Starsza parafianka – emerytka – dostała wezwanie do zapłaty od Rady Parafialnej i Ekonomicznej w swoim probostwie. Prosi się od niej, żądając, żeby obowiązkowo wpłaciła dobrowolną składkę, bo ksiądz nalicza zaległości w kartotece rodzinnej.
Żart o tym, że „co łaska, ale nie mniej niż pięćset złotych” nie jest tylko leciwy, ale już nieśmieszny. Problem w tym, że jakoś ciągle aktualny. To zwykle oczywiste, że wierni parafianie w jakiś sposób dokładają się do swojego kościoła, pomagając finansowo w remontach czy zakupie nowych rzeczy. Dopóki jest to wpłata dobrowolna, będąca skądinąd przecież trawestacją wdowiego grosza (ważne jest, by dawać z sercem), wszystko gra. Problem w tym, kiedy parafia robi się nadto przedsiębiorcza. Na przykład zaczyna wysyłać listy do wiernych, żądając opłat. Natrafiłam właśnie na – chyba – najbardziej ironiczną „prośbę” o datki. Uwaga, jazda bez trzymanki.
Czy muszę płacić na Kościół?
Pewien internatura opublikował na Facebooku list, który jego matka – emerytka – dostała od Rady Parafialnej i Ekonomicznej (siiiic!) swojego probostwa. List zaczyna się od słów „Serdeczna prośba!”, ale wierzcie mi, z samą prośbą nie ma wiele wspólnego. Rada oznajmia, że przejęła zarząd nad finansami parafii, w związku z czym prosi grzecznie o uregulowanie należności za rok 2011, 2013, 2015 i 2018. Proboszcz ma bowiem, tłumaczą ekonomiści spod znaku krzyża, wielkie plany inwestycyjne. W związku z tym każda rodzina, która nie wywiązuje się z dobrowolnego obowiązku (siiiiic!) wpłaty, będzie obciążona kwotą dwóch złotych za każdą niedzielę. Czyli sto złotych w skali roku. Słowem, pani emerytka zalega z kwotą aż czterystu złotych. Ciekawe, co się stanie, gdy ich nie uiści. Porazi ją grom z jasnego nieba, czy może dostanie sądowe wezwanie zapłaty? Wygonią ją z ławki podczas mszy? A może przyjdzie komornik-ministrant?
Ta sama Rada Parafialna i Ekonomiczna grzecznie prosi o to, aby przychodzić do kancelarii parafialnej w poniedziałki, bo wtedy ksiądz ma dyżur. Widzicie, zmyślny ksiądz prowadzi rodzinną kartotekę, w której notowane są zaległości. To byłaby straszna infamia, gdyby w kartotece rodzinnej wyszczególniono, że pieniążki nie zostały zapłacone. Ale to nie koniec formalności. W kancelarii trzeba przedłożyć księdzu otrzymane pismo, by mógł je okazać potem Radzie Parafialnej i Ekonomicznej. Za potwierdzenie uregulowanych zobowiązań posłuży pisemne podziękowanie księdza proboszcza.
Przymuszony pacierz do Nieba nie idzie
Nawet nie wiem, czy się śmiać, czy płakać, kiedy widzę coś takiego. Jeśli parafianka jest emerytką, dostaje nędzne grosze, musi do tego opłacić rachunki i próbować jeszcze przeżyć, to sto złotych jest dla niej naprawdę sporą sumą (a kto przymusza do wdowiego grosza, ten jest podlec straszliwy). Ale nawet, jeśli dostawałaby i więcej pieniędzy, to cóż z tego? Czy Kościół Katolicki w Polsce nie powinien przyjrzeć się takiemu procederowi? To przecież odstraszanie potencjalnych wiernych od uczęszczania do świątyni. Panu Bogu wszystko jedno, czy wrzuci się na tacę złotówkę czy pięć stów. Zależy mu na miłości i przestrzeganiu przykazań wiary, nie na kolejnej sięgającej do nieboskłonu świątyni czy jeszcze jednym szkaradnym posągu papieża Polaka w wersji Batman Po Przejściach. Wszystko mu jedno, czy rabatki przed kościołem będą wyplewione, czy nie. Problem jednak w tym, że zwłaszcza starszym ludziom część przedsiębiorczych księży wbija do głowy, że Dzieciątko Jezus się cieszy, kiedy Dom Boży dostanie nowe witraże. A ponieważ są oni wychowani w pokorze i posłuszeństwie, wierzą w to wszystko.
Pismo wygląda – jak zresztą sami możecie sprawdzić pod podanym wyżej linkiem – na autentyczne. A to oznacza wstyd i sromotę, ale nie dla emerytki, ale dla Rady Parafialnej i Ekonomicznej. Może zajęliby się zbiórką dla naprawdę potrzebujących? Zrzutką na Caritas albo Polski Czerwony Krzyż? Jestem pewna, że to znacznie bardziej spodobałoby się Panu Bogu.