Prezydent Andrzej Duda wraz z małżonką uświetnili Narodowe Czytanie „Wesela”. Niestety, czytelnictwo w Polsce systematycznie maleje – i nic nie wskazuje na to, że ten smutny stan rzeczy się zmieni.
Narodowe Czytanie to, jak czytamy na Wikipedii, „polska akcja społeczna propagująca znajomość literatury narodowej, w której obszerne fragmenty dzieł odczytywane są publicznie, również w środkach masowego przekazu; zapoczątkowana w 2012”. Pomysłodawcy – wśród nich ówczesny prezydent Bronisław Komorowski – uznali, że dobrym sposobem na promowanie czytelnictwa polskiej literatury będzie organizowanie publicznych odczytów dzieł rodzimych pisarzy. Tradycja ta jest kontynuowana i przez obecnego prezydenta, który wraz z małżonką zachęcał Polaków do czytania – w tym roku – „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego:
Narodowe Czytanie książek, których nikt już czytać nie chce
Czytelnictwo w Polsce systematycznie spada. Jak wynika z przeprowadzanych przez Bibliotekę Narodową badań, z roku na rok Polacy coraz rzadziej sięgają po słowo pisane:
Oznacza to, że w zeszłym roku blisko 2/3 rodaków nie przeczytało nawet jednej książki. Jakby tego było mało, raptem połowa Polaków przeczytało choć raz tekst dłuższy niż… 3 (słownie: trzy) strony.
Nie oznacza to jednak, że coraz więcej osób „zrywa z literaturą” – wręcz przeciwnie, osoby deklarujące swój „czytelniczy ateizm” wskazują coraz częściej, że to w ich życiu stałe zjawisko, ukształtowane wcześniej (np. w szkole):
Kolejne kampanie na rzecz promowania czytelnictwa niestety nie przynoszą wymiernego efektu. Mówiąc krótko: Polacy czytają jedynie wtedy, gdy muszą. Co w praktyce oznacza, że kontakt ze słowem pisanym dłuższym niż krótki artykuł prasowy urywa się w momencie uzyskania dyplomu szkoły lub uczelni. Co warte zauważenia, niechęć do czytania książek nie wynika z przyczyn finansowych. Mniej niż 20% Polaków choć raz skorzystało z jakiejkolwiek biblioteki, gdzie z książek można skorzystać za darmo.
Mesjanistyczne lektury wzbudzą miłość do literatury?
Być może zresztą to właśnie kontakt ze szkolnymi bibliotekami jest jedną z przyczyn, dla których już w młodzieńczym wieku Polacy porzucają kontakt z literaturą. Nie od dziś bowiem wydaje się, że program nauczania nie jest do końca zbieżny z oczekiwaniami młodzieży (w tym miejscu każdy z nas może sobie przypomnieć najbardziej nielubianą lekturę) – a lepiej raczej nie będzie, bo propozycje obecnych władz odpowiedzialnych za edukację budzą, delikatnie rzecz ujmując, kontrowersje.
Pal licho usunięcie z kanonu lektur dla licealistów Brunona Schulza. Wydaje się jednak, że np. rezygnacja ze zgoła współczesnej i cenionej twórczości Ryszarda Kapuścińskiego na rzecz mało znanego i nieuważanego za wybitnego poety Wojciecha Wencla miłości do literatury się nie wykształci. Tak przynajmniej można wywnioskować z oświadczenia członków Rady Języka Polskiego, zawierającego m.in. stwierdzenie, że „Wojciecha Wencla nie można uznać za osobę, która przyczynia się do podnoszenia świadomości językowej Polaków. Nie udało nam się znaleźć wypowiedzi kandydata, które dotyczyłyby języka, które popularyzowałyby wiedzę o polszczyźnie, które wskazywałyby na rolę języka w życiu społeczeństwa”).
Z jednej strony więcej mesjanistycznej literatury i Henryka Sienkiewicza (notabene – wciąż najpopularniejszego autora w Polsce, w rankingach czytelnictwa wyprzedzającego jedynie autorkę „50 twarzy Greya”), z drugiej – pomysły rządu, które mogą doprowadzić do wyższych cen książek, o czym pisał niedawno Marcin Maj. Czy taka kombinacja spowoduje, że czytelnictwo w Polsce wzrośnie? Obawiam się, że nie, a tym samym wciąż będziemy, jako społeczeństwo, niewyedukowanymi i łatwowiernymi adresatami fake-newsów. Nie jest przecież przypadkiem, że dla połowy Polaków ludzie i dinozaury żyli w tym samym czasie…