CNN zwraca uwagę, że jakikolwiek pokój w tym konflikcie musi dotyczyć także kwestii granic. A te, w obecnej sytuacji, to tykająca bomba.
Scenariusz wymiany terytoriów
Trump już w ubiegły piątek zasugerował, że zawieszenie broni mogłoby wiązać się z „pewną wymianą terytoriów”. Nie sprecyzował jednak, co dokładnie ma na myśli. Ukraina kategorycznie odrzuca jakiekolwiek oddawanie swojej ziemi. Rosja formalnie też. Ale między deklaracjami a zakulisowymi negocjacjami bywa przepaść.
Jedna z propozycji, o której w kuluarach mówi się od kilku dni, zakłada oddanie Rosji całej wschodniej części Doniecka oraz Ługańska, czyli Donbasu, w zamian za rozejm. Problem w tym, że front w Donbasie w ostatnich dniach nie stoi w miejscu - rosyjskie wojska posuwają się naprzód, co jeszcze bardziej utrudnia ewentualne „zamrożenie” linii frontu.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Polityczny koszmar dla Zełenskiego
Dobrowolne oddanie Donbasu byłoby dla Wołodymyra Zełenskiego politycznym samobójstwem. Wyobraźmy sobie – dziesiątki tysięcy cywilów i żołnierzy musiałoby w kilka tygodni opuścić domy, często po latach oporu. Wielu by odmówiło, a samo logistyczne przeprowadzenie takiej operacji graniczyłoby z niemożliwością. A wszystko to w czasie, gdy Rosja prowadzi letnią ofensywę i zdobywa kolejne skrawki ziemi. W rozmowie z Piotrem Zychowiczem analityk Jacek Bartosiak zasugerował nawet, że Zełeńskiego najchętniej pozbyliby się sami Amerykanie, gdyż jego upór i walka o polityczny byt utrudnia negocjacje.
Co mogłaby „oddać” Rosja?
Na pierwszy rzut oka - niewiele. Kreml kontroluje wąskie pasy terenu przy granicy na północy, w rejonach Sum i Charkowa. Putin nazywa je „strefami buforowymi”, ale dla Kijowa to wciąż ukraińska ziemia. Trudno je więc traktować jako równoważną „kartę przetargową”.
Putin w rosyjskiej konstytucji wpisał cztery częściowo okupowane regiony Ukrainy jako… część Federacji Rosyjskiej. Moskwa kontroluje prawie cały Ługańsk i większość Doniecka, ale w Chersoniu i Zaporożu kontroluje tylko ok. 2/3 terenu. Zwrócenie reszty pod władanie Kijowa byłoby dla Putina przyznaniem się do porażki. Dla Ukrainy – kolejny polityczny „nie do przełknięcia” warunek, bo wymagałby rezygnacji z miast takich jak Zaporoże, a to oznaczałoby kolejną falę wysiedleń i utratę ważnych ośrodków gospodarczych.
Zełenski ostrzega, że każde ustępstwo terytorialne stałoby się trampoliną do kolejnej rosyjskiej inwazji – dokładnie tak, jak było z Krymem, który w 2014 r. posłużył Moskwie jako przyczółek do ataku w 2022 r. I niestety niewykluczone, że ma rację.
„Zamrożenie” frontu, czyli nowy pomysł Zachodu
Wypowiedzi części europejskich liderów sugerują, że realnym punktem wyjścia do rozmów mogłaby być obecna linia kontaktu. To jeszcze nie uznanie rosyjskich zdobyczy, ale wyraźna zmiana tonu – do tej pory Europa, podobnie jak administracja Bidena, stanowczo odrzucała taką opcję. Powrót Trumpa do Białego Domu przyniósł jednak wyraźne złagodzenie stanowiska.
Dla Kijowa zamrożenie frontu mogłoby być dziś korzystne - rosyjskie postępy są powolne, ale realne. Putin gra na czas, a każde kolejne miesiące to dla Ukrainy nowe straty i coraz większa presja na kapitulację części żądań.
Najlepszy scenariusz dla Ukrainy jest oczywiście zdaniem analityków CNN taki, że Trump w pierwszych minutach spotkania uznaje, że z Putinem nie ma o czym rozmawiać, i wprowadza dotkliwe sankcje wobec jego największych klientów – Indii i Chin. Najgorszy? Zakulisowy rozbiór Ukrainy, przypieczętowany wspólnym uściskiem dłoni w obiektywach kamer. Coś o tym w Polsce wiemy.