Wszyscy patrzymy na coraz gorsze wiadomości ze świata gospodarki. Na pewno łapiemy się za głowy, ale zaraz za tym przychodzi pytanie: czemu bezrobocie nie rośnie? I czy przypadkiem nie jest tak, że i na rynku pracy czeka nas katastrofa? Postaramy się wyjaśnić.
Inflacja, fatalny stan finansów publicznych, kryzys energetyczny. Informacje o tych problemach bombardują nas każdego dnia. Pojawiają się też pierwsze newsy o większych zwolnieniach, na przykład w firmach produkcyjnych. Jednak bezrobocie nie rośnie. Rząd właśnie podał, że w październiku wyniosło ono raptem 5,1 proc. A w takiej Wielkopolsce bez pracy jest raptem 2,8 proc. osób.
Tyle że rządowe statystyki opierają się głównie na ludziach zarejestrowanych w urzędach pracy. Tymczasem Eurostat podaje, że stopa bezrobocia we wrześniu w Polsce wyniosła 2,6 proc. Oznacza to tyle, że w Polsce obecnie każdy, kto chce pracować, ten prace znajdzie. I to raczej szybko.
Wydaje się to nielogiczne. Rosnący kryzys i minimalne bezrobocie? Oto kilka przyczyn.
Najpierw ta najbardziej oczywista
Po prostu polska gospodarka jest ciągle w bardzo dobrej formie. Staliśmy się fabryką Europy i centrum usługowym Europy. Nie staliśmy się jeszcze centrum technologicznym Europy, ale i sektor IT rozkręcił się u nas naprawdę świetnie.
Większym problemem niż bezrobocie jest u nas… liczba wakatów. Szacuje się, że jest ich ok. 150 tys. Nasz rynek wchłonął wielu imigrantów z Ukrainy, jak i z innych krajów. I ciągle nie można go zaspokoić. Nawet więc jak jakieś duże firmy zwalniają, to inne ciągle mają problem z liczbą rąk do pracy. Ergo – bezrobocie pozostaje niskie.
O tym, czemu nasza gospodarka radzi sobie ciągle nieźle, można pisać książki. Na pewno pomagała nam nasza przedsiębiorczość, chęć do pracy czy ciągle stosunkowo niskie koszty zatrudnienia. NBP pomógł natomiast rozkręcać gospodarkę utrzymującymi się bardzo długo minimalnymi stopami procentowymi. Tak, efektem tego jest wysoka dziś inflacja. Ale przez to też gospodarka się długo rozwijała.
Czemu bezrobocie nie rośnie? To nie lata 90.
Myśląc o bezrobociu, wielu z nas przypomina sobie sytuację sprzed dwóch dekad. Stopa bezrobocia potrafiła przekraczać wtedy 20 proc., a sytuacja wielu osób była po prostu beznadziejna. Trauma tamtych lat zresztą ciągle unosi się nad naszą polityką. Gdy Jarosław Kaczyński mówi, że wysokie bezrobocie jest największym dramatem, jaki można sobie w gospodarce wyobrazić, to nawiązuje właśnie do tamtych czasów.
Czy można się spodziewać powtórki z tamtej sytuacji? Wykluczyć nie można, ale jest to jednak bardzo mało prawdopodobne. Ówczesne gigabezrobocie było bowiem wynikiem dość wyjątkowego splotu dwóch czynników – transformacji ustrojowej i bardzo wysokiego wyżu demograficznego. Jednym słowem – gospodarka przechodziła z trybu „planowego” na kapitalistyczny – a ten wstrząs spowodował zamknięcie setek fabryk czy zakładów. Na to nałożył się gigantyczny wyż, więc na jedno stanowisko były tłumy chętnych.
Dziś nasza gospodarka jest osadzona w trybie „rynkowym”, jesteśmy w Unii – a wyż demograficzny daleko za nami. Niskie bezrobocie to też zapewne efekt czynników kulturowych. W latach 90. wielu zwolnionych robotników się załamywało bądź szło protestować. Dziś pracownicy mają jednak zupełnie inną mentalność, są nieporównywalnie bardziej elastyczni.
Wszystko to sprawa, że gospodarka się zacina, ale bezrobocie ciągle jest minimalne. Trudno przewidzieć, jak rozkręci się kryzys. Jeśli będzie naprawdę głęboki, zapewne stopa bezrobocia się powiększy. Pewnie będzie też po prostu trudniej znaleźć lepszą pracę. Na razie jednak możemy zakładać, że bazowy scenariusz jest taki, że będą do nas dochodzić coraz gorsze wiadomości na temat gospodarki – ale akurat nie będą one dotyczyć rosnącego szybko bezrobocia.