Patrząc na sytuację gospodarczą Polski trudno nie być w tym momencie pesymistą. Nawet przy założeniu, że antyinflacyjne działania rządzących przyniosą jakiś skutek, to i tak zobaczymy go najszybciej za kilka miesięcy. Inflacja długo jeszcze nie spadnie, to oznacza że ceny w 2022 roku będą systematycznie rosły. A to wcale nie koniec problemów.
Powiedzmy to wprost: w tym roku inflacja prawdopodobnie nie spadnie. Jeśli się ustabilizuje w miarę szybko, to już będzie sukces
Wchodząc w rok 2021 po pierwszych doświadczeniach związanych z epidemią koronawirusa myśleliśmy sobie, że gorzej już raczej nie będzie. Teraz jesteśmy na samym początku roku 2022 i chyba wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że łatwo nie będzie. Delikatnie rzecz ujmując.
Tak się bowiem zdarzyło, że pandemia przyniosła ogólnoświatowy kryzys i szalejącą inflację. Niektóre państwa radzą sobie lepiej, inne gorzej. Polska, niestety, znajduje się raczej w tym drugim gronie. Owszem, państwa bałtyckie borykają się z inflacją już dwucyfrową. Gospodarka Turcji z kolei na naszych oczach zaczyna się sypać. Marna to jednak pociecha.
Inflacja w grudniu zeszłego roku wyniosła 8,6 proc. Według analityków Banku Pekao będzie prawdopodobnie rosła do połowy roku. Nie spadnie zaś być może nawet do roku przyszłego. To zaś oznacza, że powinniśmy przyzwyczaić się do rosnącej drożyzny. Być może chleb po 10 zł jeszcze nam nie grozi, jednak trudno przewidzieć jakie długofalowe skutki będzie miał szereg niesprzyjających czynników, jakie można dostrzec już teraz.
Ceny w 2022 roku będą kształtować w dużej mierze ceny wszelkiej maści nośników energii: paliwa, prądu, węgla, gazu. Stopniowe uwalnianie cen tego ostatniego surowca, w połączeniu z wyjątkowo wysoką jego ceną na światowych rynkach, przyniósł w skrajnych przypadkach nawet kilkusetprocentowe podwyżki. Dotyczy to przede wszystkim tak zwanych taryf biznesowych.
Liczba powodów, dla których ceny w 2022 roku będą rosły, robi się właściwie z każdym tygodniem coraz dłuższa
Ktoś mógłby powiedzieć, że to żaden problem. Zapłacą przecież przedsiębiorcy, a nie zwykłe gospodarstwa domowe. Problem jednak w tym, że drastyczne zwiększenie kosztów działalności siłą rzeczy musi się przełożyć na ceny oferowanych towarów i usług. Rosnące ceny elektryczności tymczasem stanowią właściwie jeden z powodów inflacyjnego kryzysu w Europie i na świecie. Przynajmniej ceny paliw na stacjach benzynowych jakoś udało się ustabilizować.
Przedsiębiorców w ogóle rząd nie rozpieszcza. Jakby mało było cen nośników energii, to jeszcze dochodzą koszty związane z budowaniem polskiego państwa dobrobytu. Polski Ład zaliczył bardzo kiepski start, przez niektórych internautów uważany za najgorszą polską premierę od czasów gry Cyberpunk 2077. Czyli w zasadzie od niedawna. Skalę problemu unaocznia jednak dysonans pomiędzy szumnymi zapowiedziami rządzących a smutną rzeczywistością. Większość Polaków miała zarabiać więcej, tymczasem okazało się, że wiele grup zawodowych zarabia mniej. Do tego dochodzi zamieszanie z PIT-2.
Rządzący oczywiście próbują łatać zarówno Polski Ład, jak i inflację. Niestety, można śmiało założyć, że podjęte przez nich kroki nie są w stanie szybko uzdrowić sytuacji. O ile w ogóle są. W skład tarczy antyinflacyjnej wchodzą obniżki podatków, którymi obłożona jest elektryczność, paliwo, gaz, czy nawet żywność. Problem w tym, że część z tych obniżek będzie w gruncie rzeczy ledwo dostrzegalna. O „dodatku osłonowym” nie ma właściwie co mówić, bo to świadczenie przeznaczono dla najuboższych. A więc, siłą rzeczy, większość Polaków nie zobaczy nawet złotówki.
Jaki to ma związek z przedsiębiorcami i tym, w jaki sposób będą kształtować się ceny w 2022 roku? Polski Ład przysporzył im dodatkowych problemów, chociażby poprzez wprowadzenie jeszcze większej dozy chaosu związanego z rozliczaniem podatku PIT i składki zdrowotnej. Sami przedsiębiorcy często zresztą łapią się nie tyle na ulgę dla klasy średniej, co do grona tych, którzy mieli socjalne Eldorado sfinansować. Podwyżki stóp procentowych w celu zwalczania inflacji oznaczają zaś rosnące raty kredytów.
Wskazywanie winnych gospodarczych tarapatów Polski nie sprawi niestety, że wyjdziemy ze spirali inflacyjnej
To oznacza, że możemy spodziewać się w tym roku bardzo silnych i licznych efektów drugiej rundy. Chodzi o rozmaite powody, dla których przedsiębiorcy rekompensują sobie rosnące koszty spowodowane przez inflację poprzez dalsze podnoszenie cen. Pracownicy zarabiają mniej przez Polski Ład i domagają się podwyżek, rośnie płaca minimalna, rosną ceny u dostawców, drożeje paliwo, koszty prowadzenia działalności lawinowo rosną. A jeszcze samemu trzeba jakoś żyć, robić zakupy, wyżywić własne rodziny.
Oczywiście, z pewnością niedługo usłyszymy, że to wszystko wina Donalda Tuska, Niemiec, Unii Europejskiej – dosłownie każdego, tylko nie obozu Zjednoczonej Prawicy. Tego samego, który podobno rządzi od sześciu lat. Co prawda nikt nie zmuszał rządzących do wypuszczania bubli prawnych w ustawach podatkowych. Nikt nie kazał im zmieniać kontraktów gazowych z Rosją na mniej odporne na szok cenowy. Nie musieli również przepuszczać kolejnych budżetów na rekordowy polski socjal. Do których to budżetów, taka ciekawostka, trafiają przecież dochody z tego straszliwego systemu handlu emisjami.
Można się długo spierać zakres i skalę odpowiedzialności rządu za kłopoty, w których teraz się znajdujemy. Bynajmniej jednak nie chodzi o to, żeby punktować tutaj rządzących. Bo w gruncie rzeczy co to teraz za różnica, czyja to wina? Ceny w 2022 roku od tego nie zmaleją, inflacja nie zacznie spadać. Wskazanie winowajcy sytuacji ekonomicznej Polski nijak nie poprawi. Zwłaszcza, że jeszcze potem trzeba by go rozliczyć – co ani jednej ani drugiej stronie politycznego sporu coś nigdy nie szło.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że tanio już było. Jedyne co teraz można zrobić, to urządzić się w tej niezbyt eleganckiej części ciała, w której tkwimy po uszy. Rolą polityków zaś w tym momencie jest „tylko” przestać pogarszać sytuację swoimi wyskokami i „genialnymi planami”. Bo inaczej rzeczywiście będziemy płacić 10 zł za chleb i 25 zł za jajka.