfederacji.
A może po prostu państwo skupia się na dzieciach dlatego, że to Polakom się to podoba? Dzieci stanowią nasz słaby punkt, to wynika zarówno z ludzkiej psychiki, jak i specyfiki polskiej kultury. Dzieciom wolno więcej, do tego dorośli powinni je chronić przed różnej maści niebezpieczeństwami. Dlatego tak łatwo politykom szczuć współobywateli na rozmaite zagrożenia – wystarczy zasugerować, że „ta wstrętna ideologia” szkodzi dzieciom.
Skoro zaś to tylko wykorzystywanie słabości własnych wyborców dla politycznych celów, to wszystko jest w porządku. Przynajmniej dopóki politycy nie zaczną sami wierzyć w swoją propagandę. Niestety, istnieje wiele przesłanek sugerujących, że prawica już dawno to zrobiła.