Niektóre państwa eksperymentują z uzależnieniem momentu przechodzenia na emeryturę od spodziewanej średniej długości życia. Elastyczny wiek emerytalny sprawdziłby się całkiem nieźle. W Polsce jednak wolimy jak niepodległości bronić rozwiązań, które im wszystkim szkodzą. Czym innym jest w końcu „przywilej” emerytalny kobiet, przez który dostają one niższe świadczenie?
Emerytury stażowe byłyby świetnym pomysłem, gdyby nie wchodziło w nim o dalsze skrócenie wieku emerytalnego
Teoretycznie wysokość świadczenia emerytalnego, które otrzymujemy z systemu powszechnego, jest uzależniona od dwóch czynników. Przede wszystkim liczy się to, ile uzbieramy składek w trakcie naszej aktywności zawodowej. Im dłużej pracujemy i więcej zarabiamy, tym wyższa będzie nasza emerytura. Drugi czynnik to tzw. oczekiwana dalsza długość trwania życia, przez którą nasze składki są niejako dzielone. Jeżeli jesteśmy mężczyzną, to dostaniemy wyższe świadczenie, bo statystycznie rzecz ujmując pożyjemy krócej. W przypadku kobiet jest dokładnie na odwrót.
Rozsądek podpowiada, że wiek emerytalny na sztywno ustawiony na poziomie 65 lat dla panów i 60 lat dla pań niekoniecznie sprawdza się w praktyce. Alternatywę stanowi elastyczny wiek emerytalny, który możemy osiągnąć na dwa różne sposoby. Pierwszy stanowią emerytury stażowe. Jeśli przepracujemy określoną liczbę lat, to możemy przejść na emeryturę. Brzmi nadspodziewanie nieźle.
Prawdę mówiąc, byłby to wręcz znakomity pomysł, jeśli patrzymy na problem od strony czysto teoretycznej. W końcu, jeśli przepracujemy dostatecznie dużo lat, by wypracować sobie godną emeryturę, to dalsza aktywność zawodowa powinna stanowić nasz wybór, a nie smutny obowiązek z elementami gry losowej. Niestety związkowcy oraz politycy upatrują w tym rozwiązaniu raczej kolejną sposobność na dalsze obniżenie wieku emerytalnego, choć ten polski już i tak jest śmiesznie niski.
Elastyczny wiek emerytalny można również uzależnić po prostu od oczekiwanej dalszej długości trwania życia, jaka obowiązuje w dalszym roku. Nie da się ukryć, że w miarę postępu cywilizacyjnego żyjemy dłużej. Ma to swoje istotne konsekwencje. Dobra wiadomość jest taka, że w realiach sztywnego wieku emerytalnego dłużej cieszymy się naszym świadczeniem. Wiąże się to jednak ze złą: w ten sposób automatycznie rośnie obciążenie dla całego systemu. Gdybyśmy mogli w Polsce liczyć na stabilny wzrost demograficzny, to problemu by nie było. Niestety tak nie jest.
Co z tego, że elastyczny wiek emerytalny przyniósłby Polakom korzyści, skoro ci wolą głodowe świadczenia na starość?
Rozwiązaniem wydaje się więc uzależnienie obowiązującego wieku emerytalnego od tego jednego statystycznego wskaźnika. Miałoby to dość ciekawe konsekwencje. Gdyby trzymać się zróżnicowania płci, to kobiety przechodziłyby na emeryturę później od mężczyzn. Otrzymywałyby jednak wyższe świadczenie, bo i ich okresy składkowe drastycznie by się wydłużyły. Są państwa, które już eksperymentują z elastycznym wiekiem emerytalnym. Siłą rzeczy dążą do zrównania pod tym względem kobiet i mężczyzn. Tym samym mogą liczyć na przynajmniej częściowe wyrównanie świadczeń.
Wydawać by się mogło, że tego właśnie powinniśmy chcieć: względnie godnych emerytur, które zapewnią nam byt w tym okresie, w którym już nie będziemy mogli pracować. Taka jest przecież tendencja reformowania systemów emerytalnych w całym cywilizowanym świecie. Całym? Ależ skąd. Jest jeszcze Polska, która ani myśli zawrócić z tył z raz obranej drogi.
Nie ma się co oszukiwać. Obecny wiek emerytalny w Polsce to pod każdym możliwym względem czyste szaleństwo. Jest niesprawiedliwy, bo mężczyźni żyjący średnio krócej przechodzą na emeryturę wolniej niż kobiety, które statystycznie żyją dłużej. Nie przynosi też większych korzyści samym kobietom, bo te 5 lat wcześniejszej emerytury oznacza zauważalnie niższe świadczenie. Równocześnie Polska stoi na skraju demograficznej katastrofy ze względu na wyjątkowo niską dzietność. Równocześnie Polacy ani myślą dać politykom majstrować przy wieku emerytalnym.
Tak całkiem szczerze mówiąc, nie ma się co dziwić. Najczęściej wskazywanym argumentem jest nieudane podniesienie wieku emerytalnego przez rząd PO-PSL zaordynowane w 2012 r. Od strony czysto technicznej było słuszne, ale nie udało się go sprzedać Polakom. Czemu? Tak się składa, że nasz kraj może się „pochwalić” jedną z najwyższych średnich liczb godzin pracy w Unii Europejskiej.
Przy wyniku 39,3 godziny wyprzedzają nas jedynie Grecy oraz Rumuni, a i to o włos. Nic dziwnego, że perspektywa pracy do śmierci przeraża nasze społeczeństwo. Tym samym naturalna wydaje się chęć ograniczenia harówki do absolutnego minimum.
Wciąż nie jest to podejście racjonalne. Zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn wydaje się absolutnym minimum reformy systemu. Nawet ono nie cieszy się społeczną akceptacją. Konsekwencje są łatwe do przewidzenia: głodowe emerytury wynikające z przepracowania wspomnianego minimum. Być może jednak politycy powinni znowu zadziałać wbrew woli narodu, dla jego dobra?