Spór handlowy pomiędzy Polską a Ukrainą się zaostrza. Wtorek upłynął pod znakiem rolniczych protestów. Tymczasem premier Donald Tusk zapowiedział podczas konferencji prasowej po szczycie Grupy Wyszehradzkiej, że nasz kraj może wprowadzić embargo na ukraińskie produkty. Teraz wszystko w rękach głównego winowajcy całego zamieszania, którym jest… Unia Europejska.
Polski premier domaga się od Unii Europejskiej skutecznej ochrony europejskiego rynku
Nic nie wskazuje na to, by Polska i Ukraina wypracowały nagle jakieś rozwiązanie, które zaspokoiłoby oczekiwania polskich rolników oraz interesy ukraińskich posiadaczy ziemskich. Jakby tego było mało, w naszym kraju coraz więcej grup domaga się, by rząd wprowadził embargo na ukraińskie produkty.
Owszem, należą do nich rusofile marzący o nastaniu ruskiego miru, przedstawiciele niechętnej Ukrainie Konfederacji oraz osoby w rodzaju byłego premiera Mateusza Morawieckiego. Nie zmienia to faktu, że oczekiwania społeczne nad Wisłą sugerują, by Kijowowi nie ulegać. W sprawie poparcia dla rolników istnieje rzadko spotykany w krajowej polityce konsensus wszystkich sił politycznych.
Co w tej sytuacji zrobi polski rząd? Odpowiedź na to pytanie poznaliśmy w trakcie szczytu Grupy Wyszehradzkiej. Premier Donald Tusk na konferencji prasowej złożył w tej sprawie bardzo istotną deklarację. Okazuje się, że szef naszego rządu nie wyklucza zastosowania drastyczniejszych środków.
Rozmawiamy o możliwości rozszerzenia embarga na inne produkty, jeśli UE nie znajdzie skuteczniejszego sposobu ochrony polskiego i europejskiego rynku.
Czy to oznacza, że Polska przestaje wspierać Ukrainę? W żadnym wypadku. Premier Tusk podkreślał wyraźnie rozróżnienie pomiędzy ogólnym nastawieniem naszego rządu a tą konkretną szczególną sprawą.
Chcemy pomóc Ukrainie […], ale to nie może być prowadzone metodą działań, które są zabójcze dla całych obszarów gospodarczych. Chodzi nie tylko o zboże.
Pytanie jednak, jak w to wszystko wplątała się Unia Europejska? Tak naprawdę to Bruksela jest niejako głównym winowajcą całej sprawy, obok cwaniaczków po obydwu stronach polsko-ukraińskiej granicy, którzy postanowili się wzbogacić na kryzysie.
Nierozsądna decyzja Brukseli wywołała lawinę wydarzeń, która zaowocowała aferą zbożową i obecnym sporem z Ukrainą
Żeby zrozumieć genezę obecnego sporu, musimy się cofnąć do maja 2022 r. Wówczas rosyjska Flota Czarnomorska nie została jeszcze boleśnie poobijana przez Ukraińców. Pojawił się iście globalny problem w postaci moskiewskich hord blokujących eksport ukraińskiego zboża. Wówczas chodziło przede wszystkim o odblokowanie dostaw żywności do krajów tzw. Biednego Południa. Skoro nie można było transportować płodów rolnych przez porty Morza Czarnego, to pozostawało dostarczenie jakoś do zachodnich portów. Problem w tym, że na przeszkodzie stały unijne przepisy obejmujące towary spoza Wspólnoty.
Przez dłuższy Unia Europejska i duża część „reszty świata” zastanawiały się, jak by tu umożliwić Ukrainie swobodny transfer swoich towarów. Jednym z rozwiązań była trójstronna umowa Ukraina-Turcja-Rosja w sprawie odblokowania Morza Czarnego. Po roku Rosjanie się z niej wycofali, ale stanowcza postawa tureckiego prezydenta oraz ukraińskie sukcesy w niszczeniu rosyjskich okrętów sprawiły, że Moskwa nie miała już w tej sprawie wiele do gadania. Pozostaje oczywiście kwestia min pozostawionych przez Rosjan.
Unia Europejska poluzowała przepisy, a Polska starała się ułatwić Ukraińcom tranzyt przez swoje terytorium. Niestety wśród decyzji podjętych przez Komisję Europejską było także zezwolenie na import zboża na rynek wewnętrzny Unii. Skutek? Afera zbożowa. Do dzisiaj nie wiemy dokładnie, które firmy kombinowały z niekontrolowanym importem płodów rolnych niespełniających norm jakościowych do Polski. Obydwa główne stronnictwa polityczne wskazywały w tej sprawie swoich przeciwników. Akurat w tej sprawie jestem skłonny uwierzyć jednym i drugim naraz.
Komisję Europejską warto byłoby jakoś otrzeźwić, ale po co nam właściwie szersze embargo na ukraińskie produkty?
Afera wywołała niezadowolenie rolników, które rząd Mateusza Morawieckiego próbował mitygować. Stąd embargo na ukraińskie produkty spożywcze, które stosujemy już od dłuższego czasu. Prawdę mówiąc, stało się ono koniecznością, z uwagi na nieprzejednaną postawę Komisji Europejskiej. Należy przy tym wspomnieć, że oficjalne dane sugerują, że już od mniej-więcej roku import płodów rolnych z Ukrainy jest w Polsce stosunkowo niewielki.
Niestety, rząd PiS nie był w stanie rozwiązać problemu, a Ukraina nie wydaje się zbyt zainteresowana współpracą z Polską w tym celu. Od tego czasu spór tylko eskaluje. Nie pomogły w tym emocjonalne, momentami wręcz prowokacyjne, wypowiedzi ukraińskich polityków. Równocześnie protesty rolnicze coraz śmielej zaczynają oplatać prokremlowskie macki. Coraz bardziej widoczne na obrazkach z protestów są grupy i stronnictwa albo wprost antyukraińskie, albo jawnie prorosyjskie. Ciekawe, czym w tym czasie zajmuje się nasz kontrwywiad?
W tej sytuacji oczekiwanie od Komisji Europejskiej naprawienie zamieszania, które spowodowała, nie jest czymś wygórowanym. Rozsądnym pomysłem byłoby umożliwienie poszczególnym państwom członkowskim wprowadzenie ograniczeń w ilości zboża, które mają trafić na ich terytorium.
Jeżeli jednak Bruksela nie będzie chciała współpracować, to szersze embargo na ukraińskie produkty może się wydać rozsądnym posunięciem. Tylko właściwie co jeszcze mielibyśmy blokować? Obłożenie embargiem energii elektrycznej, stali albo żelaza byłoby strzałem w kolano. Możliwe więc, że mówimy o środku odwetowym, który jest skierowany bardziej na udobruchanie rolników niż na konkretną korzyść dla polskiej gospodarki.